Manoppello. Dowód wiary?

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Gość Extra nr 6

publikacja 01.03.2023 00:00

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest kwestią wiary, ale nie jest to wiara irracjonalna, pozbawiona dowodów. Czy jednym z nich jest słynna chusta z Manoppello?

Widok na Manoppello w Abruzji we Włoszech. „Ukrycie się” chusty z grobu Jezusa – jeśli jest autentyczna – właśnie w tak niepozornej miejscowości odpowiadałoby Bożej logice wybierania tego, co niepozorne, z czym nikt nie wiąże wielkich nadziei. Widok na Manoppello w Abruzji we Włoszech. „Ukrycie się” chusty z grobu Jezusa – jeśli jest autentyczna – właśnie w tak niepozornej miejscowości odpowiadałoby Bożej logice wybierania tego, co niepozorne, z czym nikt nie wiąże wielkich nadziei.
jakub szymczuk /foto gość

W Manoppello byłem tylko raz, parę lat temu. Jednak to małe miasteczko (5 tys. mieszkańców) położone w Abruzji, w środkowej Italii, stało się jednym z ważniejszych dla mnie punktów na mapie. Manoppello zasłynęło za sprawą Paula Baddego, niemieckiego dziennikarza, który w pasjonującym śledztwie historyczno-teologicznym udowadniał, że to właśnie tutaj znajduje się zaginiona chusta z grobu Jezusa, przez wieki niesłusznie – wiele na to wskazuje – nazywana chustą Weroniki. Kilka lat temu umówiliśmy się z Paulem na spotkanie właśnie w Manoppello, tam też poznałem siostrę Blandinę Paschalis Schlömer, której badania nad płótnem nagłośnił i spopularyzował Badde. Z dziennikarzem poznałem się cztery lata wcześniej w Rzymie, gdzie pokazał mi inną zapomnianą pamiątkę chrześcijaństwa, ikonę Advocata z klasztoru na Monte Mario, której autorstwo tradycja przypisuje św. Łukaszowi. I w jednym, i drugim przypadku opowieści Paula charakteryzowały się niezwykłą precyzją faktów, poszukiwań, konfrontacji danych, zaskakujących porównań i odkryć.

To właśnie dociekliwość Paula Baddego i siostry Blandiny Paschalis zaowocowała książką, po której lekturze do małej włoskiej miejscowości przyjechał sam Benedykt XVI. Była to zresztą pierwsza pielgrzymka papieża do sanktuarium w Italii – kraju, gdzie miejsca z najróżniejszymi relikwiami można liczyć w dziesiątkach, jeśli nie setkach. Zapytałem Paula, czy on, wzięty dziennikarz, publicysta i zagraniczny korespondent niemieckiej prasy, nie bał się ryzykować kariery, pisząc o kawałku jedwabiu, że przedstawia odbicie twarzy Jezusa Zmartwychwstałego. – Obowiązkiem dziennikarza jest pisanie o prawdzie i rzeczywistości. A nie ma niczego bardziej realnego niż Jezus i to, co wydarzyło się 2000 lat temu: że Jezus umarł i zmartwychwstał – powiedział bez wahania.

Sensacja czy fantazja?

Co takiego poważany dziennikarz znalazł w wizerunku z Manoppello, że zaczął mówić już nie tylko o wierze w zmartwychwstanie, ale wręcz o dowodach na historyczność tego wydarzenia? Czy w Ewangelii jest jakikolwiek ślad, pozwalający szukać „dokumentu”, poza pustym grobem, świadczącego o tym, co wydarzyło się w pierwszym dniu tygodnia? Paul odpowiada: – Czytamy w Ewangelii, że dwaj uczniowie zobaczyli otwarty grób. Piotr uwierzył dopiero wtedy, gdy wszedł do środka i zobaczył leżące płótna. Podobnie Jan. Co takiego zobaczyli w środku? Dlaczego nie przekonał ich widok odsuniętego kamienia? Uwierzyli, gdy zobaczyli pierwsze świadectwo zmartwychwstania. To najbardziej kluczowy moment w całej chrześcijańskiej literaturze: i w jednym, i w drugim przypadku jest mowa o płótnach leżących na swoim miejscu. Nie o wizji, nie o pięknym zapachu, o świetle, ale o płótnach. Te tkaniny musiały być objawieniem dla chrześcijan. I oba te płótna istnieją – to większe, w Turynie, ze szczegółami opowiada o męce Pana, a drugie, w Manoppello, mówi o Jego zmartwychwstaniu – przekonywał mnie niemiecki dziennikarz i pisarz.

