Życie obrazu

Gość Extra: Beatyfikacja ks. Jana Machy

publikacja 20.11.2021 00:00

O okolicznościach powstania obrazu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy opowiada jego autor prof. Antoni Cygan.

Prof. dr hab. Antoni Cygan urodził się w 1964 r. w Zabrzu. W 2003 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego, a w roku 2011 – tytuł profesora. Sprawował funkcję rektora Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach przez dwie kadencje w latach 2012–2020. Prof. dr hab. Antoni Cygan urodził się w 1964 r. w Zabrzu. W 2003 r. uzyskał stopień doktora habilitowanego, a w roku 2011 – tytuł profesora. Sprawował funkcję rektora Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach przez dwie kadencje w latach 2012–2020.
Henryk Przondziono /foto gość

Leszek Śliwa: Jak się Pan przygotowywał do namalowania obrazu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy?

Prof. Antoni Cygan: To początkowo nie miał być obraz beatyfikacyjny. Namalowałem go w 2019 roku jako element przygotowywanego przeze mnie nowego wystroju wnętrza kaplicy seminarium duchownego w Katowicach. Dopiero później zdecydowano, że ten portret stanie się obrazem beatyfikacyjnym. Było to dla mnie zaskoczeniem i sprawiło mi dużą satysfakcję.

Jaka jest koncepcja obrazu?

Koresponduje on z innymi elementami dekoracji prezbiterium kaplicy. W centrum wisi tam przedstawienie ostatniej wieczerzy, po bokach na zewnątrz św. Jacek z herbem Odrowąż i stylizowana Matka Boża Piekarska z herbem Śląska, a bliżej ołtarza – z jednej strony św. Stanisław Kostka, a z drugiej – sługa Boży Jan Macha. Obaj są przedstawieni frontalnie, a za nimi rozpościera się krajobraz – za Stanisławem Kostką włoski, a za Janem Machą śląski. Związane to jest z życiem obu świętych. Przypadkowo się okazało, że ten wizerunek odpowiada wymogom stawianym przed obrazem beatyfikacyjnym.

Przed namalowaniem portretu starał się Pan lepiej poznać księdza Machę?

Od urodzenia mieszkam na Śląsku, więc ta postać nie była mi obca. Do końca życia zapamiętam widok gilotyny, narzędzia jego śmierci, którą zobaczyłem kiedyś na wystawie w muzeum w Katowicach. Oczywiście przygotowując się do namalowania obrazu, szukałem wszędzie zdjęć i innych wizerunków ks. Machy. Okazało się, że praktycznie istnieje tylko jedno zdjęcie, legitymacyjne. Na jego podstawie powstały wszystkie późniejsze wizerunki. Ja też oparłem się na tym zdjęciu, ale „ubrałem” księdza w komżę, dałem mu do ręki brewiarz. Pejzaż śląski z dymiącymi kominami podkreśla jego związek z tą ziemią.

Tematyka sakralna jest ważną częścią Pana twórczości. Dlaczego tak mało jest dziś artystów, którzy chcieliby malować sceny biblijne lub wizerunki świętych?

Już od dwustu lat jest ich niewielu. Przyczyny leżą zapewne przede wszystkim w sferze ideologii i polityki. Poza tym łatwo spotkać się z zarzutem, że człowiek tylko naśladuje obrazy dawnych mistrzów, nie jest twórczy i oryginalny. Do końca XVIII wieku powstały wszak tysiące obrazów o tematyce sakralnej pędzla największych malarzy. Są jednak współcześni artyści, którzy z sukcesem podejmują tematykę sakralną i nie sposób nazwać ich epigonami. Najlepszym przykładem jest Jerzy Nowosielski, który zasłynął ze wspaniałych ikon. Chyba nikt nie może go nazwać epigonem, choć przecież ikona szczególnie ogranicza swobodę artysty.

Dobrych malarzy dekorujących wnętrza kościelne jest jednak niewielu. W rezultacie wnętrza pełne są obrazów przeciętnych lub wręcz słabych, a nawet kiczowatych.

Najgorzej pod tym względem było mniej więcej pół wieku temu. Teraz wśród księży coraz większa jest świadomość tego, że estetyka świątyni tworzy klimat, który wpływa na rozbudzanie atmosfery modlitwy i sprzyja ewangelizacji oraz katechizacji. Zdarza się, że proboszczowie nie zamawiają jednego obrazu, ale pragną na nowo zakomponować całe wnętrze świątyni, aby ukazywało ono jednolity program ikonograficzny. To na pewno właściwy kierunek.

Pana obrazy mają tradycyjną formę. Kiedyś zarzucano takiej tendencji skostnienie i nienowoczesność, dzisiaj jednak wydobywa się z zapomnienia sztukę akademicką z XIX wieku i ma ona coraz więcej zwolenników.

W moim przypadku to nie koniunkturalizm. Zawsze broniłem dziewiętnastowiecznego realizmu i to wcale nie znaczy, że krytykuję ówczesne awangardy. W sztuce potrzebne jest i jedno, i drugie. Każdy artysta musi znaleźć swoją drogę.

W wielu Pana obrazach widz może dostrzec pewien metafizyczny klimat, który trudno nazwać, ale który się wyczuwa. Jak się to osiąga?

Mój profesor, Andrzej Kowalski, mawiał: „maluj obraz tak długo, aż zacznie żyć własnym życiem”. Nie zawsze dostrzegamy tę chwilę, gdy „to już jest to”. Czasem ona nie pojawia się wcale, a najczęściej zauważamy ją dopiero później, po pewnym czasie. Praca artysty nad obrazem to dla niego rodzaj zabawy. Jednak „bawiąc” się malowaniem, kiedyś trzeba przestać. Nie jest łatwo wyczuć, kiedy to zrobić, ale czasem się udaje.

Portret księdza Machy jest przykładem jeszcze innego rodzaju „życia obrazu”. Do tej pory był on przeznaczony tylko dla oczu kleryków i wykładowców seminarium. Teraz już na zawsze związany będzie z postacią nowego błogosławionego i zobaczą go szerokie rzesze wiernych.

Jest mi z tego powodu bardzo miło. Być autorem obrazu beatyfikacyjnego to na pewno duże wyróżnienie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.