Rock po osiemdziesiątce. Jak dziś grają legendy sceny z lat 60.

Piotr Sacha

|

GN 44/2023

publikacja 02.11.2023 00:00

The Rolling Stones najnowszym albumem próbują zmierzyć się z własną legendą. Z tej próby wychodzą zwycięsko.

Rock po osiemdziesiątce. Jak dziś grają legendy sceny z lat 60. Ian West /EPA/PAP

Sierpień tego roku. W jednej z lokalnych londyńskich gazet swoje usługi reklamuje firma szklarska. Anons w stylu retro rozpoczynają słowa: „Hackney Diamonds, specjaliści od naprawy rzeczy ze szkła. Nasz życzliwy zespół obiecuje wam satysfakcję…”. Nieco niżej data powstania zakładu – 1962. I jeszcze dopisek: „Otwieramy we wrześniu”. Czytelnicy domyślają się, że za ogłoszeniem stoi grupa The Rolling Stones.

Za starzy, żeby przegrać

Najnowszy krążek Stonesów nosi tytuł „Hackney Diamonds” i rzeczywiście słucha się go z wielką satysfakcją. We wrześniu Brytyjczycy pokazali próbki dzieła, które w całości ukazało się 20 października. To ich pierwszy od 18 lat autorski materiał – jeden z najlepszych w 60-letnim dorobku.

Mick Jagger w lipcu skończył 80 lat. Keith Richards będzie świętował osiemdziesiątkę w grudniu. A „młodzieniec” tego grona, Ron Wood, obchodził w tym roku 76. urodziny. Najstarszy Charlie Watts, rocznik 1941, zmarł w 2021 r. Zdążył nagrać partie perkusji do dwóch nowych piosenek. Muzycy mierzą się z własną legendą. Od dekad są ikoną popkultury, a teraz postawili kropkę nad „i”. Trudno o podobny przykład w historii muzyki rozrywkowej.

Starsi panowie ani myślą odcinać kupony od dawnych osiągnięć. Najlepiej wyraził to Jagger w jednym z premierowych refrenów: „Teraz jestem za młody na umieranie i za stary, żeby przegrać”. Gdy miliony fanów czekają na ogłoszenie światowej trasy koncertowej, Robert Lewandowski na filmiku naśladuje kocie ruchy wokalisty w przeboju „Start me up”. Zaś w El Clasico, czyli starciu Barçy z Realem, drużyna „Lewego” gra w koszulkach z logo The Rolling Stones.

Poczuć bluesa

Aby poczuć bluesa kończącego płytę „Hackney Diamonds”, najlepiej zacząć od początku. A początek sięga jesieni 1961 roku. 18-letni Keith wsiadł do pociągu, by dojechać na zajęcia w szkole plastycznej. Przypadkiem spotkał kolegę z podstawówki, wtedy już studenta Uniwersytetu Londyńskiego. Od razu zwrócił uwagę na winyle, jakie wiózł Mick, zwłaszcza ten z 1957 roku – „The Best of Muddy Waters”. – To była najlepsza muzyka, jaką słyszałem – wspomina Keith Richards w dokumencie filmowym „Under the Influence”. – Nie chcieliśmy tworzyć muzyki pop. Naszą misją było przekonanie ludzi do bluesa – mówi o narodzinach supergrupy jej gitarzysta. Keith i Mick wyszli z pociągu przekonani, że założą własny band.

Okazja, by zaprezentować się przed szerszą publicznością, nadarzyła się już latem następnego roku. Klub muzyczny w Londynie na jeden wieczór oddał scenę nowej kapeli bujającej rhythm and bluesem. Brakowało jej tylko nazwy i… własnych kompozycji. Postanowiono przerobić po swojemu ulubione kawałki zza oceanu. Nieco w pośpiechu powstała też nazwa. Czyjąś uwagę przykuł tytuł piosenki Muddy Watersa „Rollin’ Stone”. Później już tylko usunięto apostrof i dodano dwie litery.