Trzeba przyznać, że to odkrycie było swego czasu prawdziwym trzęsieniem ziemi. „Wyniki prowadzonych przez Paula Baddego poszukiwań przekraczają granice naszej wyobraźni” – pisał niemiecki „Bild”. „Jeżeli Chusta z Manoppello jest autentyczna, to wraz z Całunem Turyńskim jest pierwszą i ostatnią stronicą Ewangelii” – zachwycał się naukowy „Focus”.

Twarz na bisiorze

Spróbujmy zebrać fakty. W Manoppello znajdują się zbudowane w 1620 roku sanktuarium Świętego Oblicza i klasztor kapucynów. Nad głównym ołtarzem kościoła znajduje się obraz Chrystusa. Pierwsza dostępna wzmianka na jego temat pochodzi z 1645 roku. Według dokumentów obraz przywędrował do Manoppello w 1506 roku. W lekko fantazyjnych ramach umieszczono niewielkie płótno: zaledwie 17 cm na 24 centymetry. Widoczna jest na nim twarz mężczyzny o długich włosach, ze złamanym nosem i wyrwaną brodą. Widać spuchnięty prawy policzek, a na lekko uchylonych ustach i czole ślady jakby dopiero co zagojonych ran. Oczy ma otwarte, wzrok spokojny. Płótno wykonane jest z niezwykle rzadkiego rodzaju jedwabiu morskiego, z bisioru. Jest całkowicie przeźroczyste i cienkie, a jednak widać na nim twarz mężczyzny. W starożytności na Bliskim Wschodzie na luksus posiadania takiej tkaniny mogli pozwolić sobie tylko bardzo zamożni obywatele. Nikt nie uważał materiału za nadający się do malowania portretów. Jak zatem możliwe, że na delikatnym i przeźroczystym bisiorze z Manoppello widoczny jest wizerunek człowieka?

Siostra Blandina Paschalis, trapistka (w kwietniu tego roku skończy 80 lat), jest z wykształcenia farmaceutką, z zamiłowania – malarką (czy raczej pisarką) ikon. W 1979 roku, kiedy w klasztorze panowała epidemia grypy, Blandina opiekowała się jedną z sióstr. Nad jej łóżkiem zobaczyła postać z Całunu Turyńskiego. Kiedy podopieczna wyzdrowiała, wsunęła pod drzwi Blandiny gazetę z artykułem o innym wizerunku Jezusa. Obok zamieszczono zdjęcie Świętego Oblicza z Abruzji. Autor tekstu dowodził, że zagadkowy welon z Manoppello zawiera wiele podobieństw do znanego Całunu Turyńskiego. – Byłam tak zła i zgorszona, że wetknęłam czasopismo pomiędzy książki. Jakiś inny wizerunek Chrystusa poza Turynem? Niemożliwe – wspomina swoją pierwszą reakcję.

Bez śladów farby

Obraz nie dawał jej jednak spokoju. Siostra sięgnęła do gazety i ponownie z uwagą przestudiowała artykuł. Dostrzegła wtedy, że zamieszczone zdjęcie przedstawia odwrotne odbicie obrazu. Odkryła, że przypomina ono nie tylko wizerunek umęczonego Jezusa, lecz także ikony z Jego obliczem, które doskonale znała i sama od lat tworzyła. Przez następne lata Blandina wnikliwie studiowała temat. Zamawiała foliogramy wizerunków postaci z Manoppello i z Turynu. Nakładała je na siebie, porównywała, stosując tzw. suprapozycję. Okazało się, że oba wizerunki dokładnie się pokrywają. Co więcej, twarz z Manoppello, położona na różnych ikonach Chrystusa, niejako „otwiera okno” do wnętrza namalowanego obrazu, jak mówi Paul Badde. Nie zakrywa ikony, lecz ją odsłania. Blandinę Schlömer do publikacji swoich odkryć namówił prof. Andreas Resch. Temat trafił do rąk znawcy historii sztuki, Heinricha Pfeiffera, który zaczął poważnie interesować się tym tematem. Blandina przyjechała do Mano­ppello w 1995 roku. Prowadząc kolejne badania z  Pfeifferem, utwierdzili się w przekonaniu, że portret mężczyzny to słynny starożytny „obraz nie ludzką ręką namalowany”, który już w IV wieku był – obok Całunu Turyńskiego – inspiracją dla artystów do tworzenia wizerunków Chrystusa (tzw. mandylion).

