Dowód a łaska wiary

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Gość Extra nr 6

publikacja 01.03.2023 00:00

Takie pojęcia jak „dowody na istnienie Boga” czy „dowody wiary” budziły i do dziś budzą pewne kontrowersje.

Wynikają one po części z wykrzywionego przez oświeceniowe i scjentystyczne pojmowanie nauki (i szerzej racjonalności) rozumienia dowodów, dowodzenia istnienia czegoś. W świecie zachodnim arbitralnie przyjęto, że udowodnić można wyłącznie coś, co da się zmierzyć, zważyć, zobaczyć, dotknąć. Dowodzenie metodą dedukcji, przez analogię, zostało uznane za mniej racjonalne, a bardziej projekcyjne, subiektywne opisywanie rzeczywistości. Takie zredukowanie możliwości ludzkiego rozumu jest w gruncie rzeczy… najbardziej irracjonalnym zabiegiem w historii ludzkości (na pewno obcym tradycji wschodniej). Można wręcz powiedzieć, że to zabobon racjonalizmu, który skutecznie wyparł pytania o rzeczywistość – bo choć jest ona niemierzalna, to jednak dostępna ludzkiemu poznaniu. Takim obszarem jest wiara w Boga. Nie tylko nie jest ona irracjonalna, ale człowiek ma zdolność uznać jej racjonalność, jeśli doceni również argumenty pozaempiryczne. Choć autor Księgi Mądrości przekonuje, że to empiria właśnie, to wszystko, co widzimy, powinna prowadzić nas do wiary w Boga („z dóbr widzianych nie zdołali poznać Tego, który jest, patrząc na dzieła, nie poznali Twórcy”; por. Mdr 13,1nn).

To ważna uwaga, jeśli chcemy na poważnie mówić o dowodach zmartwychwstania. Są nimi przede wszystkim świadectwo Pisma i naocznych świadków spotkania ze Zmartwychwstałym. Było ich zbyt wielu, by to świadectwo zignorować. Ale czy Pan Bóg, rozumiejąc nasze niedowiarstwo, mógł zostawić nam również dowody rzeczowe, materialne? A jeśli tak, to czy jednym z nich jest słynna Chusta z Manoppello?

Dowody na istnienie Boga czy na autentyczność konkretnych prawd wiary tym różnią się od każdego innego dowodu, że wymagają łaski wiary. Wiemy dobrze, że jest taki rodzaj zatwardziałości, której nawet ewidentne dowody empiryczne „nie przeszkadzają” trwać w niewierze. Przecież uczeni w Piśmie i faryzeusze widzieli na własne oczy cuda i znaki, jakie czynił Jezus, a jednak większość z nich nie chciała lub nie potrafiła uwierzyć, że to obiecany Mesjasz i Syn Boży.

Dlatego też nawet gdyby okazało się ponad wszelką wątpliwość, że Chusta z Manoppello jest autentycznym odbiciem twarzy Jezusa Zmartwychwstałego, to – po pierwsze – nie jest to najważniejsze świadectwo tej prawdy (ważniejsze jest świadectwo słowa Bożego), a po drugie – bez łaski wiary nie będzie nigdy wystarczająco przekonującym argumentem dla zatwardziałego sceptyka. Jeśli jednak mamy do czynienia z nadzwyczajną ingerencją Boga, który zechciał zostawić również materialny ślad najważniejszego wydarzenia w dziejach ludzkości, wydarzenia, które zmieniło bieg historii, to w imię czego mielibyśmy wykluczać taką możliwość i z automatu odrzucać autentyczność wizerunku, już na pierwszy rzut oka wyglądającego jak „nie ludzką ręką uczyniony”?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.