Wracamy do nagrań z 2023 roku. Kończy je kameralne wykonanie „Rolling Stone Blues”. W ten sposób tandem Jagger–Richards oddaje hołd Watersowi, od którego wszystko się zaczęło. Krótkie (2 minuty, 41 sekund) i ujmujące pożegnanie z ukłonami w stronę najwierniejszych słuchaczy.

Słodkiedźwięki nieba

Co wydarzyło się pomiędzy epizodem z pociągu (1961 r.)a wydaniem ostatniej płyty „Hackney Diamonds” (2023 r.)? W skrócie: 31 studyjnych albumów, kilka kultowych gitarowych riffów (na czele z „I Can’t Get No Satisfaction” i „Jumpin’ Jack Flash”), tysiące koncertów, z czego cztery w Polsce, ale też awantury i pijackie wybryki, życiowe upadki i powroty do życia. A pośród „toczących się kamieni” jedna skała – zdystansowany dżentelmen, skromny i zawsze elegancki perkusista Charlie Watts. Zmarł przed dwoma laty. Wskazał swojego następcę. Dlatego dziś bębni Steve Jordan.

O nowym albumie można opowiadać niemal wyłącznie w superlatywach. Stonesi wykorzystują tu własne, sprawdzone patenty muzyczne, co część odbiorców uzna za atut, a część nazwie kłopotliwą skłonnością do powtórek. Jedno jest pewne – panowie wykazują się energią dwudziestolatków, ale nie udają dwudziestolatków. Wokalista nie goni za trendami. A z podobnym zarzutem mierzył się w latach 80. minionego wieku. Świetna atmosfera trwa od pierwszej gitarowej zagrywki Keitha w przebojowym klasyku „Angry” aż po ostatnie takty płyty wypełnione dźwiękami harmonijki Micka.

Najjaśniejszy punkt programu to osadzona na styku bluesa, gospel i soulu ballada „Sweet Sounds Of Heaven” („Słodkie dźwięki nieba”). Gościnnie przy klawiszach usiadł Stevie Wonder, przy mikrofonie towarzyszy Jaggerowi Lady Gaga, a ich pieśń staje się modlitwą.

Park dinozaurów?

Grupie The Rolling Stones lata temu przypięto łatkę „dinozaurów rocka”. Tym – dodajmy, nie całkiem szczęśliwym – określeniem można dziś opisać jeszcze paru innych twórców. Wszyscy oni debiutowali w latach 60. Potem zaliczali wzloty i upadki, a obecnie są aktywni na rynku muzycznym.

Legendą obrosła rywalizacja Stonesów z Beatlesami. Choć ten drugi zespół rozpadł się w 1970 r., to jego członkowie z powodzeniem kontynuowali kariery solowe. Paul McCartney (rocznik 1942) pojawił się nawet na „Hackney Diamonds”. Zagrał na basie w najostrzejszym z 12 kawałków. Trzy lata temu w czasie izolacji spowodowanej pandemią muzyk zaszył się w posiadłości w Sussex z rodziną córki oraz z melodiami, które grały mu w duszy. Opracował partie wszystkich instrumentów, sam nagrywał i miksował. Pracę nad znakomitym albumem nazwał rockdownem. Rok później wykonał ten sam materiał w towarzystwie innych muzyków. Kiedy piszę te słowa, sir Paul McCartney wędruje z koncertami po Australii.

Inny ex-Beatles, perkusista Ringo Starr (rocznik 1940) od 20 lat regularnie nagrywa i koncertuje. Gra, śpiewa, produkuje swoje dźwięki. Trzy tygodnie temu wydał kolejny minialbum. Jedną z nowych piosenek napisał dla niego McCartney.