Najbardziej zastanawiające w wizerunku z Manoppello jest to, że… nie stwierdzono na nim żadnego śladu farby. Próbowali szukać ich tacy naukowcy jak prof. Giulio Fanti z Padwy czy Donato Vittore z Bari. Nie znaleźli jednak pod mikroskopem niczego, co mogłoby wskazywać na obecność barwników, olejów, ingerencji pędzla itp. Paul Badde również przeprowadził własne śledztwo w tej sprawie. Odnalazł chyba jedną z ostatnich, jak twierdzi, kobiet, które potrafią utkać bisior. Chiara Vigo powiedziała mu, że nie jest możliwe namalowanie jakichkolwiek kształtów na tym rodzaju jedwabiu ani też fizyczne odbicie twarzy z dokładnym odzwierciedleniem rysów. Sensacyjne są odkrycia wspomnianego historyka sztuki, Pfeiffera. Jest on przekonany, że „człowiek z Manoppello” stanowi pierwowzór wszystkich wizerunków Chrystusa, jakie powstawały na Wschodzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Złamany nos, wyrwana broda, długie włosy, spuchnięty policzek, ślady zagojonych ran. Faktem jest, że mandylion to bardzo popularne w ikonografii przedstawienie wizerunków Chrystusa.

Weronika i mandylion

Po przestudiowaniu dokumentów Paul Badde przedstawił prawdopodobną drogę, jaką przez wieki mógł przebyć wizerunek. W VI wieku m.in. pisano o obrazie „namalowanym nie ludzką ręką”. Najstarsze syryjskie źródło mówi o wizerunku „zaczerpniętym z wody”. Miał znajdować się w Edessie, potem trafić do Konstantynopola i stać się inspiracją dla mozaiki w Hagii Sophii. Określenie „nie ludzką ręką uczyniony” wynikało z niemożliwości zdefiniowania, w jaki sposób mógł powstać tak niezwykły obraz.

W VIII wieku chusta znalazła się w Rzymie. I to właśnie tutaj zrodziła się legenda o świętej Weronice, która otarła twarz Jezusowi w czasie drogi krzyżowej. Skąd się wzięła chusta, skoro Ewangelia nie wspomina o niej ani słowa? Jednym z wyjaśnień może być pewna zbitka językowa. Obraz nie ludzką ręką uczyniony, który – co jest potwierdzone historycznie – znalazł się w Rzymie, nazywano vera eikon, co tłumaczy się jako „prawdziwy obraz”. Wiązało się to z wiarą, że przedstawia on prawdziwą twarz Chrystusa. Z vera eikon zrodziła się więc Weronika. Postać ta z czasem stała się nieodłączną częścią pobożności związanej z męką Pańską. Tajemnicza święta inspirowała artystów, stała się nawet bohaterką jednej ze stacji Drogi Krzyżowej: kobietą, która otarła twarz umęczonemu Jezusowi, za co otrzymała święte oblicze Pana. Chustę jako najcenniejszą relikwię zamierzano przechowywać w jednym z filarów bazyliki św. Piotra. Na potężnej kolumnie wciąż widnieje napis: Sancta Veronica Ierosolymitana, a wyżej widać kobietę trzymającą w rękach welon z wizerunkiem twarzy Chrystusa. Przez wieki właśnie ta chusta była głównym celem pielgrzymek do Rzymu. Pokazywano ją wiernym w każdy piątek i w święta podczas roku jubileuszowego, później również we wszystkie niedziele i w Wielkim Poście. Do kolumny chusta miała trafić w 1608 roku.

