Krajobraz po wyborach. Rządu szybko nie będzie

Bogumił Łoziński

|

GN 43/2023

publikacja 26.10.2023 00:00

Gdyby maksymalnie zostały wykorzystane wszystkie konstytucyjne terminy związane z tworzeniem nowego rządu, powstałby on w drugiej połowie stycznia, choć najbardziej prawdopodobne jest, że dojdzie do tego w grudniu, a stworzą go trzy partie będące dotychczas w opozycji.

Pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu powinno się odbyć najpóźniej 14 listopada. Pierwsze posiedzenie nowo wybranego Sejmu powinno się odbyć najpóźniej 14 listopada.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Zaraz po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów Donald Tusk zaapelował do prezydenta Andrzeja Dudy, aby jak najszybciej zwołał pierwsze posiedzenie Sejmu i powierzył politykowi partii, które zdobyły większość, misję tworzenia rządu. Partie, o których mówił lider KO, to Koalicja Obywatelska (uzyskała 157 mandatów), Trzecia Droga (65 mandatów) i Nowa Lewica (26 mandatów). W sumie mają one 248 posłów, co daje stabilną większość. Tymczasem sprawa nie jest tak oczywista. Choć tym trzem partiom bardzo spieszy się do objęcia władzy, wciąż nie są formalną koalicją, do tego Prawo i Sprawiedliwość, które otrzymało najwięcej głosów i ma największą liczbę posłów – 194 – twierdzi, że podjęło próbę stworzenia większości. W tej sytuacji postawa prezydenta, który nie ulega naciskom, ale prowadzi konsultacje z ugrupowaniami zasiadającymi w nowym Sejmie, wydaje się zrozumiała.

Sejmw listopadzie

Konstytucja precyzyjnie opisuje sposób powołania nowego rządu (art. 154 i 155), wskazując po kolei trzy kroki. W pierwszym ważna rola przypada prezydentowi. Otóż ma on obowiązek zwołania pierwszego posiedzenia Sejmu i Senatu w ciągu 30 dni od dnia wyborów. Na tym posiedzeniu Sejmu dotychczasowy premier, czyli Mateusz Morawiecki, najpierw składa dymisję, którą musi przyjąć prezydent, choć rząd sprawuje swoje obowiązki do powołania nowego. Następnie prezydent desygnuje nowego premiera i powołuje rząd, który musi w ciągu 14 dni zdobyć poparcie bezwzględnej większości posłów, czyli ponad połowy głosujących.

Obecnie jesteśmy na początkowym etapie. Z naszych informacji pochodzących od polityków związanych z pałacem prezydenckim wynika, że mimo nacisków polityków wspomnianych trzech partii, Andrzej Duda ma zamiar zwołać Sejm w ostatnim ustawowym terminie, czyli 14 listopada, a na prezesa Rady Ministrów desygnować kogoś z PiS. To oburza polityków opozycji, którzy wysuwają wobec prezydenta różne zarzuty, m.in. że chce, aby ugrupowanie, z którego się wywodzi, jak najdłużej rządziło albo aby sprawujący władzę mieli czas na zniszczenie dowodów, które mogłyby ich skompromitować czy nawet doprowadzić do sankcji karnych. Poseł KO Michał Szczerba w mediach społecznościowych napisał, że jeszcze przed wyborami ABW i MSWiA miały rozpisać przetarg na zakup niszczarek, a po głosowaniu dostaje sygnały o wywożonych w nocy setkach worków ze zmielonymi dokumentami czy o zatapianiu laptopów. Jednak te rewelacje nie zostały potraktowane poważnie, można je zaliczyć do nurtu oskarżania PiS na wyrost, przede wszystkim o stworzenie państwa autorytarnego, choć przebieg wyborów, z rekordową po 1989 r. frekwencją 74,38 proc., wskazuje, że demokracja w Polsce kwitnie. Warto wskazać, że proces wyłaniania nowego rządu w III RP zawsze trwał ponad miesiąc, a Jana Olszewskiego w 1991 r. prawie dwa miesiące. W postępowaniu prezydenta Dudy nie ma więc nic nadzwyczajnego, a na pewno nie łamie on prawa.

