Nie ten „Dzienniczek”

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

Gość Extra nr 5

publikacja 29.09.2022 00:00

Nie tylko Faustyna pisała swój „Dzienniczek”. zapisem długiej duchowej podróży przez góry i ciemne doliny są Mniej znane notatki jej spowiednika. „Świat nie rozumie świętych, ale nie rozumie ich także chrześcijaństwo” – notował ks. Michał Sopoćko. „Byli nieraz zgorszeniem Kościoła, zanim stali się jego chwałą”.

Dziennik ks. Michała Sopoćki. Kapłan prowadził duchowe zapiski od pierwszych lat kapłaństwa niemalże do śmierci. Dziennik ks. Michała Sopoćki. Kapłan prowadził duchowe zapiski od pierwszych lat kapłaństwa niemalże do śmierci.
józef wolny /foto gość

Im dłużej wertowałem poruszające zapiski ks. Michała Sopoćki, tym bardziej byłem zafascynowany tym skromniutkim ascetą z Wileńszczyzny. Choć wątpliwości rozsadzały mu głowę, zaufał słowom siostry Faustyny. Prosił, by spisywała swoje wizje i tak powstał „Dzienniczek”. Niewiele osób wie, że równolegle powstawał inny dziennik. Ksiądz Michał prowadził skrupulatnie swoje duchowe notatki, z niewielkimi przerwami, od pierwszych lat kapłaństwa aż po ostatnie dni spędzone u sióstr w Białymstoku, w niewielkim domku przy Poleskiej 42.

Przez góry i doliny

Jego Dziennik to znakomite rekolekcje, rodzaj płynących z zielonej, lesistej Wileńszczyzny współczesnych „Opowieści starców”. Jedna wielka lekcja pokory. To nie są słowa na wyrost! Choć dzieło ma charakter wspomnieniowy i jest rodzajem autobiografii, sięgnąć po nie powinni nie tylko historycy. To dziennik długiej duchowej podróży przez góry i ciemne doliny. Zapis zwątpień, niepewności, stąpania po omacku, wyruszenia w drogę w nieznane. Zapiski zostały wydane dopiero w 2010 roku, a zatem 35 lat po śmierci ks. Sopoćki.

To nie jest lektura na jeden wieczór. Te notatki trzeba dawkować, smakować, rozgryzać. Zresztą przeczytajcie sami: „Pozwolić triumfować innym. Nie przestawać być dobrym, gdy inni dobroci nadużywają, być wdzięcznym Bogu i ludziom za najdrobniejszą łaskę, bo to zniewala do nowych. Gdy będzie potrzeba, Bóg sam upomni się za mną”; „Aby skutecznie pracować w duszpasterstwie, należy: nie upominać się o swoje prawa, wszystko, co spotyka, znosić z wielkim pokojem, cierpliwością, nie bronić się, gdy całe zawstydzenie będzie na mnie spadać niewinnie”, czy pokorne: „Należy całkowicie zapomnieć o sobie i za nic się mieć, bo wielki jest Pan, ale tylko w pokornych ma upodobanie”. Tak żył. Pełen pokoju, stateczny, opanowany, mądry. „Nie żądał żadnych przywilejów, nie narzucał się. Nie chciał, by ktoś mu usługiwał” – słyszę od sióstr, które odwiedzał w Myśliborzu.

Pikanterii tym zapiskom dodają wtórujące im notatki Faustyny: „Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to”. Słowa te popłynęły zresztą przez głośniki sanktuarium Bożego Miłosierdzia podczas beatyfikacji spowiednika Sekretarki Bożego Miłosierdzia. Sam notował: „Nie ma cnoty, której by Pismo Święte zapewniało większą zapłatę niż cnocie miłosierdzia. Jeżeli Bóg wszystkie cnoty nagradza, to cnotę miłosierdzia podwójnie: dobrami doczesnymi i dobrami wiecznymi”.

