Ocalała korona

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk

|

Gość Extra nr 6

publikacja 01.03.2023 00:00

Symboliczny to był pożar i historyczne chwile. Historia Notre Dame toczy się oczywiście dalej. Podobnie jak dzieje korony z cierni, którą oprawcy włożyli na głowę cierpiącego Zbawiciela.

15 kwietnia 2019 roku w katedrze Notre Dame wybuchł pożar. Świątynia została poważnie uszkodzona, ale dwie najcenniejsze rzeczy – Najświętszy Sakrament i relikwie cierniowej korony – uratowano. 15 kwietnia 2019 roku w katedrze Notre Dame wybuchł pożar. Świątynia została poważnie uszkodzona, ale dwie najcenniejsze rzeczy – Najświętszy Sakrament i relikwie cierniowej korony – uratowano.
Alain Apaydin /ABACAPRESS/pap

Otoczona ażurowym szkieletem rusztowań katedra płonie. Języki ognia liżą gotyckie łuki niczym zachłanny smok, mający pożreć niewiastę, w kłębach śmiercionośnych oparów. Unoszą się nad miastem razem z łuną, pozwalając mieszkańcom zakosztować wizji piekła. „Wygląda to jak koniec świata” – zacytuje „Le Figaro” komentarz jednego z obserwatorów. Paryzjowie, którzy zasiedlili tę ziemię trzysta lat przed Chrystusem, o ile w piekło wierzyli, nie mogli go sobie wyobrazić gorzej. I zapewne nie tak widział je w wyobraźni ksiądz Jean-Marc Fournier, kapelan paryskiej straży pożarnej. W filmie „Notre Dame”, przedstawiony raczej jako amator, w czarnej koszuli z koloratką wbiega do katedry. Wystraszony, niepewny, zlany potem. W zakrystii panuje chaos. Strażacy ratują drogocenne dzieła sztuki. Kolejny obraz, lichtarz, rzeźba…

Strażacki młotek uderza w szkło, które rozpryskuje się na wszystkie strony. Zbliżenie, kadr, relikwia… „To nie ta, to nie jest oryginał!” – krzyczy ksiądz. „Pokazujemy replikę!” „Gdzie jest prawdziwa?” – pyta głównodowodzący akcją. „Z tyłu, po drugiej stronie” – odpowiada kapłan. Z czwórką innych ratowników, już ubrany w strażacki kombinezon, pod odporną na ogień płachtą staje w głównej nawie. Przez ścianę ognia widać prezbiterium. Idą. Między belkami co chwilę strzelającymi płomieniami, wśród spadających żyrandoli. Wchodzą za ołtarz, otwierają szafę z sejfem. Ręce kapłana drżą, kiedy usiłuje wstukać kod zabezpieczający, klawiatura z cyframi złowieszczo świeci białym światłem, strażacy krzyczą, że musi się pospieszyć, bo ogień jest tuż-tuż… Nie pamięta kodu. Usiłuje zadzwonć do współpracownika, włącza się poczta głosowa. „Niech się ksiądz uspokoi” – próbuje opanować sytuację kobieta z grupy strażaków. „Co ksiądz robi zazwyczaj, żeby się uspokoić?” – pyta. „Modlę się” – odpowiada kapłan. Klęka, ona razem z nim, modlą się chwilę, jego twarz ocieka łzami i potem. Chwilę później wystukuje na klawiaturze właściwy kod, otwierają sejf, wyciągają z niego okrągłe zamknięte pudło. Nad uchylonym wiekiem pochylają się twarze wszystkich obecnych, jakby ten pożar na kilka sekund zawiesił swoją niszczycielską misję, jakby nie istniał, nie zagrażał ich życiu. Korona cierniowa Jezusa Chrystusa ocalała.