Pierwszy krok– PiS

Koalicja domaga się od prezydenta, aby desygnował na premiera polityka z jej grona, bo będzie mieć w Sejmie większość, wskazując Donalda Tuska. Tymczasem konstytucja nie mówi, komu prezydent ma powierzyć misję tworzenia rządu, może to być nawet ktoś, kto nie jest politykiem i nie zasiada w Parlamencie. W Polsce utarł się polityczny zwyczaj, że najpierw prezydent powierza tę misję liderowi ugrupowania, które zdobyło największą liczbę mandatów, w tym przypadku PiS. Z naszych informacji wynika, że Andrzej Duda ten zwyczaj uszanuje i desygnuje na premiera polityka z tego ugrupowania, najprawdopodobniej Mateusza Morawieckiego. Tyle że PiS, aby uzyskać wotum zaufania w Sejmie, musi stworzyć większość liczącą 231 posłów, a więc znaleźć poparcie jeszcze 37 posłów. Krytycy prezydenta twierdzą, że ma zamiar zwołać Sejm w ostatnim konstytucyjnym terminie, aby dać PiS czas na znalezienie tej większości. Problem w tym, że PiS nie ma zdolności koalicyjnej, i to z własnej winy, bowiem w czasie swoich rządów, a szczególnie w kampanii wyborczej, ostro atakował polityków z innych ugrupowań. Teoretycznie mógłby stworzyć koalicję z częścią Trzeciej Drogi, konkretnie posłami PSL, których jest 28, trzema posłami z Centrum dla Polski i jednym niezależnym, co daje w sumie 32 mandaty. Brakuje więc jeszcze pięciu, ale te można zdobyć, przekonując pojedynczych polityków, np. z Konfederacji, która ma 18 posłów. Jednak PSL twardo deklaruje, że koalicji z PiS nie stworzy.

Czas takżedla koalicji

W tej sytuacji staje się oczywiste, że PiS, mimo zwycięstwa, rządu nie stworzy, stąd opozycja domaga się, aby prezydent od razu powierzył misję tworzenia rządu ich kandydatowi na premiera. Tymczasem fakt, że Parlament ma być zwołany 14 listopada, jest dla opozycji korzystny. Okazało się bowiem, że między tymi trzema ugrupowaniami są poważne różnice programowe, nie ma też porozumienia co do osoby premiera. Gdy KO deklaruje, że w kwestiach społecznych „nic, co zostało dane, nie zostanie odebrane”, Trzecia Droga uważa, że powinny być pewne ograniczenia w transferach socjalnych, np. kryterium dochodowe przy 500 Plus. Chce również zlikwidować 13. i 14. emeryturę. Z kolei Lewica zapowiada, że nie zgodzi się na likwidację dodatkowych emerytur. Największe emocje budził spór dotyczący aborcji. KO i Lewica chcą wprowadzić prawo do zabijania dzieci poczętych do 12. tygodnia życia bez żadnych ograniczeń, tymczasem Trzecia Droga chce powrotu do kompromisu aborcyjnego, proponuje też przeprowadzenie referendum w tej sprawie. Rozbieżności są na tyle poważne, że PSL nie chce zgodzić się na wpisanie do umowy koalicyjnej dyscypliny partyjnej przy głosowaniach w sprawach sumienia.

Wielkie emocje budzi oczywiście kwestia podziału ministerialnych stanowisk, a także funkcji marszałka w Sejmie i Senacie. Rozmowy liderów o utworzeniu koalicji nie są łatwe, przez pierwsze dni odbywały się nawet jedynie telefonicznie. Stąd termin zwołania Sejmu w połowie listopada wcale nie jest niekorzystny dla przyszłej koalicji, daje jej bowiem czas na przygotowanie się do rządzenia.

