Taniej, lepiej, mądrzej? Rzecz o nowoczesnej... używanej odzieży

Agata Puścikowska

|

GN 44/2023

publikacja 02.11.2023 00:00

Czyli rzecz o nowoczesnej... używanej odzieży.

 Wnętrze sklepu Ciuchologia w Poznaniu. Wnętrze sklepu Ciuchologia w Poznaniu.
archiwum Darii i marka Traczyków

Czasy, gdy zakupy w lumpeksach (szmateksach, second handach), czyli w sklepach z używaną odzieżą, były pomieszaniem zażenowania z wyłącznie ekonomiczną koniecznością, a klienci kryli się między alejkami, by nie spotkać tam nikogo znajomego, minęły dobrych parę lat temu. Zarówno Polacy, jak i mieszkańcy innych krajów Europy czy USA, nie tylko chętnie kupują używaną odzież, ale wręcz się tym chwalą. Jednocześnie sposób kupowania, miejsca zakupu i motywacje klientów mocno się w ostatnich latach zmieniły. Kupowanie z drugiej ręki stało się trendy, a rynek tzw. re-sale stale się rozwija, mimo że stacjonarnych sklepów typu „kop-ciuszek” w Polsce ubyło. Dlaczego i gdzie kupujemy używaną odzież?

Na transmisjach

Mimo że w ciągu ostatnich kilku lat zostało zamkniętych blisko 4 tys. lumpeksów stacjonarnych, to zarówno sprzedawcy, jak i amatorzy używanej odzieży odnaleźli się w sieci – sprzedaż ciuchów z drugiej ręki przeniosła się do internetu. Ten proces przyspieszyła niewątpliwie pandemia i lockdown. Wielu sprzedawców odkryło możliwości, które daje sieć – nie trzeba wynajmować lokalu, utrzymywać go, a z ofertą łatwo dotrzeć nie tylko do mieszkańców własnej miejscowości.

Różnorodność internetowych sklepów z odzieżą powoduje zresztą, że nawet osoby, które do „tradycyjnego” second handu by nie weszły, klikają myszką i... wchodzą do internetowych. Często zostają, a nawet stają się regularnymi klientami. Sklepy w sieci z używaną odzieżą mają własne strony, ale też korzystają z popularnych portali społecznościowych – prowadzą profile, na który się reklamują, opisują ubrania etc.

Fenomenem, ciekawym z punktu widzenia psychologii społecznej, jest ich traktowanie grupy docelowej – wokół niektórych buduje się konkretna społeczność, która się zna, lubi, dyskutuje (czasem się kłóci). Bywa, a dzieje się to coraz częściej, że sklepy prowadzą sprzedaż na żywo, tworząc swoiste przedstawienia, tzw. live’y, czyli transmisje w czasie rzeczywistym, które mają swój początek, treść (sprzedaż) i zakończenie. Na takie sprzedażowe spotkania online czeka wielu klientów – nie tylko po to, by coś kupić...

Pracuje w ten sposób pani Anna, sprzedawczyni odzieży używanej, działająca na profilu pn. „Transmisje u Anny”. Zaczęła zajmować się tym trzy lata temu.

– Miałam dość szalonego tempa życia, któregoś dnia po prostu się zwolniłam. Chciałam działać na własnych zasadach. Zaryzykowałam i się udało – opowiada. – Działam we własnym domu, nie wydaję pieniędzy na dojazdy. A mimo że praca jest ciężka, wymagająca dyscypliny i ciągłego zaangażowania, to jest dość opłacalna.

Na co dzień wygląda to tak, że pani Anna, jej córka Adrianna i mąż Alek organizują wszystko sami: znajdują i kupują dobrej jakości (najczęściej amerykańskie) ubrania z hurtowni, przynoszą je do domu, sortują, wyceniają, wymierzają. Segregują i przygotowują się do nadawania na żywo. – Transmisje mamy kilka razy w tygodniu, wieczorami. Łączymy się na naszym profilu, wcześniej nasi obserwujący otrzymują linki do wydarzenia. Wszystko zaczyna się charakterystyczną muzyczką. W czasie transmisji pokazuję asortyment po kolei. Produkty oznaczone są numerkami i nazwami. Klientka, która chce coś kupić, wpisuje numer. Potem my zamówione ubrania pakujemy, a po opłaceniu wysyłamy. Wszystko dzieje się u nas legalnie, nic na czarno – opowiada pani Anna. – Taki sposób działania wymyśliłam sama. Najpierw trochę się bałam tych „występów”, bo jestem nieśmiała. Ale jakoś to poszło. Moi stali klienci zaakceptowali mnie taką, jaka jestem. Nie udaję, a lubimy się wszyscy. A gdy przyjdzie na transmisję ktoś niemiły i niegrzeczny, najczęściej same klientki go przepędzają i znów jest spokój.

