Wierny do końca

Gość Extra: Beatyfikacja ks. Jana Machy

publikacja 20.11.2021 00:00

O procesie beatyfikacyjnym ks. Jana Machy opowiada ks. dr hab. Damian Bednarski.

Ks. dr hab. Damian Bednarski wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, specjalista w dziedzinie historii Kościoła. Był postulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy. Ks. dr hab. Damian Bednarski wykładowca na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, specjalista w dziedzinie historii Kościoła. Był postulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy.
Henryk Przondziono /foto gość

Szymon Babuchowski: Pamięta Ksiądz ten dzień, w którym dowiedział się, że będzie postulatorem procesu beatyfikacyjnego ks. Jana Machy?

Ks. Damian Bednarski: Tak, pierwsze rozmowy na ten temat przeprowadził ze mną ks. Adam Pawlaszczyk, dziś redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, a w tamtym czasie – kanclerz kurii katowickiej. To było wkrótce po tym, jak w katowickim więzieniu przy ulicy Mikołowskiej abp Wiktor Skworc odprawił Mszę św. w 70. rocznicę męczeńskiej śmierci księdza Machy. Wtedy zaczęto już rozeznawać, czy taki proces jest możliwy do przeprowadzenia i czy jest zasadny.

Spodziewał się Ksiądz wcześniej tego, że wybór może paść na Księdza?

Nie, nawet w najśmielszych snach taka wizja nie przemknęła mi przez głowę. Na postulatora najlepszy jest przecież prawnik. Z jakichś jednak powodów wybrano historyka Kościoła.

Co Ksiądz wiedział o księdzu Janie Masze na tamtym etapie?

Znałem z grubsza jego biografię. Jako historyk Kościoła przybliżałem nawet tę postać podczas wykładów na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego, ale nie znałem szczegółów jego męczeńskiej śmierci. Chyba nawet jeszcze wtedy nie widziałem filmu Dagmary Drzazgi „Bez jednego drzewa las lasem zostanie”. Wiedziałem, że ksiądz Macha to postać bohaterska, wyjątkowa, ale niewiele więcej.

Na czym właściwie polega zadanie postulatora?

Jego zadaniem na etapie diecezjalnym jest zebranie wszystkich dokumentów i świadectw, które mogłyby posłużyć do spisania positio. Stanęliśmy tu wobec trudnego zadania, bo od śmierci ks. Jana Machy minęło już wówczas 70 lat. Osób, które by go znały, pamiętały, które by z nim współpracowały – żyło już niewiele. Ale dotarliśmy do rodziny i do starszych parafian z Chorzowa Starego i Rudy Śląskiej. A także do dwóch ministrantów, którzy w 1941 r. towarzyszyli ks. Masze podczas aresztowania. Zebraniem świadectw zajął się na moją prośbę trybunał beatyfikacyjny wskazany przez arcybiskupa, a więc delegat biskupi, notariusz, promotor sprawiedliwości. Sam nie mogłem uczestniczyć w przesłuchaniach, bo postulator nie może wpływać w żaden sposób na zeznania, natomiast dostarczyłem listę świadków. I zbierałem wszystkie dokumenty, które były związane z ks. Machą: świadectwa o nim, dokumenty z teczki personalnej kapłańskiej z Archiwum Archidiecezjalnego. W sumie dotarliśmy do osiemnastu archiwów: od Katowic, przez Berlin, aż do Rzymu! Cenne dokumenty przechowywała także rodzina: listy więzienne, świadectwa szkolne czy odnalezione właśnie wówczas kazania.

Czy to bogaty materiał?

Stosunkowo bogaty, musimy jednak pamiętać, że ks. Jan Macha przeżył tylko 28 lat. Skrupulatnie jednak przechowane zostały przez rodzinę wszelkie ślady jego aktywności, począwszy od legitymacji członka Żywego Różańca, klubu sportowego Azoty Chorzów, przez wszystkie świadectwa szkolne, nawet zaświadczenia o udziale w przysposobieniu wojskowym – aż po wspomniane dokumenty z teczki personalnej w archiwum. Dokumentacji było zatem sporo, a najciekawsze, wiele wnoszące do procesu beatyfikacyjnego, były jego listy z czasu uwięzienia. Ciekawą materią są też kazania – ponad 700 stron ręcznie pisanych homilii z lat 1939–1941.

Jaki obraz człowieka wyłania się z listów i kazań ks. Machy?