Drugi krok w grudniu,trzeci w styczniu

Załóżmy, że na pierwszym posiedzeniu Sejmu 14 listopada prezydent desygnuje na premiera Mateusza Morawieckiego, a ten w ciągu ustawowych 14 dni nie zdobędzie wotum zaufania, co jest raczej pewne. W takiej sytuacji inicjatywę przejmuje Sejm. Najpierw posłowie wybierają kandydata na premiera, a ten przedstawia Sejmowi program działania rządu oraz proponowany skład Rady Ministrów. Sejm ma 4 dni na poparcie nowego rządu, wymagana jest bezwzględna większość. W tym drugim kroku wydaje się oczywiste, że koalicja KO, Trzecia Droga i Lewica wybiorą swój rząd. Jeśli maksymalnie zostaną wykorzystane konstytucyjne terminy, powinien on zacząć funkcjonować tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

Jednak potencjalni koalicjanci mogą nie dojść do porozumienia, na co liczy PiS. W takiej sytuacji prezydent w ciągu 14 dniu powołuje premiera, a na jego wniosek skład Rady Ministrów i ich zaprzysięga. Nowy rząd ma 14 dni na uzyskanie w Sejmie wotum zaufania, ale już zwykłą większością głosów. Patrząc w kalendarz, mogłoby to nastąpić najpóźniej 23 stycznia, czyli po 100 dniach od wyborów. Gdyby ten rząd nie uzyskał poparcia większości, prezydent musi skrócić kadencję Sejmu i zarządzić nowe wybory.

Wydaje się, że trzeci wariant nie ma najmniejszych szans, ale zgodnie z zasadą, że „w polityce wszystko jest możliwe”, w kręgach dotychczasowej większości pojawiała się interesująca koncepcja, w której prezydent mógłby od razu powierzyć misję tworzenia rządu Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, a ten w zamian za urząd premiera i stanowiska w rządzie i spółkach skarbu państwa stworzyłby koalicję z PiS. Wydaje się, że prezes PSL znalazł się na pozycji głównego rozgrywającego przy tworzeniu rządu, gdyż już sama możliwość takiego rozwiązania zwiększa jego szanse na objęcie funkcji prezesa Rady Ministrów w rządzie koalicji KO–Trzecia Droga–Lewica. Jak to w polityce, wiele jeszcze może się zdarzyć.

Powyborcze ciekawostki

Aż 21,39 mln Polaków wzięło udział w wyborach.

Tylko 24 lata ma najmłodszy poseł Adam Gomoła. Jest przedsiębiorcą, należy do Polski 2050.

Najstarszy poseł Tadeusz Samborski ma 78 lati należy do Polski 2050.

Najwięcej głosów – 538 634 – oddano na lidera KO Donalda Tuska.

Najmniej głosów spośród tych, którzy dostali się do Sejmu – 3482 – otrzymała Barbara Okułaz Trzeciej Drogi.

Wśród najmłodszych wyborców, w wieku 18–29 lat, największe poparcie uzyskała KO – 27,6 proc.

Najwięcej osób w wieku 60 lat i więcej głosowałona PiS – 53,7 proc.

Najliczniej głosowały osoby w wieku 50–59 lat – 83,2 proc. uprawnionych.

Warszawa miała najwyższą frekwencję spośród 11 największych polskich miast – 84,92 proc.

Koalicja Obywatelska zdobyła większość w grupach zawodowych: właściciele firm, dyrektorzy, kierownicy, specjaliści, pracownicy administracji i usług oraz uczniowie i studenci.

W tym Sejmie będzie zasiadać rekordowa liczba kobiet – 135 posłanek, najwięcej – 61 – w klubie KO, najmniej – jedna – w Konfederacji.

Po raz pierwszy mandat posła czy senatora uzyskali: lider Polski 2050 Szymon Hołownia czy lider Agrounii Michał Kołodziejczak, a także trener Adama Małysza Apoloniusz Tajner, dziennikarz Bogusław Wołoszański czy były rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.

Po wielu latach zasiadania w Parlamencie mandatu nie uzyskali m.in. Tadeusz Cymański, Jadwiga Emilewicz, Janusz Korwin-Mikke, Anna Siarkowska, Iwona Śledzińska-Katarasińska czy Krzysztof Mieszkowski.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: