Jak Józef pożar ugasił...

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

Gość Extra nr 1

publikacja 19.03.2021 00:00

I Sługi Jezusa w czas wojenny ratował.

W domu Zgromadzenia Sług Jezusa na warszawskim Sewerynowie figura św. Józefa była od zawsze. Lekko uszkodzona przetrwała wojnę i powstanie warszawskie i po naprawieniu wróciła na swoje miejsce w kaplicy. W domu Zgromadzenia Sług Jezusa na warszawskim Sewerynowie figura św. Józefa była od zawsze. Lekko uszkodzona przetrwała wojnę i powstanie warszawskie i po naprawieniu wróciła na swoje miejsce w kaplicy.
Agata Ślusarczyk /foto gość

Kiedy pod koniec XIX wieku powstawało Zgromadzenie Sług Jezusa, było jasne, że siostry – od zawsze bezhabitowe i ukryte przed światem, aby poradzić sobie z wyzwaniami i zadaniami – będą musiały przyjąć wyjątkowego orędownika. I prosić o pomoc świętego, który wesprze duchowo, ale będzie też bardzo konkretnym wspomożycielem na trudne czasy. – Jesteśmy żeńskim zgromadzeniem ukrytego życia zakonnego. Nasi założyciele to o. Honorat Koźmiński i Eleonora Motylowska. Żyjemy duchowością franciszkańską, a naszym charyzmatem jest naśladowanie Chrystusa, który służył ludziom i żył w ukryciu w Nazarecie – mówi historyk zgromadzenia, pani Lidia Świerczek (zwyczajowo członkiń zgromadzenia nie nazywa się „siostrami”). – Służymy Jezusowi trzema ślubami: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa oraz przez modlitwę, pokutę, ofiarę i tworzenie wspólnoty. Realizujemy te zadania w pracy z bliźnimi, potrzebującymi. Od zawsze opiekujemy się dziewczętami i kobietami w trudnych sytuacjach życiowych, często pochodzącymi ze środowisk biedniejszych i zagrożonymi wykluczeniem społecznym. Wszystko to powoduje, że doskonałym patronem dla naszej pracy jest św. Józef. Ukryty, cichy, działający. Wzór i opiekun – tłumaczy.


Jego niezawodność i pomoc okazała się bezcenna szczególnie w czasie II wojny światowej. Był na posterunku i… jest do dziś.


– Warto w każdym momencie i trudnościach życiowych prosić o pomoc św. Józefa – przekonuje Lidia Świerczek, historyk Zgromadzenia Sług Jezusa.   – Warto w każdym momencie i trudnościach życiowych prosić o pomoc św. Józefa – przekonuje Lidia Świerczek, historyk Zgromadzenia Sług Jezusa.
Agata Ślusarczyk /foto gość

Domy Józefa


– Nasi założyciele postawili na całkowity brak zabezpieczenia materialnego, pracę zarobkową sióstr i pomoc bliźnich. W zamian oczywiście pracowałyśmy dla społeczeństwa – zakładając domy, w których schronienie otrzymywały kobiety zagrożone prostytucją, szukające zajęcia w dużych miastach, zagubione, bardzo często analfabetki – mówi pani Lidia. – To były dziewczęta i kobiety, które przyjeżdżały do wielkich miast „za chlebem”, a często znajdowały nieuczciwość, wyzysk, trafiały na ulicę. Nasze współsiostry uczyły je czytać, kierowały na kursy edukacyjne, wspierały, załatwiały uczciwą pracę, dawały dach nad głową. I większość powstających domów, zakładów opieki była poświęcone właśnie św. Józefowi, opiekunowi dziewic. W Warszawie takie placówki mieściły się przy ul. Teresińskiej i na Sewerynowie, w dzisiejszym samym centrum. Domy i zakłady św. Józefa działały też m.in. w Otwocku, Grybowie i Ciechocinku. 


I mimo że zgromadzenie powstawało w czasach, gdy żyło się skromnie, a o każdą cegłę trzeba było zabiegać, św. Józef wspierał, więc domy i dzieło sióstr z każdym rokiem się rozrastały. Dość stwierdzić, że tuż przed wybuchem wojny dwa warszawskie domy działały prężnie, co roku pomagając setkom zagubionych kobiet. – W naszej kaplicy w domu na Sewerynowie był św. Józef w postaci gipsowego posągu. Siostry modliły się za wstawiennictwem opiekuna Jezusa, prosiły o łaski i wspomożenie – mówi pani Lidia. 