Jest to obraz kapłana bardzo dojrzałego w wierze i świadomości swojej misji. Ta dojrzałość – mimo młodego wieku – rzuca się od razu w oczy. Wszystkie teksty pokazują też jego radykalizm i bezgraniczne oddanie kapłaństwu, a potem także sprawie pomocy charytatywnej. To jest też obraz księdza, który ma czyste intencje. Nie ma w nim śladu pokazywania siebie w lepszym świetle. Po prostu: szczery, uczciwy, wierzący, modlący się i zakochany w Bogu kapłan.

A co wniosły do tego obrazu relacje świadków?

Wiele świadectw przekazali podczas przesłuchań siostrzeniec i siostrzenice księdza Machy, ponieważ dużo słyszeli od swojej babki, czyli jego matki, a także od własnych matek – sióstr księdza Jana. Z ich relacji wyłaniał się wizerunek człowieka, który – jak każdy młody – był pełen życia, wigoru, zainteresowania światem. Aktywny sportowo, grający na skrzypcach, dobrze tańczący – do tańca i do różańca, można powiedzieć. Te świadectwa pokazały też, jaki był w stosunku do rodziców i rodzeństwa, ile w nim było wrażliwości, ciepła. Gdy był w seminarium, widział, że rodzinie się nie przelewa, i starał się nie być dla niej obciążeniem. Zresztą już od młodzieńczych lat nie potrafił przejść obojętnie obok potrzebujących. Gdy u drzwi Machów pojawiał się biedak, to Janek był tym, który wysupływał dla niego jakieś pieniądze.

Czy podczas zbierania tych materiałów coś Księdza zaskoczyło?

Cieszyło mnie ciągłe odkrywanie, że rodzina ma różne przedmioty związane z księdzem Machą. A to znany już wcześniej różaniec, który sobie zrobił w więzieniu, a to elementy stroju kapłańskiego przechowywane tyle lat po wojnie: birety, pektorały, sutanella. Także klęcznik z kapłańskiego pokoju, krzyż, pod którym się modlił, czy zakrwawioną chusteczkę, która dotarła do rodziny z więzienia. Zachowała się dosyć pokaźna liczba fotografii, a nawet rzutnik do slajdów, który ks. Macha sprowadził chyba z Wiednia jako pomoc katechetyczną. Notabene ten rzutnik, po zmianie kabla, działa do dziś. To było dla mnie zaskoczenie, że rodzina tak pieczołowicie to zabezpieczyła.

Czy to znaczy, że jego bliscy byli od początku przekonani o jego świętości?

Niewątpliwie od samego początku byli przekonani o tym, że jego czyny były bohaterskie, a śmierć męczeńska. Modlili się nie tylko za duszę Hanika, ale też przez jego wstawiennictwo. Oni czuli już jego pomoc z nieba. Zresztą podobne przekonanie istniało także w kręgu kapłańskim – wynika to chociażby z tekstu „Bohaterstwo”, który jego kolega kursowy ks. Konrad Szweda opublikował w 1951 r. na pierwszej stronie „Gościa Niedzielnego”. Z kolei proboszcz księdza Machy z parafii św. Józefa w Rudzie Śląskiej, ks. Jan Skrzypczyk, tuż po wojnie mówił: „W osobie ks. Jana Machy straciłem najlepszego wikarego i prawdziwego pocieszyciela w okresie mojego tułactwa”. O wyjątkowości księdza Machy przekonani byli też żyjący ministranci, panowie Bernard Łukaszczyk i Jan Hajduga.

Co działo się po zebraniu informacji w diecezji?

Cała dokumentacja, przetłumaczona na język włoski, została we wrześniu 2015 r. złożona w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Trzeba było wyznaczyć wówczas postulatora rzymskiego. Ksiądz arcybiskup prosił mnie, abym kontynuował swoje zadania, a kongregacja wyraziła na to zgodę. Po zweryfikowaniu przez nią ważności procesu diecezjalnego, które trwało prawie rok, nadszedł czas pisania positio, w którym na ponad 400 stronach przedstawiłem sylwetkę kandydata na ołtarze i udowadniałem męczeński charakter jego śmierci. Praca nad positio zajęła mi kolejny rok. Potem sześciu historyków z komisji historycznej Kongregacji przedstawiło swoje wątpliwości i zadało pytania, na które musiałem odpowiedzieć. Następnie positio zostało przedstawione komisji teologicznej. Dziewięciu teologów zbadało sprawę – tym razem weryfikując, czy rzeczywiście udowodniony został męczeński charakter śmierci.

W jaki sposób się tego dowodzi?