Pani Anna ma ponad 2 tys. obserwujących, a podczas każdego nadawania na żywo ogląda ją około 100 osób. Jak mówi, przybywają wciąż nowi klienci, bo wszyscy się czują jak „internetowa rodzinka”. A podobnych sklepów w sieci, które działają na zasadach transmisji, łączenia się z klientami na żywo, wciąż przybywa.

Jedna pani drugiej pani

Nowością w sprzedawaniu i kupowaniu odzieży używanej są platformy internetowe umożliwiające bezpośrednie zakupy ubrań od obcych osób z kraju i zagranicy. Allegro, OLX czy Vinted pozwalają kupić i sprzedać niemal wszystko. Klienci, wchodząc na te platformy, w kilku krokach mogą znaleźć setki interesujących ich ofert. Mają też możliwość filtrowania konkretnych przedmiotów pod kątem koloru, marki, rozmiaru etc. Oczywiście część prowizji ze sprzedaży otrzymują portale. Jednak ceny ubrań są nadal przystępne, więc wszystkim się takie transakcje opłacają – klientowi, sprzedającemu i platformie. – Jestem stylistką od dziesięciu lat. Pracuję dla dużej firmy medialnej, ubieram gwiazdy w programach telewizyjnych. Jednak prywatnie, gdy ubieram siebie i przyjaciółki, wspólnie korzystamy z możliwości internetu, by kupić taniej, wygodniej to, co chcemy. I bez wychodzenia z domu. Zdarza się, że ludzie wystawiają nowe lub niemal nowe ubrania znanych marek za mniej niż połowę ceny sklepowej. To po co przepłacać? – mówi pani Kamila. – Nie zdarzyło mi się jeszcze, by ktoś mnie oszukał. A gdy kupię coś w nieodpowiednim (mimo opisów) rozmiarze, zawsze mogę to puścić w dalszy obieg. Dzięki kupowaniu w sieci mogę też szukać rzeczy modnych, oryginalnych, a nie wiecznie takich samych, sztampowych, z sieciówek.

Natomiast mama ośmioletniego Kamila, pani Barbara, dawno w ogóle przestała kupować nowe ubranka dla syna: – Ubrania dobrej jakości są drogie. Dziecko nosi je krótko, więc kupowanie nowych mija się z celem. Kupuję używane w internecie, sama też odsprzedaję potem innym mamom. Dzięki temu Kamil jest fajnie ubrany, a ja mogę sensownie zaplanować domowy budżet – opowiada. – Mam konto na dwóch platformach i już stałych odbiorców ciuszków po Kamilu. Sprzedaję rzeczy szanowane i czyste.

Poza platformami można też sprzedawać i kupować na przeróżnych grupach skupiających np. fanów konkretnej marki; klienci wymieniają się ubraniami, odsprzedają je sobie. Również grupy rodziców dzieci w podobnym wieku handlują między sobą ubrankami.

W szczytnymcelu

Na całym świecie, a zwłaszcza w USA, przemysłem odzieży używanej zajmują się też duże organizacje charytatywne. Najbardziej znana (działająca i sprzedająca ubrania również w Polsce) jest prawdopodobnie Armia Zbawienia. Takie firmy mają sklepy charytatywne w różnych krajach. Część uzyskanych funduszy przeznaczana jest na dzieła charytatywne, część wraca do obsługi firm. W Polsce od kilku lat, chociaż na mniejszą skalę, również działają sklepy charytatywne z używaną odzieżą. Najczęściej prowadzone są przez fundacje, stowarzyszenia czy przedsiębiorstwa społeczne. Nie tylko dają pracę, np. podopiecznym, ale i zarabiają – bywa, że na bardzo szczytny cel, jak sklepy prowadzone pod wspólną nazwą Kapitalny Sklep przez Stowarzyszenie Wolontariuszy Kapitał Ludzki z Płocka. – Kiedyś prowadziłam wolontariat w urzędzie miasta, ale chcieliśmy działać więcej i szerzej. Zrobiliśmy najpierw jednorazowe akcje sprzedaży zabawek i książek, za pierwsze pieniądze dożywialiśmy seniorów. Potem się rozwijaliśmy. Powstał projekt „Dom”, którego celem jest zbieranie funduszy i kupowanie mieszkań podopiecznym domów dziecka, by mogli się usamodzielniać – opowiada prezeska Stowarzyszenia Wolontariuszy Kapitał Ludzki, Beata Olszewska. – Jedno mieszkanie udało się już kupić i całkowicie wyposażyć. Wprowadził się tam wychowanek domu dziecka, który po pięciu latach je opuści, a my przyjmiemy kolejną osobę. Obecnie zbieramy fundusze na następne mieszkanie.

