Bardzo szczere pole

Agnieszka Huf

|

Gość Extra nr 3

publikacja 01.03.2022 00:00

50 lat temu władze stworzyły w tym miejscu owczarnię. Dziś owce przychodzą tu spotkać Pasterza.

Kościół na Przeprośnej Górce nosi wezwanie archaniołów, ale sanktuarium poświęcone jest św. ojcu Pio. Duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie ze zgromadzenia Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego. Kościół na Przeprośnej Górce nosi wezwanie archaniołów, ale sanktuarium poświęcone jest św. ojcu Pio. Duszpasterstwo prowadzą tu ojcowie ze zgromadzenia Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego.
roman koszowski /foto gość

Nie wolno się tutaj gromadzić, bo owce mają mieć ciszę i spokój – argumentowały władze, uniemożliwiając pątnikom zmierzającym z Warszawy do Częstochowy postój w miejscu, które przez wieki zapisało się w historii jednej z najpopularniejszych polskich pielgrzymek. To właśnie z tego wzgórza wędrujący od strony stolicy pielgrzymi pierwszy raz dostrzec mogą wieżę Jasnej Góry. Ten znak przypomina o konieczności pojednania z Bogiem i ludźmi. Zatrzymują się więc i szczerze przepraszają za przykrości, które wyrządzili sobie wzajemnie na pątniczym szlaku. Stąd wzniesienie zaczęło być nazywane Przeprośną Górką. W latach 70. ubiegłego wieku komunistyczne władze wybudowały w tym miejscu owczarnię, aby uprzykrzyć życie pątnikom. Dziś zabudowania, w których hodowane były owce, znajdują się na terenie sanktuarium, a w przyszłości być może zostaną zamienione na dom rekolekcyjny. Jeśli o. Pio będzie tego chciał, nic mu nie przeszkodzi…

Wyprowadzeni w pole

Przejeżdżamy przez maleńki Siedlec – pierwsze wzmianki o tej osadzie są o prawie wiek starsze niż zapiski o Warszawie! Tabliczka informuje, że znajdujemy się na ulicy św. ojca Pio. Mijamy ostatnie zabudowania – przed nami rozciąga się już tylko pagórkowata Wyżyna Częstochowska. „Pole, pole, łyse pole…” – chciałoby się zanucić za najsłynniejszymi śpiewającymi bliźniakami, kiedy naszym oczom ukazuje się kościół. – To nie przypadek! – podkreśla o. Eugeniusz Maria Lorek, kustosz sanktuarium św. o. Pio. – Niektórzy pytają: po co kościół w szczerym polu? A chodzi o to, żeby idąc tu, mieć czas pomyśleć, dokąd się wybieram. W mieście łatwo jest wpaść do kościoła mimochodem, wpleść to w codzienność tak mocno, że człowiek musi zastanowić się: byłem ja dziś w kościele czy nie? Tutaj to już jest wyprawa, wysiłek – wyjaśnia gospodarz.

Ojciec Eugeniusz był pierwszym Polakiem, który wstąpił do zgromadzenia Apostołów Jezusa Ukrzyżowanego, założonego przez o. Domenico Labellarte, duchowego syna o. Pio. Z inicjatywy włoskiego kapłana powstały najpierw świeckie instytuty konsekrowane dla kobiet i mężczyzn. Natchnienie, aby dopełnić dzieła instytutami zakonnymi, o. Domenico odczuł, modląc się przy trumnie o. Pio w dniu jego śmierci. Duchowość zgromadzenia oparł na spuściźnie pozostawionej w nauczaniu swojego duchowego mistrza, a w centrum życia braci i sióstr postawił słowo Boże. W 1989 roku Apostołowie Jezusa Ukrzyżowanego otwarli dom w Częstochowie, gdzie szczególną troską zaczęli otaczać bezdomnych. Prowadzili dla nich stołówkę, ale wydawanie posiłków połączone było z katechezami czy rekolekcjami – wzorem ojca Pio karmić chcieli nie tylko ciało, ale przede wszystkim duszę. Po pięciu latach postanowili przenieść się za miasto – zakupili ponad 100 hektarów ziemi tuż za granicą Częstochowy i przystąpili do budowy kościoła Ośmiu Błogosławieństw pod wezwaniem archaniołów. Patronem świątyni nie mógł zostać o. Pio, ponieważ prace rozpoczęły się jeszcze przed jego beatyfikacją.