Wyszydzony Król

Jej istnienie jest pewne – aż trzech ewangelistów wymienia ją pośród innych narzędzi do zadawania bólu Jezusowi. Święty Mateusz: „Uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę, a do prawej ręki dali Mu trzcinę. Potem przyklękali przed Nim i szydzili z Niego, mówiąc: »Witaj, Królu Żydowski!«” (27,29). Święty Marek: „Ubrali Go w purpurę i uplótłszy wieniec z ciernia, włożyli Mu na głowę” (15,17). Święty Jan: „Wówczas Piłat wziął Jezusa i kazał Go ubiczować. A żołnierze, uplótłszy koronę z cierni, włożyli Mu ją na głowę i okryli Go płaszczem purpurowym. Potem podchodzili do Niego i mówili: »Witaj, Królu Żydowski!«. I policzkowali Go” (19,1-3). Wszystkie trzy ewangeliczne świadectwa potwierdzają bardzo ważny fakt: nasz Zbawiciel, pojmany przez wrogów, miał cierpieć nie tylko fizycznie, ale i moralnie. Zanim powieszą Go na krzyżu, dopełniając moralnej destrukcji Jego osoby (powieszony na drzewie krzyża był uznawany za przeklętego), wydrwią jeszcze Jego królestwo „nie z tego świata”, w które nie uwierzyli. Roman Brandstaetter opisze to następująco: „Jeden z samarytańskich żołnierzy opowiadał o jakimś zdarzeniu, którego był świadkiem podczas pobytu w Aleksandrii. Widział na jednym z placów szaleńca, którego gawiedź przebrała za króla, na głowę nałożyła mu wiklinowy kosz, na barki płócienną szmatę, do ręki wetknęła trzcinę – berło i wśród wesołości tłumów biła przed nim głębokie pokłony. Opowiadający umilkł. Po dziedzińcu szeleściły urywane szepty, które przeszły w stłumiony chichot, potem rozległy się półgłosem wypowiadane słowa, odgłos szybko biegnących nóg i Jezus poczuł – w tej chwili otworzył oczy – jak czyjeś ręce narzucają na Niego starą, brudną, postrzępioną czerwoną chlamidę liktora, do ręki wkładają Mu trzcinę i – nagle potworny ból przeszył jego czaszkę: stojący za Nim siepacz wcisnął Mu znienacka na głowę, od tyłu, zawój uwity z gałęzi ciernistego krzaka, którego długie kolce jak nacierające skorpiony wpiły się w kark, w skronie, w ciemię, w czoło. Jeden kolec rozorał brew nad prawym okiem i uszkodził powiekę. Strumyki krwi sączyły się po karku, czole, zalewały oczy, policzki i wsiąkając w brodę, zastygały i zlepiały ją w grube, skołtunione kosmyki”.

Szaleniec czy król?

Trudno dociec, czy w literackiej wizji Brandstaettera nie są obecne raczej wydarzenia, które, owszem, miały miejsce w Aleksandrii, działy się jednakowoż już po śmierci Chrystusa. Pisze o nich Filon z Aleksandrii w dziele zatytułowanym „Flakkus. Pierwszy pogrom Żydów z Aleksandrii”, wstrząsającej relacji z pierwszego w dziejach pogromu Żydów. Miał on miejsce w Aleksandrii za panowania tam namiestnika Flakkusa w 38 r. po Chr. Czytamy w niej: „Był sobie pewien szaleniec imieniem Karabas, obłąkany, lecz nieszkodliwy. Nie stwarzał zagrożenia dla samego siebie ani dla innych, za to dostarczał rozrywki dzieciom i nastoletniej młodzieży, która miała akurat wolne. Całe dnie i noce spędzał na ulicach, bez ubrania, nie czując gorąca ani zimna. Owego nieszczęśnika rozpasany tłum zawlókł aż do Gimnazjonu. Stawiają go na podwyższeniu, by wszyscy mogli go widzieć. Wkładają mu na głowę liść papirusu zamiast diademu, na barki narzucają matę z podłogi zamiast chlamidy, zamiast berła ktoś mu wręcza znaleziony przy drodze kawałek łodygi miejscowego papirusu. Gdy go przebrano za króla i wyposażono w rekwizyty jak w mimach teatralnych, po obu stronach ustawili się młodzieńcy z kijami na barkach zamiast włóczni, odgrywając gwardię przyboczną. Następnie podchodzili »poddani«, by bić pokłony, procesować się albo dyskutować o sprawach publicznych”. Starożytny historyk ocenił ten rodzaj prześmiewczego teatru bardzo negatywnie, twierdząc, że to, co zrobiono, było „bardzo niestosowne”. Ale miał świadomość, że był to rodzaj politycznej satyry. Podobne instynkty kierowały zapewne oprawcami Jezusa Chrystusa. Na Jego głowę włożono „wieniec z ciernia” (wedle Mateusza i Marka) lub „koronę z cierni” (Jan) po to, by nie tylko, zadając Mu ból, dostarczyć rozrywki tłumowi, lecz również po to, by nawiązać do ostatecznego szantażu Żydów wobec Piłata, który przesądził o skazaniu Chrystusa na śmierć („poza Cezarem nie mamy króla!”).