A wszystko to z pieniędzy pozyskanych ze sprzedaży w prowadzonych przez stowarzyszenie sklepach. – Posiadamy obecnie trzy punkty, w tym pierwszy w Polsce charytatywny sklep z używaną odzieżą działający na terenie galerii handlowej – mówi pani Beata. Wraz z ekipą sprzedają ubrania, zabawki i książki wyłącznie stacjonarnie. A sprzedają to, co otrzymują od ludzi. Kupują u nich najczęściej klienci powyżej 40 lat, ale również (w galerii handlowej) młodzież. Klienci wybierają sklepy ze względu na możliwość zaoszczędzenia pieniędzy, bo jest po prostu tanio. – Jedni kupują dla siebie, tak „bez idei”, lecz na przykład z przyczyn ekonomicznych. Inni chcą nas i naszych podopiecznych wesprzeć, więc specjalnie przyjeżdżają, bo wiedzą, że znajdą tu piękne i tanie rzeczy, a jednocześnie pomogą potrzebującym. I ostatni typ kupującego: klient „eko”, który nie chce przyczyniać się do zbędnej produkcji ton ubrań z sieciówek – mówi pani Beata. – To są osoby świadome, często właśnie młode, które już coraz częściej zdają sobie sprawę z reguł rynku, sztucznego nakręcania potrzeb klientów, i nie chcą temu ulegać.

Ekociuchy

Ciuchologia to poznański stacjonarny second hand, który jednak skutecznie promuje się w sieci. To już pewna marka, która, jak mówią jej twórcy, małżeństwo Daria i Marek Tkaczykowie, odczarowuje branżę. – Nadal niektórzy ludzie sądzą, że gdy pójdą do sklepu z używaną odzieżą, to będą mogli wybierać między ubraniami zniszczonymi a... bardzo zniszczonymi. U nas to tak nie wygląda – każde ubranie, które sprzedajemy, jest wybrane, czyste, świetnej jakości. A my pragniemy, by jak najwięcej używanych ubrań trafiało do nowych właścicieli – tłumaczy Marek Tkaczyk. – Zależy nam również dlatego, że nie chcemy, aby przemysł tekstylny marnował zasoby. Obecnie produkuje się niewyobrażalną ilość tanich ubrań, często pozyskiwanych nieetycznymi metodami. Potem ogromna część z nich nie sprzedaje się, zalegają na wysypiskach, są niszczone. Możemy to w jakimś stopniu zmienić, dając klientom alternatywę. To jest nasza „filozofia sprzedawania ciucha”, czyli… ciuchologia. Ciuchologię klienci chwalą za jakość, czystość, atmosferę. – Wspieramy też osoby starsze oraz młodych specjalnymi promocjami. Za okazaniem legitymacji uczniowskiej i studenckiej, otrzymują rabaty. Chcemy tworzyć świadomość, że warto mieć fajną, modną szafę za niewielkie pieniądze i bez niszczenia planety – tłumaczy pan Marek. – Mamy też dobrze zaopatrzone działy męski i dziecięcy.

Kto się czego wstydzi

Ekonomiści przypuszczają, że rynek second hand – w formie stacjonarnej oraz online – nadal będzie się rozwijać, i to w dużym tempie. Zarówno na świecie, jak i w Polsce. Według różnych źródeł od 50 do 70 proc. Polaków już kupuje ubrania używane. I robią to najczęściej osoby do 25. roku życia. ThredUp, globalna platforma z odzieżą używaną, stworzył raport na temat sprzedawania ubrań używanych. Według niego globalny rynek odzieży używanej ma wzrastać do 2027 roku wielokrotnie szybciej niż... cały światowy rynek odzieży. A za taki stan rzeczy mają odpowiadać ludzie bardzo młodzi, czyli tzw. pokolenie Z. Nawet jeśli prognozy są mocno przerysowane, pokazują pewne nowe zjawisko i tendencje. To, co starsi robili najczęściej z ekonomicznego przymusu, bez większego entuzjazmu, dla młodych jest vintage i trendy. Jest to po prostu modne. Dwie trzecie kupujących w wieku 12–25 lat deklaruje, że najpierw szuka odpowiedniego ubrania z drugiej ręki, zanim kupi coś nowego! – Mam wybór – kupić kiepskiej jakości, chociaż nową, szmatkę wyprodukowaną w Bangladeszu albo kupić coś dobrego, co posłuży mi dłużej. Wolę taniej, lepiej i mądrzej – mówi Zuza Bartnicka, siedemnastolatka z Warszawy. – Wstydzić się? Ja to bym się tych szmatek z Bangladeszu, które są szyte w nieludzkich warunkach i po prostu brzydkie, wstydziła. Poza tym do „lumpów” chodzę, bo lubię. Razem z koleżankami. Za stówkę kupię wór ubrań na zimę, a nie jeden szalik.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.