Biskup poszedł z torbami

W opowieści ojca Lorka niczym refren pojawia się jedno nazwisko: abp Stanisław Nowak. Ten zmarły w grudniu zeszłego roku hierarcha był dobrym duchem budowy całego kompleksu, na który obok kościoła składają się Dom św. Józefa, droga krzyżowa i droga różańcowa. Jego przyjaźń z zakonnikami zaczęła się podczas pierwszej Wigilii dla bezdomnych organizowanej przez nich w Częstochowie. Ówczesny metropolita odprawił Eucharystię, a potem usługiwał gościom – a było ich ponad dwie setki. – Wielu miało łzy w oczach ze wzruszenia, że sam biskup podaje im jedzenie – wspomina o. Eugeniusz. Od tego czasu arcybiskup wspierał wszystkie działania związane z budową świątyni. To z jego inicjatywy kościół wraz z całym otaczającym go terenem został uznany za sanktuarium. Kiedy pojawił się pomysł stworzenia drogi krzyżowej, zaproponował, aby odległości pomiędzy stacjami były równe tym znajdującym się w Jerozolimie. – Arcybiskup odmierzał krokami odległości, a w ślad za nim szedł geodeta i wbijał paliki w miejsca poszczególnych stacji – uśmiecha się kustosz. Kiedy budowa została zakończona, nie było tygodnia, w którym arcybiskup nie przemierzałby jej w skupieniu – pieszo, później na wózku, a pod koniec życia wieziony samochodem. – Przed laty zobaczyłem go niosącego od stacji do stacji dwie ciężkie torby. Znajdowały się w nich dokumenty – akta trudnych diecezjalnych spraw, które spędzały mu sen z powiek. Biskup odprawiał Drogę Krzyżową, polecając w niej Panu Bogu opisane na stosach kart problemy. Nauczył się tego od kard. Wojtyły, który najtrudniejsze problemy „woził” do Kalwarii Zebrzydowskiej. To był święty człowiek, nie mam co do tego wątpliwości – opowiada ze wzruszeniem kapłan.

W dolnym kościele obok figury świętego kapucyna z San Giovanni Rotondo umieszczona jest relikwia – chustka ze śladami krwi, pochodzącymi z rany stygmatu noszonego przez ojca Pio w okolicach serca. O. Eugeniusz Maria Lorek, kustosz sanktuarium na Przeprośnej Górce, często przy niej się modli.   W dolnym kościele obok figury świętego kapucyna z San Giovanni Rotondo umieszczona jest relikwia – chustka ze śladami krwi, pochodzącymi z rany stygmatu noszonego przez ojca Pio w okolicach serca. O. Eugeniusz Maria Lorek, kustosz sanktuarium na Przeprośnej Górce, często przy niej się modli.
roman koszowski /foto gość

Nie zabierać krzyża

Wnętrze dolnego kościoła jest przytulne, panującej w nim ciszy nie zakłóca żaden szmer. Tuż obok ambony stoi sporych rozmiarów figura świętego kapucyna z San Giovanni Rotondo, przed którą umieszczona jest relikwia – chustka ze śladami krwi, pochodzącymi z rany stygmatu noszonego przez ojca Pio w okolicach serca. W jednej z ławek klęczy samotnie pani Alina. Do o. Pio zaczęła przychodzić po śmierci mamy. – Wylewałam tu łzy – wspomina. Teraz przychodzi przede wszystkim dziękować. Przed Bożym Narodzeniem zachorowała na covid, trafiła do szpitala. – Kiedy człowiek co niedzielę chodzi do kościoła, często tego nie docenia. Dopiero kiedy zostaje mu to zabrane, pojawia się ogromny głód. Ja dziś dziękuję po prostu za to, że mogę oddychać – wyjaśnia szeptem.