Hełm Syna Bożego

Trudno w naszych krucyfiksach dopatrzyć się tego „hełmu”, którym mogła być cierniowa korona, czy też „zawoju z cierni”, o którym napisał Roman Brandstaetter. Chrystus wiszący na krzyżu przedstawiany jest raczej z wieńcem cierniowym – antytezą wieńca laurowego, bo odwracającym porządek ziemskiego panowania w ofiarę z życia. Orygenes twierdził, że spoczywał na głowie ukrzyżowanego Jezusa, są jednak i tacy, według których zdjęto go z głowy Jezusa w chwili obnażenia przed ukrzyżowaniem.

Korona z cierni była raczej rodzajem hełmu, czepca (pileus wedle Wincentego z Lerynu); jego podstawę stanowiła wiązka sitowia, w którą wplatano giętkie gałązki arabskiej rośliny nabk z silnymi i ostrymi cierniami albo/oraz rośliny rhamnus (szakłak). Jedna z szakłakowatych to głożyna cierń Chrystusa (Ziziphus spina-christi). Zdjęta z głowy Jezusa została prawdopodobnie z ogromną pieczołowitością ukryta. Przez cztery wieki o niej nie wspominano, choć święty Paolin, biskup Noli (poeta, ten od słów: „Dla mnie jedyną sztuką jest wiara, a Chrystus moją poezją”), przez prawosławnych zwany Miłościwym, twierdził, że jej istnienie jest faktem znanym powszechnie. Święty Grzegorz z Tours wspominał o niej jako relikwii czczonej przez wiernych w Jerozolimie. Ta cześć nie przeszkadzała w stopniowym ogołacaniu korony z cierni (a raczej się do niego przyczyniała). Około roku 800 patriarcha Jerozolimy przesłał – oprócz gwoździa i fragmentu krzyża – kilka z nich Karolowi Wielkiemu. Karol Łysy podaruje niebawem te relikwie opactwu Saint-Denis (wspomina o tym inskrypcja na jego grobie).

Droga do Europy jednej z najcenniejszych relikwii chrześcijaństwa miała się rozpocząć jednak dopiero kilkaset lat później. „Po objęciu rządów w Cesarstwie Bizantyjskim przez władców łacińskich sytuacja tego państwa była nie do pozazdroszczenia” – napisał w swojej książce „Relikwie ukrzyżowania” James Charles Wall, dodając: „Baldwin II (1217–1273), zrzucony przez swych poddanych z tronu konstantynopolitańskiego, wędrował po europejskich dworach, zabiegając o pomoc w odzyskaniu jego posiadłości. Papież Grzegorz IX (1170–1241) chętnie zgodził się oczywiście poprzeć jego sprawę; w Państwie Kościelnym propagowano bowiem krucjatę bizantyjską bardziej żarliwie niż tę, która w tym samym czasie zbroiła się, by przybyć na ratunek Palestynie. Ludwik IX, król francuski (1214–1270), przyznał żebrzącemu cesarzowi duże środki z konfiskat, którymi obłożeni zostali Żydzi. Baldwin pożyczył też pieniądze od Wenecjan pod zabezpieczenie korony cierniowej. Jednak jego potrzeby wymagały jeszcze obfitszych środków, dla których uzyskania musiał zupełnie zrzec się skarbu, dotychczas jedynie oddanego w zastaw. Wysłał więc list do Ludwika Francuskiego, prosząc swego »drogiego kuzyna i dobroczyńcę« o spłacenie zaciągniętej w ten sposób pożyczki i dostarczenie mu dalszych funduszy w zamian za świętą relikwię. Ludwik, za radą swoich ministrów, w 1238 roku podjął się odkupienia od Niccolo Quiriniego oraz innych weneckich i genueńskich kupców, którym została ona przyrzeczona, najcenniejszej relikwii stolicy Wschodu: korony cierniowej. Po wypłaceniu 13 134 perperów (około 6567 funtów w 1910 r.) dla Włochów oraz 10 tysięcy liwrów dla samego Baldwina dobito targu. Trzeba było jednak jeszcze przezwyciężyć pewne trudności. Opactwo Saint-Denis chlubiło się już jedną koroną cierniową, której oryginalność została potwierdzona cudami. Niektórzy nie uważali wynikającej stąd przeszkody za niemożliwą do pokonania, podczas gdy inni, współcześni, uważają, że przekreśla ona prawdziwość obu relikwii”.

