Kardynał Wyszyński prymasem wielkim był. To przekonanie wyniesione z rodzinnego domu było niepodważalne i – jak mi się przez lata wydawało – niewymagające specjalnej refleksji nad przyczynami i źródłem tej wielkości.
Wiesława Dąbrowska-Macura, zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”
roman koszowski /foto gość
Z tym przekonaniem dorastałam, ale poza „Zapiskami więziennymi”, wydanymi jeszcze w drugim obiegu, po pisma prymasa raczej nie sięgałam (kto by tam czytał listy pasterskie, homilie czy jakieś okolicznościowe przemówienia jakiegokolwiek biskupa ). Jak przez mgłę pamiętam transmitowany przez telewizję pogrzeb kardynała. Nieprzebrane tłumy na ówczesnym placu Zwycięstwa w Warszawie żegnające Prymasa Tysiąclecia, podobne do tych, jakie rok wcześniej uczestniczyły w spotkaniach z odwiedzającym po raz pierwszy ojczyznę Janem Pawłem II, w sercu i umyśle nastolatki na całe życie utrwaliły przekonanie o wielkości tego kapłana. Fascynacja osobą wyniesionego właśnie do chwały ołtarzy prymasa Polski przyszła bardzo niedawno – dopiero, kiedy ogłoszono ubiegłoroczną datę jego beatyfikacji. A zrodziła się trochę z zawodowego obowiązku, a trochę z ciekawości, czym sobie na to wyniesienie zasłużył.
Mąż stanu, bohater narodowy, odważny przeciwnik komunistycznej władzy… Tak najczęściej bywa postrzegany i tak przyzwyczailiśmy się o nim myśleć i mówić. Te określenia i tytuły prawdziwie opisują rolę, jaką w dziejach polskiego Kościoła i narodu odegrał kard. Stefan Wyszyński. Z ogromnym zdziwieniem więc odkryłam go jako człowieka niezwykle skromnego i pokornego, czasem nieśmiałego, świadomego własnej niedoskonałości, ale o wielkiej sile ducha i niezachwianej, głębokiej wierze. Jako mistyka bez reszty oddanego Bogu przez Maryję, a także pasterza z poświęceniem troszczącego się o powierzone mu owce i pewną drogą prowadzącego je do Boga. A odkrycie to zawdzięczam przede wszystkim Ewie Czaczkowskiej i jej książkom o Prymasie Tysiąclecia, ale także wielkopostnym rekolekcjom w „Gościu Niedzielnym”, których bohaterem przed zaplanowaną na 6 czerwca 2020 roku beatyfikacją został kard. Wyszyński.
Najbardziej imponuje mi postawa księdza prymasa wobec ludzi, którzy go bardzo skrzywdzili, skazując na internowanie oraz przetrzymując przez cztery lata w odosobnieniu w trudnych, delikatnie mówiąc, warunkach i ograniczając kontakt z ojcem oraz najbliższymi współpracownikami. Kardynał miał poczucie krzywdy wyrządzonej mu przez ludzi władzy, a mimo to codziennie za nich się modlił. Przez wiele lat prosił Boga o miłosierdzie dla Bolesława Bieruta, który zmarł w ekskomunice zaciągniętej za uwięzienie kardynała. Martwił się, że człowiek ów odszedł z tego świata oddzielony od Boga, i szczerze przebaczył mu zło, jakiego doznał. Kardynał Wyszyński uważał, że nie ma takiej krzywdy, której nie można by przebaczyć. Te jego słowa zapadły mi głęboko w serce i pamięć. I stały się pewnego rodzaju drogowskazem.
Chciałabym mieć taką niezachwianą wiarę, niecofającą się przed cierpieniem, i taką nadzieję prowadzącą do zawierzenia, bez pytań i wątpliwości, wszystkiego Bogu przez Maryję, jak prymas Wyszyński. I tak jak on umieć szczerze przebaczać doznane krzywdy. Wierzę, że łaskę takiej wiary i umiejętność przebaczania może mi wyjednać błogosławiony kard. Stefan Wyszyński.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.