Czuły jak przedsiębiorca, czuły jak ojciec. Maciej Gnyszka o wyzwaniach w firmie i rodzinie

GN 45/2023

publikacja 09.11.2023 00:00

O inspirującej bezsilności, niepowodzeniu jako zagadce do rozwiązania i różnicy między czułością a rozczulaniem się mówi Maciej Gnyszka.

Maciej Gnyszka Ojciec czwórki dzieci, przedsiębiorca, założyciel Towarzystw Biznesowych,  jeden z prelegentów  XV Międzynarodowego Forum Tato.Net, które odbyło się 28 października w Katowicach. Maciej Gnyszka Ojciec czwórki dzieci, przedsiębiorca, założyciel Towarzystw Biznesowych, jeden z prelegentów XV Międzynarodowego Forum Tato.Net, które odbyło się 28 października w Katowicach.
Roman Koszowski /Foto Gość

Szymon Babuchowski: Czy przedsiębiorca, spełniający się w działaniu, może czuć się czasem bezsilny?

Maciej Gnyszka:
Oczywiście, to jest codzienne doświadczenie przedsiębiorcy!

Jak to?

Przedsiębiorca to ktoś, kto stara się znaleźć drogę realizacji swojej wizji na przekór czynnikom, na które nie ma wpływu. Uwidoczniło się to bardzo mocno np. w czasie pandemii, kiedy odgórnie ustalone przepisy spowodowały, że nie można było działać w dotychczasowy sposób. A dla większości przedsiębiorców rynek jest zbyt duży, by móc na niego wpływać. Jesteśmy raczej jak surferzy – mamy deskę, siłę własnych nóg, przenikliwość umysłu, ale nasza rola polega na tym, by znaleźć falę i z niej nie spaść. Dać się jej ponieść i jakoś zrealizować swoją wizję. Dlatego przedsiębiorca to ten, kto z doświadczenia bezsilności wyciąga koncepcję tego, co mimo wszystko należy zrobić, by stało się mniej więcej tak, jak pragnął, by się stało.

Zawsze traktuje Pan przeszkody jak wyzwanie?

Jeśli zrobiłem to, co planowałem, a efekt jest inny, niż chciałem, staram się tę sytuację potraktować jako zagadkę, bo – jak ktoś mądry kiedyś powiedział – porażka jest skutkiem niedokładnego rozpoznania rzeczywistości. Po prostu musieliśmy źle zdiagnozować problem. Chodzi więc o to, by odkryć, na czym polegał nasz błąd. Oczywiście oprócz umysłu mamy też serce, dlatego w czasie pandemii widziałem niejednego przedsiębiorcę, który pod naporem emocji nie był w stanie tego podejścia łamigłówkowego kontynuować. Żeby podnieść się po porażce, potrzebne jest jakieś wewnętrzne źródło siły, które sprawi, że powiemy: OK, podnoszę rękawicę, po raz kolejny podejdę do tej łamigłówki, licząc na to, że tym razem ją rozwiążę. Sytuacje załamania biorą się zwykle stąd, że zamiast zinterpretować porażkę jako błąd logiczny, odbieramy ją osobiście: świat, klienci, pracownicy zrobili mi na złość. Jeżeli ego jest za duże, to porażka jest tragedią, która staje się źródłem wstydu czy nawet depresji.

A Panu nie zdarzają się depresyjne reakcje na niepowodzenia?

Przewlekłego doświadczenia depresji chyba nie miałem. Natomiast miałem takie jedno-, dwutygodniowe poczucie tego, że nie mam na nic siły i jedyne, co mogę zrobić, to zadbać o siebie. W covid-19 wchodziłem z szokującą dla mnie informacją na temat tego, jak bardzo źle nam poszedł poprzedni rok. Niestety, zaniedbałem monitoring, zakładając, że nie muszę już tego robić. I kiedy poznałem wyniki, przeżyłem absolutny szok. Czułem się trochę jak bokser, który dostał porządny prawy sierpowy i musi chwilę posiedzieć w narożniku, zanim mu świat przestanie tańczyć przed oczami i będzie mógł walczyć dalej. Szczęśliwie pandemia akurat dla mnie była błogosławieństwem, pomocą w odbudowie z tej porażki, której skala mnie poraziła.

Skąd Pan czerpie siłę, by radzić sobie w takich sytuacjach?

Po pierwsze to, co robię w biznesie, wynika z poczucia osobistej misji, a w związku z tym, że jestem wierzący, jest to też zakorzenione w wierze. Po prostu nie chciałbym na sądzie ostatecznym usłyszeć: „Sługo zły i gnuśny, dałem ci takie pragnienia, a ty zadowoliłeś się zakopaniem tej misji pod ziemią, by mi ją oddać w niezmienionym kształcie”. Pomaga mi świadomość, że życie oddał za mnie Pan Jezus, a skoro tak, to nie jestem byle kim. Stąd czerpię odwagę, a równocześnie wiarę w to, że moje aspiracje są wspierane. Że bez względu na to, co się wydarzy, za tym zakrętem, który wydaje się końcem tunelu, jest jakieś światełko.

Przedsiębiorca też potrzebuje czułości?

Tak. Właśnie dlatego, że często zderza się z czymś, na co wpływu nie ma. Problem w tym, że tak naprawdę nikt za bardzo nie ma chęci, by mu tę czułość okazać. Bo przedsiębiorca jest zazwyczaj postrzegany jako zdobywca, predator, samiec alfa, więc ostatnią rzeczą, którą myślimy o nim, jest to, że może wymagać naszego wsparcia. Dobrze, jeśli ma takiego współmałżonka, który nawet w chwili „spadnięcia z pieca na łeb” jest w stanie zobaczyć w nim człowieka, który wymaga „przytulenia”. Może też pomóc mu inny przedsiębiorca, który dzieli z nim wizję świata.