Główna świątynia jest zupełnie inna – jasna, przestronna. Zbudowana na planie ośmiokąta, przywodzi na myśl namiot. Witraże ze słowami Ośmiu Błogosławieństw wpuszczają do wnętrza ciepłe światło, a przez otwarte drzwi widać zarys jasnogórskiej wieży.

Górny i dolny kościół razem tworzą klamrę spinającą Drogę Krzyżową. Nietypową, bo liczącą aż… 19 stacji. Rozpoczyna się w dolnym kościele sceną wjazdu Jezusa do Jerozolimy, stamtąd kierujemy się do Wieczernika. Kolejne stacje rozrzucone są po terenie sanktuarium, a ostatnia – scena wniebowstąpienia – stanowi treść głównego ołtarza górnego kościoła. Wykonane z gliny stacje – na każdą z nich potrzeba było aż sześć ton surowca! – oparte są na motywie otwartej Biblii, która opowiada treść poszczególnych stacji.

Brodząc w śniegu, mijamy kolejne sceny Jezusowej męki. Każdej z nich towarzyszy postać o. Pio trzymającego tablicę z krótkim przesłaniem. Mijamy Chrystusa obnażonego z szat i stojących przy nim żołnierzy pozbawionych twarzy. – Chcieli Mu odebrać godność, a sami stracili twarz – wyjaśnia gospodarz. Przy kolejnej stacji dłoń przybijanego do krzyża Jezusa wyciągnięta jest w naszą stronę. Odruchowo ściskam ją, a ten gest przywodzi mi na myśl chwile, kiedy towarzyszyłam bliskim w ich cierpieniu – uściskiem dłoni zapewniałam o swojej obecności.

Każdej stacji drogi krzyżowej towarzyszy postać ojca Pio, trzymającego tablicę z krótkim przesłaniem.   Każdej stacji drogi krzyżowej towarzyszy postać ojca Pio, trzymającego tablicę z krótkim przesłaniem.
roman koszowski /foto gość

– Ojciec Pio mawiał, że czasami gdyby zabrał ludziom ich krzyż, pozbawiłby ich zbawienia. „Ja mogę pomóc im go dźwigać”, powtarzał. Uczył żyć z Jezusem, kochać Go i trwać przy Nim – po prawdziwym nawróceniu cierpienie przestaje być problemem. Przyjeżdżają tu tysiące ludzi, nawet 500 autokarów rocznie. Wyproszone łaski? Na pewno jest ich wiele, ale nie skupiamy się na cudach, tylko na tym, aby doprowadzać ludzi do spotkania z Jezusem – tłumaczy zakonnik.

Kiedyś Przeprośna Górka tętniła życiem tylko latem, w szczycie pątniczego sezonu, dziś pielgrzymi przybywają tu przez okrągły rok. Z całej Polski przybywają pary, aby u stóp ojca Pio zawrzeć sakrament małżeństwa albo ochrzcić dziecko. W każdy piątek odprawiana jest Droga Krzyżowa, a od maja do października wierni z figurą Matki Bożej Fatimskiej wyruszają na drogę różańcową. – Czasem zdarza się, że ktoś przyjedzie tu przypadkiem – zabłądzi, gdzieś źle skręci. Zaskoczony kościołem w szczerym polu wchodzi do środka… a potem wraca tu wielokrotnie, bo w czasie tej „przypadkowej” wizyty Pan Jezus mocno dotyka jego serca – uśmiecha się o. Eugeniusz.

Przypadek? W Bożym słowniku to słowo nie występuje. Przed laty w Pietrelcinie mały Francesco Forgione pomagał rodzicom, zajmując się wypasem owiec. Dziś przybywających do niego ludzi doprowadza do przemieniającego życie spotkania z prawdziwym Pasterzem – na terenie byłej owczarni. To na pewno nie jest przypadek!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.