Autentyczne czy nie?

Trudno się dziwić zaistniałej sytuacji i wyciąganym z niej wnioskom, istniała bowiem powszechna praktyka umieszczania części relikwii w modelu całości. Skądinąd liczba rozsianych do dzisiaj po świecie cierni z korony Chrystusa z pewnością przewyższa możliwą liczbę autentycznych, co również dziwić nie powinno, bo pragnienie kontaktu z relikwiami powodowało na przykład, że wierzący pocierali inne przedmioty o te autentyczne i uznawali je za relikwie „kolejnego” stopnia (wątpliwości co do godziwości „transakcji” pomiędzy francuskim królem i bizantyjskim cesarzem – chodziło wszak o handel świętościami – również zinterpretowano na korzyść chwili). Korona cierniowa została przewieziona do Wenecji, gdzie jej autentyczność potwierdzili dwaj dominikańscy mnisi, po czym znalazła się we Francji. 10 sierpnia 1239 roku król (boso i w koszuli) przeniósł ją do katedry św. Szczepana w Sens, skąd następnego dnia przewieziona została do królewskiego pałacu, gdzie pozostała do chwili, aż wybudowano dla niej słynną Sainte-Chapelle. Kilkakrotnie zmieniała miejsce pobytu za sprawą poważnych zawirowań politycznych we Francji, przede wszystkim rewolucji francuskiej, ostatecznie to katedra Notre Dame stała się jej domem. Do 15 kwietnia 2019 roku. Z płonącej świątyni wyniósł ją… no właśnie.

Ta historia nie wyglądała dokładnie tak, jak przedstawiono ją w filmie o pożarze słynnej katedry. Ksiądz Jean-Marc Fournier nie był amatorem, ale doświadczonym strażakiem, a przede wszystkim kapelanem straży pożarnej. „Zostałem wezwany na miejsce pożaru. Kiedy przybyłem do katedry, uznałem, że najważniejsze są dwie rzeczy: uratować koronę cierniową i Jezusa w Najświętszym Sakramencie” – powiedział w jednym z wywiadów. „Wszedłem do środka. Nie było dymu ani ognia. Ale później rozpętało się piekło. Ogień szalał także na chórze mnichów. Chciałem ratować koronę cierniową, ale nie mieliśmy klucza do sejfu, w którym była przechowywana. Razem z oficerem straży pożarnej szukaliśmy tego kodu dość długo. W tym czasie jeden z zastępów straży pożarnej polewał wodą relikwiarz, czyli pojemnik, w którym przechowywane są relikwie. Niestety, relikwiarz został zniszczony. Ale udało się uratować samą relikwię. Wynieśliśmy ją i przekazaliśmy policji. Później przeżegnałem się i wróciłem do środka. Byłem sam wśród płomieni. Kawałki płonącego dachu spadały wokół mnie. Ale ja się nie bałem. Przeżegnałem się i prosiłem Jezusa, aby ocalił swój dom – katedrę” – relacjonował ksiądz Fournier.

Ocalił – jak już dzisiaj wiadomo, również za sprawą wielkiego zrywu społecznego i hojności darczyńców. Symboliczny to był pożar i historyczne chwile. Historia Notre Dame toczy się oczywiście dalej. Podobnie jak dzieje korony z cierni, którą oprawcy włożyli na głowę cierpiącego Zbawiciela.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?