Wątek kryminalny

– Zastanawiające jest tylko jedno: dlaczego właśnie wtedy tradycja pokazywania chusty jakby przycichła? Od czasu, gdy wzniesiono nową bazylikę, można odnieść wrażenie, jakby świątynia połknęła sławny filar wraz z ukrytą w nim najcenniejszą relikwią chrześcijaństwa – mówi Paul Badde. Zamiast częstych celebracji, tylko w Niedzielę Palmową, w dodatku przez ułamek sekundy, wierni mogli patrzeć na chustę. No właśnie, czy aby na pewno ją właśnie oglądali? Paul Badde próbował dokonać czegoś, co nie udało się jeszcze nikomu: obejrzeć chustę Weroniki. Czynność ta przez wieki była zarezerwowana wyłącznie dla kanoników bazyliki św. Piotra. Na listy z prośbą o możliwość zbadania chusty otrzymywał odpowiedzi odmowne wraz z informacją, że „z biegiem lat obraz bardzo wyblakł”. Pokazywany był wiernym w czasie nieszporów w piątą niedzielę Wielkiego Postu, jednak z daleka niewiele widać… Dlaczego wizerunku nie można zobaczyć z bliska? Badde stawia odważną tezę: uzasadnione jest podejrzenie, że prawdziwa chusta została skradziona, a od czterystu lat sprawę próbuje się zatuszować. I najważniejsze: kopie wykonane już w XVII wieku przedstawiają Chrystusa z zamkniętymi oczami, podczas gdy wszystkie wczesnochrześcijańskie wizerunki wzorujące się na „Weronice” pokazują Jezusa z oczami otwartymi!

Ponieważ sprawa ta nie dawała spokoju dziennikarzowi, wciąż próbował uzyskać pozwolenie. Otrzymał je i kiedy zobaczył pokazywaną od stuleci chustę, stwierdził, że… na płótnie nie widać praktycznie nic! Badde jest przekonany, że to prawdziwe dawno skradziono. Skojarzył dwa fakty: kawałek szkła w wizerunku z Manoppello i odkrytą przez niego w watykańskim skarbcu ramę… właśnie z kawałkami rozbitego szkła. Rama idealnie pasuje do Chusty z Mannopello. Siostra Blandina wyraża natomiast przekonanie, że płótno z Manoppello jest tym samym, które leżało na twarzy Jezusa w grobie i które krążyło później po Bliskim Wschodzie, a następnie na Zachodzie.

Szkoła sieneńska?

Dla wyjaśnienia wątpliwości, które nadal mają zarówno naukowcy, jak i teolodzy, potrzebne byłyby badania metodą radiowęglową (datowanie metodą węgla radioaktywnego C14). Zdaniem sceptyków szukanie śladów farby jedynie pod mikroskopem jest niewystarczające, a wspomniana metoda mogłaby rzucić nowe światło na tajemnicze płótno. Paul Badde próbował namówić do przyjazdu do Manoppello znajomego, znawcę tematu prof. Karlheinza Dietza, który jednak nie chciał się zgodzić. Argumentował, że Isabel Piczek (znawczyni Całunu Turyńskiego i osoba, której pokazano rzymski rzekomo całun Weroniki) twierdzi, iż zna inne całuny, które obok tego z Manoppello stanowią przykład… malarstwa sieneńskiego z XVI wieku. Badde nawiązał kontakt z Piczek. Napisała: „Nie badałam oryginału Manoppello. Jestem z zawodu malarką. Charakter obrazu określiłam na podstawie powiększonych reprodukcji, przeźroczy i zdjęć niektórych szczegółów. Wizerunek z Manoppello to z całą pewnością obraz ze szkoły sieneńskiej, namalowany pomiędzy połową XIV a połową XV wieku”. Piczek twierdzi, że nie może to być chusta, którą otarto twarz Jezusa w trakcie męki. I tu kryje się sedno sprawy. Badde również jest przekonany, że prawdziwa „Weronika” to nie płótno z drogi krzyżowej, lecz chusta, którą położono na twarzy Jezusa po złożeniu ciała do grobu. Ani Piczek, ani nikt inny nie potrafi określić, w jaki sposób na bisiorze powstał wizerunek człowieka, który idealnie pokrywa się z wizerunkiem z Całunu Turyńskiego. I w jaki sposób w ogóle powstał wizerunek na płótnie tak delikatnym, że wszelkie próby kładzenia farby czy jakichkolwiek innych substancji skończyłyby się zniszczeniem tkaniny. I – co najważniejsze – jak powstał wizerunek na materiale, na którym nie stwierdzono obecności żadnych pigmentów.

