Morze śledzia. Co wolno, a czego nie wolno łowić na Bałtyku?

Jakub Jałowiczor

|

GN 45/2023

publikacja 09.11.2023 00:00

Nie będzie na razie unijnego zakazu połowu śledzi. Polscy rybacy mają jednak powody do obaw o przyszłość.

Polscy rybacy łowią w Bałtyku ok. 100 tys.  ton ryb rocznie. Polscy rybacy łowią w Bałtyku ok. 100 tys. ton ryb rocznie.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Komisja Europejska chciała zakazać połowu śledzi od 1 stycznia 2024 r. Według jej projektu dozwolony byłby tylko tzw. nieunikniony przyłów, czyli sprzedaż ryb, które zaplątały się w sieci w czasie łowienia innych gatunków. Bałtyccy rybacy, którym zakazano już połowów dorszy, straciliby w ten sposób kolejne istotne źródło dochodu. W dodatku ryzykowne stałoby się łowienie także innych ryb, bo jeśli ktoś przy tej okazji łapałby zbyt dużo śledzi, byłby surowo karany. Pomysł KE upadł, bo oprócz Polski przeciwne zakazowi były inne kraje korzystające z zasobów Morza Bałtyckiego, w tym Finlandia.

Ścisłe limity

Na Bałtyku operuje ok. 6 tys. jednostek rybackich. Najwięcej ma ich Estonia (ponad 1,5 tys.) i Finlandia (1,4 tys.), a najmniej – Litwa (84) i Rosja (53). Łącznie w ciągu roku do sieci trafia 400 tys. ton ryb. Polską flotę rybacką stanowi ponad 800 jednostek: 699 niewielkich łodzi, 123 kutry oraz 2 trawlery łowiące na pełnym morzu. Do tego dochodzą dalekomorskie statki operujące na Atlantyku i południowym Pacyfiku. W przeciwieństwie do kolegów po fachu pracujących na Morzu Śródziemnym, rybacy z Bałtyku mają do wyboru niewiele gatunków, które opłaca się łowić. To głównie śledzie, dorsze, szproty, łososie i ryby płaskie, takie jak stornie, czyli flądry. Ilość ryb danego gatunku, które wolno pozyskać w danej części morza jest ściśle określona przez regulacje unijne – Komisja Europejska przedstawia co roku propozycje kwot połowowych, a zatwierdza je (lub nieco zmienia) Rada ds. Rolnictwa i Rybołówstwa, czyli AGRIFISH, składająca się z przedstawicieli rządów wszystkich krajów członkowskich. Kwoty są później rozdzielane między poszczególne kraje, a te określają limity obowiązujące poszczególnych rybaków. W efekcie tego musiały znacznie spaść połowy ryb, które w przeszłości stanowiły podstawę egzystencji dla polskich przedstawicieli branży. Od dłuższego czasu mocno ograniczone jest łowienie łososi, nawet rekreacyjne. Dorszy, których w latach 80. pozyskiwano w Polsce ponad 120 tys. ton rocznie, od 2019 r. w ogóle nie wolno wyciągać z wody, poza nieuniknionym przyłowem. Ograniczenie ma na celu odbudowę przetrzebionych stad, ale jak dotąd nie przyniosło skutku.

Kary za łamanie zakazów są surowe. Według propozycji regulacji, które pojawiły się w maju na stronie Rządowego Centrum Legislacji, armator statku mającego przynajmniej 10 m długości zapłaciłby za przekroczenie ograniczeń od 12 do 50 tys. zł. Jego kapitan – od 12 do 37,5 tys. zł. W przypadku mniejszych jednostek kara dla armatora wynosi od 12 do 30 tys. zł, a dla kapitana – od 12 do 20 tys. zł.

Ucho od śledzia

Połowy polskich rybaków to ok. 100 tys. ton ryb rocznie. Po wprowadzeniu zakazu dotyczącego dorszy, dwie trzecie chwytanych ryb to szproty – podaje organizacja Marine Stewardship Council. 15 proc. stanowią śledzie. Tymczasem Komisja Europejska chciała, by w ich wypadku wprowadzono zakaz podobny do tego, który dotyczy dorszy. Opór państw członkowskich sprawił, że ograniczenie nie weszło w życie. W przyszłym roku na Bałtyku dopuszczone będzie pozyskiwanie śledzi w ilości 95 tys. ton. Niewykluczone jednak, że temat zakazu wróci podczas negocjacji w sprawie kwot na kolejny rok, bo popiera go Międzynarodowa Rada Morza, która opracowuje rekomendacje dla KE. Polska liczyła na poluzowanie ograniczeń. Wiosną Ministerstwo Rolnictwa zapowiadało starania o zniesienie zakazu połowu dorsza. Jak dotąd nic z tego nie wyszło.

Nie wszyscy tracą

Bałtyckie zakazy mogą cieszyć Norwegów. Skandynawski kraj, który nie należy do Unii Europejskiej, jest dla niej największym dostawcą ryb. Zarabia na tym 6,5 mld euro rocznie. To jedna czwarta unijnego importu morskiej żywności. Rybacy płacący podatki w Oslo także przestrzegają kwot połowowych – to efekt dwustronnej umowy z Brukselą – ale ogromna część ryb z Norwegii nie pochodzi z połowów, ale z prowadzonych na morzu hodowli. Norwegowie sprzedają co roku 1,5 mln ton łososi z ferm, co daje im w tej dziedzinie pierwsze miejsce na świecie (zajmujące drugie miejsce Chile wytwarza rocznie 1 mln ton). Od kilku lat rozwijają też hodowle dorszy, do których powrócili po nieudanej próbie prowadzenia takiej działalności w latach 80. zeszłego wieku. Na razie hodowcy sprzedają kilka tys. ton ryb rocznie – od stycznia do sierpnia 2023 r. było to 5,7 tys. ton – ale branża bardzo liczy na rozwój. Zagrożeniem dla właścicieli ferm, zwłaszcza łososi, może okazać się wysoki podatek, jaki chce nałożyć na nich rząd. Szansą zysku są natomiast unijne rygory, dzięki którym znika konkurencja w postaci ryb złowionych przez rybaków. W przypadku łososi i tak od dawna na europejskich stołach dominują te hodowlane. W 2019 r. 81 proc. łososi jedzonych w UE pochodziło z morskich zagród. A 100 proc. zjadanych dorszy pozyskiwano podczas połowów. Wtedy wprowadzono obowiązujący do dziś zakaz. Unijny rynek jest duży, bo łososie i dorsze należą do najpopularniejszych gatunków (prowadzi tuńczyk). Śledź zajmuje szóste miejsce.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.