Stevie Wonder (rocznik 1950) przyjmuje zaproszenie na występy gościnne nie tylko od Rolling Stonesów. Nie tak dawno nagrywał u boku PJ Mortona, Eddiego Veddera czy Eltona Johna. W tym roku zagrał i zaśpiewał na rozdaniu nagród Grammy w duecie ze Smokey Robinsonem (rocznik 1940), królem soulu z epoki Beatlesów.

Druga młodość buntowników

Nareszcie! Neil Young (rocznik 1945) niedawno pokazał całemu światu album nagrywany niemal 50 lat temu. Dla jasności, gitarzysta i pieśniarz nie ogranicza się dziś do roli archiwisty. Tworzy i występuje na żywo. Na początku 2022 roku zrobiło się o nim nieco głośniej, ponieważ zażądał usunięcia swoich nagrań z serwisu Spotify. Powodem była publikacja na tej samej platformie podcastu, który zdaniem Younga szerzy dezinformacje na temat szczepień przeciwko COVID-19. Do protestu dołączyła się legenda sceny folkowej Joni Mitchell (rocznik 1943). Piosenkarka przerwała karierę wiele lat temu z powodu pogarszającego się stanu zdrowia. Przed rokiem wróciła na scenę na jeden występ.

Patti Smith (rocznik 1946), amerykańska piosenkarka i poetka, ikona buntu lat 60., przeżywa kolejny raz swoją drugą młodość. Aktualnie podróżuje po Stanach i Europie z serią koncertów. Jej o rok starszy kolega i wulkan energii Iggy Pop (rocznik 1947) ostatniego lata zaprezentował się polskiej widowni na PGE Narodowym. Kilka miesięcy wcześniej wydał solową płytę z nowymi utworami.

Trzecia, po Beatlesach i Stonesach, osobistość rocka z Wielkiej Brytanii sprzed pół wieku to The Who. Z pierwszego, oryginalnego składu pozostali wokalista Roger Daltrey (rocznik 1944) oraz gitarzysta Pete Townshend (rocznik 1945), który rozbijał gitarę po występie, zanim stało się to modne. Ich tegoroczne wydawnictwo to koncert z Wembley z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej.

Najlepszy rok w dziejach rocka

Polscy fani rocka z przedrostkiem hard świetnie znają grupę Deep Purple. Trudno policzyć, jak wiele razy autorzy przeboju „Smoke On the Water” występowali w naszym kraju. Po raz ostatni w czerwcu tego roku. Niełatwo też będzie przypomnieć sobie, ile razy ogłaszali zakończenie kariery. Tymczasem na swojej oficjalnej stronie Brytyjczycy wpisali już kilka występów w kalendarzu na 2024 r. Trzon zespołu wciąż stanowią wokalista Ian Gillan (rocznik 1945), basista Roger Glover (rocznik 1945) i bębniarz Ian Paice (rocznik 1948).

„To był najlepszy rok w dziejach rock and rolla” – czytam pierwsze zdanie rozdziału „1963” w rockowej encyklopedii Luka Cramptona. Równo 60 lat temu jako poeta-pieśniarz objawił się Ameryce Bob Dylan (rocznik 1941). W chwili, gdy do drukarni wędruje ten numer „Gościa”, laureat literackiego Nobla daje show w Montrealu. W kolejnym tygodniu odwiedzi stany Nowy Jork i Massachusetts. Żyje w trasie od sześciu dekad. Swój ostatni autorski krążek (39. w karierze) bard zaprezentował przed trzema laty. Kilka miesięcy temu ukazał się film-koncert „Shadow Kingdom: The Early Songs of Bob Dylan” wydany na płycie również w wersji audio. To interesujący materiał z przeróbkami własnych utworów. Młodzieńcze piosenki przeszły tu przez magiel doświadczeń muzyka. Można powiedzieć, że Dylan spotyka Dylana. Pierwszy to nastawiony kontrkulturowo dwudziestoparolatek z gitarą, harmonijką i ciętym piórem. Drugi to już starszy mężczyzna z literackim Noblem i pokaźnym bagażem życiowych wzlotów i upadków.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.