Nie ustawały w modlitwie – o ocalenie kraju i zgromadzenia, gdy 1 września napadli na Polskę Niemcy, a zaraz potem – Sowieci. Gdy Warszawa była bombardowana we wrześniu 1939 roku, w kamienicy Sług Jezusa stacjonowało polskie wojsko; był też wojskowy szpitalik. Gdy wojsko polskie się wycofało, dom opuściły również siostry. Na miejscu zostały tylko trzy z nich, prawdopodobnie po to, by ratować co się da. Ryzykowały życiem, ale pozostały na posterunku. Panie Wiktoria Cedrowska i Stefania Wojciechowska, bardzo energiczne, odważne i dzielne, opowiadały potem o niezwykłym doświadczeniu i pomocy, której doświadczyły w momencie krytycznym…


W nocy z 24 na 25 września wybuchł ogień niedaleko kamienicy na Sewerynowie, w rejonie obecnego Teatru Polskiego. Płomienie przedostawały się do budynku zgromadzenia, który trzeba było ratować. Chociaż po ludzku było to beznadziejne. Siostry chwyciły za wiadra i łopaty i czym mogły, gasiły ogień, głośno wzywając św. Józefa na pomoc. I nagle, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jakim cudem, chwilę po tym wezwaniu wśród ognia i pożogi zjawił się… nieznany pomocnik. – Siostry opowiadały potem, że był dość wysoki, szczupły, z brodą. Nie widziały jego twarzy ani odzienia, bo było ciemno. Zresztą nie zwracały na to uwagi, walcząc z żywiołem. Działał ramię w ramię z siostrami, był niezmordowany. Nosił mokre prześcieradła, piasek, aż wspólnie udało się pokonać ogień – mówi historyk zgromadzenia. – Kim był? Tego oczywiście nie wiadomo. Siostry nie rozmawiały z nim podczas akcji. Dopiero później, gdy wszystko się uspokoiło, szukały mężczyzny, aby mu podziękować. Bo dom, chociaż nieco zniszczony, właściwie nie ucierpiał. Udało się go uratować. Mężczyzny jednak – chociaż w tamtym rejonie wszyscy się doskonale znali – nie znalazły. Siostry niezależnie od siebie poczuły, że pomógł im św. Józef, którego pomocy cały czas przyzywały…


Święty Józef – strażak najlepszy.


Józef z powstania


Mijały trudne miesiące i lata wojenne. Siostry pracowały, modliły się, ale i wspierały polską konspirację, miały powiązania z AK. Dom na Sewerynowie był silnie zakonspirowanym punktem, w którym członkowie polskiego państwa podziemnego otrzymywali wsparcie. Dlatego też siostry jeszcze wiosną 1944 roku wiedziały o planowanym powstaniu. – Przychodzili do nas polscy żołnierze, przechowywana była broń i amunicja, przed powstaniem powstał szpitalik polowy wyposażony przez AK i nasze siostry – opowiada pani Lidia. – Gdy wybuchły walki, siostry jako sanitariuszki włączyły się w pomoc powstańcom. Jednak w rejonie Sewerynowa walki były krwawe i nierówne. Niemcy plądrowali, palili, niszczyli. Siostry musiały uciekać z domu. Kamienice wokół płonęły i były burzone. – Różnymi drogami, w różnym czasie opuściły Warszawę – mówi pani Świerczek. – Nie wiedziały, co się stało z domem i ich ukochanym św. Józefem w kaplicy. Można było przypuszczać, że nie będą miały do czego wracać…


Tymczasem w domu przy Teresińskiej, który w czasie II wojny znajdował się na przedmieściach stolicy, siostry opiekowały się wychowankami, sierotami, uchodźcami, ukrywały również powstańców, przechowywały broń, organizowały patriotyczne wieczornice. Jednak z każdym dniem walk ich sytuacja, jeśli chodzi o leki i prowiant, pogarszała się. – Pani Franciszka Klimkiewicz ps. Ekspedyta, działająca mocno w konspiracji, była intendentką w powstaniu. Miała specjalne zaświadczenie z wydziału opieki zdrowia, więc mogła w miarę swobodnie wyruszać poza miasto – opowiada pani Świerczek. – Odważna kobieta jeździła poza Warszawę, aż pod Grójec, i prosiła o żywność dla podopiecznych. Współpracowała z polskimi kolejarzami, woziła i szmuglowała zakazaną żywność, dzięki której siostry utrzymywały wychowanki i powierzone im dzieci. 