Dowód kulturowy

W całej sprawie jest jeszcze jeden wątek: czy uczniowie, zobaczywszy płótna w grobie, od razu je zabrali? Przechowywali je, przekazali kolejnym pokoleniom? Z jednej strony odpowiedź wydaje się oczywista: trudno, żeby wzgardzili najbardziej cenną pamiątką po Mistrzu. Z drugiej zaś sprawę komplikuje kwestia kulturowo-religijna i stosunek do przedmiotów znajdujących się w grobie, których nie można było dotykać, a co dopiero traktować jako dowód rzeczowy. Paul Badde mówi: – Dzisiejsze pobożne żydowskie praktyki i zwyczaje z czasów Jezusa Chrystusa bardzo się różnią. Jest jednak coś, co pozostało prawie niezmienne. To obowiązujące standardy utrzymania rytualnej czystości – ustanowiony kod przykazań i zakazów dotyczących gotowania, higieny i wszystkich dziedzin życia. Żydzi mają na to specjalne słowo – „koszerne”. Najbardziej nieczyste rzeczy, które można sobie wyobrazić na tym świecie, to dla Żydów przedmioty z grobu, które miały kontakt z martwym ciałem. Tkaniny do grzebania zmarłych należały do sfery absolutnego tabu. Nawet o dotknięciu czegoś takiego nie mogło być mowy, a czczenie przedmiotów pochodzących z grobu było nie do pomyślenia. Płótnom do pochówku Chrystusa również nie można było oddawać czci publicznie, lecz tylko w ukryciu, w prywatnych domach kontrowersyjnych zwolenników Jezusa. A gdyby wyszło to na jaw, byłby to ostateczny argument przeciw „nowej drodze”, którą apostołowie kroczyli po zmartwychwstaniu Chrystusa – przekonuje Paul Badde.

Wizerunek „nielegalny”

Jeśli więc w grobie rzeczywiście znajdowały się płótna – znane później jako Całun Turyński i Chusta z Manoppello – i widać na nich niewytłumaczalne naukowo odbicie wizerunku tej samej Osoby, to znaczy, że po zmartwychwstaniu Chrystus zostawił swój wizerunek na płótnie niejako „nielegalnie” w myśl tradycji żydowskiej, a tym samym, jak pisze Paul Badde w swojej książce – „popełnił wykroczenie pierwszego stopnia przeciwko żydowskiemu zakazowi tworzenia obrazów”. To – niemal jak rozdarcie zasłony w świątyni przy śmierci Jezusa lub wcześniej nazwanie wszystkich pokarmów czystymi – można by uznać za kolejny element łączący dwie części ludzkości – naród wybrany i świat pogański, który przyjął Chrystusa bez „etapu przejściowego”, czyli z pominięciem nakazów judaizmu (o co zresztą toczył się spór podczas soboru jerozolimskiego, zakończonego stwierdzeniem, że poganie wstępujący na nową drogę nie muszą dokonywać obrzezania, by przyjąć chrzest).

Nie można wprawdzie stuprocentowo ustalić, że Chusta z Manoppello jest tkaniną z grobu Jezusa, ale jak dotąd nikomu też nie udało się wykazać, iż tropy wiodące do grobu pod Golgotą są fałszywe. Materiał dowodowy wydaje się dość mocny i przekonujący. Dobrze jednak, że pozostaje element niepewności i miejsce na pytania. W końcu mówimy o wierze w zmartwychwstanie. Nawet jeśli nie jest to wiara irracjonalna i oderwana od faktów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.