Zaczyna się zawsze od przedstawienia biografii kandydata na ołtarze – od urodzenia do śmierci. Następnie trzeba pokazać – na podstawie dokumentów – męczeństwo w aspekcie materialnym, czyli w tym przypadku proces uwięzienia, katowania ks. Jana Machy i jego śmierć. Trzeba więc było dotrzeć także do aktu zgonu, aktu oskarżenia, wyroku śmierci. Potem pokazać również męczeństwo od strony formalnej, czyli jak to prześladowanie odbierał sam ksiądz Macha: czy się buntował, czy przyjmował to spokojnie, czy w tym wszystkim zachował wiarę. Męczeństwo formalne trzeba też było przedstawić z punktu widzenia prześladowców – pokazać, z jakich pobudek znęcali się nad nim i doprowadzili do jego śmierci. Udowodnić, że zaangażowanie charytatywne ks. Machy, jego kapłańska wrażliwość na potrzebujących wzbudziły w nich nienawiść; sprowokowały ich do tego, żeby go zamordować. Przedstawić, także na podstawie świadectw, cnoty sługi Bożego. I sławę męczeństwa, czyli przekonanie istniejące w pewnych grupach, np. w rodzinie czy wśród znajomych, że to faktycznie jest męczennik, że on umarł za wiarę.

Jakiego rodzaju wątpliwości pojawiały się na etapie rzymskim?

Trzeba było zmierzyć się z tym, co zapisano w wyroku śmierci, gdzie Niemcy zastosowali taką formułę, że ksiądz Macha jest skazany za zdradę stanu. Musiałem więc wyjaśnić, jak Niemcy rozumieli zdradę stanu. Udowodnić, że ks. Jan Macha, owszem, działał w konspiracji – mówię o działalności charytatywnej – ale nie dało się wtedy inaczej działać. Caritas, wraz z przyjściem Niemców na Górny Śląsk, została, tak jak wiele sfer życia, zaanektowana przez nich. Pomagała więc tylko tym, którym Niemcy chcieli pomagać – na pewno nie rodzinom powstańców śląskich, więźniów obozów koncentracyjnych, partyzantów czy żołnierzy armii polskiej. W komisji historycznej, teologicznej te wątpliwości były podbijane dodatkowymi pytaniami. Trzeba było też naświetlić specyficzną sytuację Górnego Śląska i to, jak tutejszy Kościół odnajdywał się w czasie II wojny światowej.

Co się działo po wyjaśnieniu przez Kongregację wątpliwości?

Po pozytywnym głosowaniu w komisji teologicznej w listopadzie 2019 r. kardynał prefekt Angelo Becciu przedstawił opinię o słudze Bożym papieżowi, który wydał dekret o męczeństwie ks. Jana Machy. Rozpoczęły się w diecezji przygotowania do beatyfikacji, która miała nastąpić 17 października zeszłego roku. Niestety, zostały one przerwane przez pandemię.

Zbliżył się Ksiądz do tej postaci, zaprzyjaźnił z nią?

Ta postać stawała mi się coraz bliższa, gdy poznawałem ją przez dokumenty i świadectwa, a potem ks. Jan Macha stał się obecny stale w moim życiu i towarzyszem w mojej drodze duchowej. Często modlę się za jego wstawiennictwem i uważam go za swojego przyjaciela. Jego wizerunek – obraz, nawet figura – towarzyszy mi stale. Gdzie tylko mogę, mówię o tej przyjaźni i o tym, jak bardzo mi pomaga. Czuję jego wsparcie. Widzę, że on jest przewodnikiem po drogach życia kapłańskiego, mobilizującym mnie, żeby chcieć czegoś więcej.

Co ksiądz Macha ma do powiedzenia ludziom w XXI wieku?

Seminarzystom chce powiedzieć, żeby byli wytrwali, sumienni, troszczyli się o skarb powołania – żeby go nie zmarnować. Sam też musiał się o to mocno zatroszczyć, bo do seminarium został przyjęty dopiero za drugim podejściem. Ksiądz Jan ma też coś do powiedzenia kapłanom na temat wierności, zaufania do końca i poświęcenia siebie dla Chrystusa i bliźnich. Wiele ma do przekazania świeckim, zwłaszcza tym zaangażowanym w dzieła charytatywne, bo każde czasy mają potrzebujących, do których trzeba docierać z pomocą. Być może bardziej trzeba by jeszcze akcentować to, co ksiądz Macha robił w więzieniu, kiedy podnosił ludzi na duchu, krzepił słowem. Może właśnie tego potrzeba dzisiaj w świecie – by iść do osób tracących nadzieję, zagubionych w bezsensie. A każdemu z nas ks. Jan Macha ma do powiedzenia to, żeby swoje powołanie wypełnić do końca. On sam był wierny aż po położenie głowy pod ostrze gilotyny. Właśnie tego – bycia wiernym, stałym, konsekwentnym – uczy nas ks. Jan Macha.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.