Nie traktowałem tego poważnie

Sporo dowiemy się o tym, jak ascetyczny samotnik z Juszewszczyzny patrzył na Faustynę, jak odczytywał przesłanie, z którym przychodziła do konfesjonału przy wileńskiej ulicy Senatorskiej 25. Gdy spotkali się pierwszy raz, miał 45 lat. Faustyna była o 17 lat młodsza. „Już na początku oświadczyła mi, że zna mnie od dawna z jakiegoś widzenia, że mam być jej kierownikiem sumienia i muszę urzeczywistnić jakieś plany Boże, które mają być przez nią podane. Poddałem ją pewnej próbie, która spowodowała, że za pozwoleniem przełożonej siostra Faustyna zaczęła szukać innego spowiednika. Po jakimś czasie powróciła do mnie i oświadczyła, że zniesie wszystko, ale ode mnie już nie odejdzie” – zapisał. „Powiedziała, że mam głosić światu o miłosierdziu Bożym. Nie przywiązywałem do tego powiedzenia żadnego znaczenia i nie traktowałem tego poważnie” – notował bez owijania w bawełnę. „Idąc za radą św. Jana od Krzyża, zawsze prawie opowiadania siostry Faustyny traktowałem obojętnie i nie pytałem o szczegóły (...) Częściowo nie dowierzałem, zastanawiałem się, modliłem i badałem, jak również radziłem się kilku kapłanów światłych, co czynić, nie ujawniając, o co i o kogo chodzi”.

Ostrzegam: nie znajdziemy w tych rzetelnych notatkach niezwykłości, modnej dziś „pogoni za cudami”. „2 września 1938 roku odwiedzałem ją w szpitalu na Prądniku. Gdy otworzyłem drzwi do separatki, w której się znajdowała, ujrzałem ją zatopioną w modlitwie w postawie siedzącej, ale prawie unoszącej się nad łóżkiem. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi, ani wejścia. Pożegnałem ją, a ona powiedziała: »Do zobaczenia w niebie!«” – pisał ks. Michał. „Z braku czasu na pogrzeb przyjechać nie mogłem”.

Moje ręce są puste

Słowa, które zanotował pod koniec życia na ulicy Poleskiej w stolicy Podlasia brzmią porażająco: „Dziś kończę osiemdziesiąt lat. Moje ręce są puste”.

Nic dziwnego. Pokornie przyjął zakazy zawarte w Notyfikacji Świętej Kongregacji Doktryny Wiary z 6 marca 1959 roku, zakazujące rozpowszechniania form kultu Miłosierdzia Bożego. Gdy umierał (odszedł 15 lutego 1975 roku, w dniu imienin Faustyny), nie miał nikogo, kto przejąłby po nim pałeczkę i stał się kontynuatorem jego misji. Co więcej, nie doczekał się nowej watykańskiej notyfikacji z 1978 roku, odwołującej zakaz z 1959 roku. To historia o ziarnie, które musi obumrzeć, aby przynieść owoc.

„Jestem niczym. Nic mi się nie udało” – pisał kard. Yves Congar, jeden z autorów dokumentów soborowych. „Piszący poniższe strony ma pełną świadomość, że zwraca się do ludzi, do braci, którzy żyją w cierpieniu i pośród trudności czasem skrajnych, podczas gdy on sam żyje w poczuciu bezpieczeństwa, zaabsorbowany ciekawą pracą, a niekiedy nawet wielbiony jako człowiek sukcesu! Mimo to absolutnie szczerze oddaje on im swoją duszę. Sam przeżył trudne chwile, spotkał się ze sprzeciwem, nieufnością, był nawet na wygnaniu. Przeżył pokusę uwierzenia, że ta noc już nigdy się nie skończy. Jedynym wsparciem była dla niego niezwyciężona nadzieja, jaką modlitwa Psalmów codziennie kładła w jego serce i na jego wargi. W końcu wyszedł on z nocy, dzięki miłosierdziu Bożemu i dopiero wtedy, gdy pogodził się z tym, że jest niczym i że nic mu się nie udało”. Echo tych słów odnajduję w zapiskach ks. Sopoćki. Brzmi w nich również krzyk Sahary: „Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem” (Karol de Foucauld).

„Moje ręce są puste”. Ksiądz Sopoćko miał prawo przeczuwać, że tak będzie, domyślać się, jaka czeka go droga. „Siostra Faustyna przepowiedziała dość szczegółowo trudności i prześladowania, jakie mnie spotkają w związku z szerzeniem kultu Miłosierdzia Bożego” – notował. „Łatwiej było znieść to wszystko w przeświadczeniu, że taka była w całej tej sprawie wola Boża od początku”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?