Czułość może być inspirująca w biznesie?

Tak, bo pieniądze w biznesie biorą się z przekonania naszych klientów, że dajemy im niesamowite doświadczenie, warte więcej niż pieniądze, które mają nam zapłacić. Innymi słowy, ludzie od sprzedaży, od marketingu, powinni być mistrzami czułości, nawet w drobnych rzeczach. Na przykład pozostawienie liściku: „Twoje łóżko zasłała Zdzisława, niech Ci się dobrze śpi” albo „Twoją paczkę spakował Zdzichu, miłego korzystania ze spławika i wędki” wpływa bardzo dobrze na lojalność klientów i na ich percepcję ceny, bo czują się bardzo dopieszczeni.

A „przytulanie” pracowników przez przedsiębiorcę ma w ogóle rację bytu?

To wbrew pozorom nie jest aż tak rzadki przypadek. Oczywiście, mamy w głowach stereotypową wizję przedsiębiorcy, który chce wycisnąć wszystkich jak cytrynę, ale wbrew pozorom postawa empatyczna jest dość częsta wśród przedsiębiorców, szczególnie tych wierzących. Niestety, często jest ona także bez umiaru. Nieraz widziałem sytuacje, w których dobroć, empatia właściciela była wykorzystywana. W Polsce wciąż wielu przedsiębiorców traktuje nie tylko firmę, ale i pracowników jak swoje dzieci. Być może jest to dobre do pewnego stopnia, ale trzeba pamiętać, że na koniec dnia nie możemy zwolnić syna z bycia synem, a pracownik jednak może się z firmą rozstać. Dlatego istnieją nawet szkolenia, które uczą traktować pracowników jak dorosłe osoby: jeśli trzeba cię przytulić, to przytulamy, ale nie może być tak, że trzydziesty raz robisz to, czego robić nie należy. Bo jeśli w firmie jest jakaś patologia, to cierpi na tym cała społeczność.

Czy właśnie tu przebiega granica między czułością a rozczulaniem się?

Tak, myślę, że przedsiębiorca, który stawia siebie w roli ojca, a pracowników w roli dzieci, może niechcący przekraczać tę granicę. Znam niejednego człowieka, który dzisiaj boryka się z wielkimi długami przez to właśnie, że wszedł w etap rozczulania się i nie był w stanie zwolnić pracownika, który ewidentnie już dawno przekroczył Rubikon, udając, że pracuje, a tak naprawdę najzwyczajniej w świecie okradając tę społeczność, którą tworzą firma i klienci.

A jako tata umie Pan te granice wyznaczyć?

Wbrew pozorom przychodzi mi to dość łatwo. Myślę, że pomaga mi w tym doświadczenie pobytu w wojsku. Tam człowiek ma możliwość dotknięcia świata zupełnie pozbawionego rozczulania się i czułości. Jest to więc antyteza świata, którego byśmy chcieli. Uważam, że jest to bardzo dobre doświadczenie, bo buduje siłę – oczywiście pod warunkiem, że nas nie łamie. A siła wewnętrzna jest potrzebna, żeby wychwycić tę granicę, za którą trzeba dziecku powiedzieć: „Chyba trochę przesadzasz. Nie myśl, że jak zrobisz smutną minkę, to wszyscy będą wokół ciebie skakać”.

Uczy się Pan czułości od dzieci?

Oczywiście, wielokrotnie doświadczałem od nich tych małych gestów: przytulenia, pogłaskania, pełnych troski pytań o to, co robiłem, kiedy nie było mnie w domu. A przede wszystkim patrzę na to, jak one odnoszą się do siebie nawzajem. Mam czwórkę dzieci, więc trzy razy mogliśmy już oglądać, jak starsze podchodzi do tego młodszego. To bardzo uczy czułości.

Myśli Pan, że dzieci czerpią od Pana siłę?

Tak. Wydaje mi się, że to jest bardzo istotna rola ojca: być kimś, kto daje dzieciom poczucie, że w razie trudności jest w domu ktoś, na kim mogą się oprzeć. To daje im poczucie bezpieczeństwa, ale też stanowi przykład, bo dzieci bardziej nas naśladują niż słuchają naszych słów. Ale oczywiście rozmawiamy też na ten temat. Moi synowie dorastają i coraz częściej chcą swoją siłę pokazywać na zewnątrz. Staram się im wtedy przekazać: „Fajnie, że macie siłę, ale rezerwujcie ją na wyjątkowe okazje, a na co dzień trenujcie siłę wewnętrzną”.

A Pan jak buduje swoją siłę?

Staram się nad sobą nie rozczulać, nie rozpieszczać siebie i stawiać sobie wyzwania, ponieważ wbrew pozorom szefowie są narażeni na brak wyzwań. Nikt szefowi nie powie: „Miałeś na koniec miesiąca osiągnąć taki a taki efekt, a nie osiągnąłeś”. Kto miałby to zrobić, jeżeli szef nie powołał sobie np. rady nadzorczej? A jeśli nie mamy wyzwań, to zaczynamy żyć w świecie, w którym nikt od nas nie wymaga. Wtedy możemy powiedzieć: to pracownik źle zrobił, nie ja. Dlatego przypominam sobie to, co mówił Jan Paweł II: „Musicie od siebie wymagać, choćby inni od was nie wymagali”. To jest, myślę, lekarstwo. Można je realizować na wielu polach: pomóc może wczesne wstawanie, odmawianie sobie przyjemności i robienie tego, o co nas proszą, a na co ochoty nie mamy. To są dobre metody na budowanie siły – zwyczajne, ascetyczne, chrześcijańskie. Myślę, że mam je przetestowane.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.