Któregoś razu siostry przewoziły – pod ziemniakami i dozwoloną mąką czarną – zakazaną dla Polaków mąkę pszenną, białą. A na samym dnie bagażu była ukryta wielka świnia. Za to groziła śmierć. – Pani Antonina Pituła jechała wtedy z woźnicą, wóz był ciężki, wypełniony prowiantem. W pewnym momencie zajechał im drogę niemiecki patrol, a niemal jednocześnie wóz ugrzązł w błocie. Nie mogli ruszyć w żadną stronę. Sytuacja stawała się bardzo niebezpieczna – mówi historyk. – Koń nie ruszał, Niemcy byli wściekli. Odjechali na bok, załatwić coś w okolicy, czekając, aż Polacy wóz odblokują. Wtedy mieli go zrewidować. Wiedzieli, że ucieczka obładowanego wozu w tych warunkach nie byłaby możliwa.


Pani Antonina nie traciła ducha i modliła się do św. Józefa. Nagle zjawili się okoliczni mieszkańcy, Polacy. Szybko i sprawnie rozebrali wóz i załadunek, poprzenosili w bezpieczne miejsce. Gdy wrócili Niemcy, nie było już czego konfiskować i za co aresztować pani Antoniny i woźnicy. Byli uratowani. – Pani Antonina za ocalenie dziękowała właśnie św. Józefowi. 


Siostry robią ciesiołkę


Po upadku powstania setki tysięcy warszawian wyszło z miasta. Na tułaczkę, biedni, głodni. Na śmierć – jeśli nie mieli wsparcia. – Nasza pani Franciszka nie mogła pozostać obojętna. Spotykała chorych i starych, którzy potrzebowali natychmiastowej pomocy. Szybko zorganizowała ośrodek niedaleko Łowicza, w którym zaopiekowała się około 80 staruszkami i inwalidami. I był to niemalże cud. Bo z czego organizować ośrodek wsparcia, gdy brakowało wszystkiego? Nie miała przecież jedzenia, ubrań, wody, nawet łóżek, misek, stołeczków. A mimo to powoli wszystko zaczynało działać. Dołączyły do pani Franciszki młodsze siostry. Wzięły się do pracy: – Nieustannie modliły się do św. Józefa. I działały. Nauczyły się prostej ciesiołki! Jakby je św. Józef nauczył: piłowały drzewa, z których robiły prycze, zydelki, nawet prostymi dłutkami wykonywały miski – mówi pani Lidia. – Pani Franciszce udało się pojechać do Krakowa, skąd przywiozła zapas mleka skondensowanego, naczynia stołowe, buty dla podopiecznych.


I chyba nie trzeba wspominać, komu dom został poświęcony. Działał do 1947 roku. I budził zdziwienie ówczesnych władz, bo chociaż skromny, to panował tam ład, spokój, dobra atmosfera. A podopieczni, którzy przeszli piekło wojny, po raz pierwszy od lat mogli poczuć się bezpiecznie… Trochę jak w Nazarecie.


Józef dalej broni


A co działo się z Sewerynowem po powstaniu? – Siostry wróciły do domu bardzo szybko. Jeszcze zimą 1945 roku. I ku swojej wielkiej radości zastały dom niemal nie zniszczony, przynajmniej w porównaniu z resztą miasta – mówi historyk. – Kamienica była nieco nadpalona i miała zniszczony dach, ale dało się w niej zamieszkać.


A co z posągiem św. Józefa z kaplicy? – Mimo że delikatny, bo przecież zrobiony z gipsu, ocalał! Jedynie miał utrąconą głowę, którą siostry szybko naprawiły. Józef jest z nami w kaplicy do dziś i nadal pomaga. Osobiście wiele mu zawdzięczam. Ale pomaga też dalej naszym podopiecznym, dziewczętom, którymi się opiekujemy, dzieciom w szkole przez nas prowadzonej… – mówi Lidia Świerczek.


Święty Józef: nie rzuca się w oczy, a jest konkretny i działa. – Jego nie można nie lubić. I warto w każdym momencie i trudnościach życiowych prosić go o pomoc.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?