Polacy to świetni pracownicy

Andrzej Godlewski

|

GN 18/2011

publikacja 08.05.2011 20:08

O polskim biznesie w Niemczech i otwarciu rynku pracy tego kraju dla Polaków z prof. Januszem Filipiakiem rozmawia Andrzej Godlewski.

Janusz Filipiak Janusz Filipiak
fot. Comarch

Janusz Filipiak – profesor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, założyciel, prezes zarządu i (wraz z małżonką) największy udziałowiec firmy informatycznej Comarch; współwłaściciel klubu sportowego Cracovia

Andrzej Godlewski: W styczniu 2005 r. odwiedził Pan z piłkarzami Cracovii Jana Pawła II. Jak Pan zapamiętał to spotkanie?
Prof. Janusz Filipiak: – Papież był już w złym stanie. Moja 10-letnia córka aż trzęsła się cała ze wzruszenia, a i dla nas było to ogromne przeżycie. Wielkim zaszczytem była dla mnie możliwość mówienia w imieniu nas wszystkich do Ojca Świętego. Także do zdjęcia mogłem usiąść obok Jana Pawła II. W czasie robienia tej fotografii papież dotknął mojego ramienia i wyszeptał: „Cracovia pany”. U wszystkich zebranych wywołało to ogromną radość i śmiech.

Nie prowadzi Pan firmy budowlanej ani ochroniarskiej, ani sprzątającej – czyli nie zaangażował się Pan w żadną z dziedzin, w których Polacy są tradycyjnie aktywni w Niemczech. Mimo to potrafi Pan zarabiać za Odrą. Jak to możliwe?
– (śmiech) Coraz więcej ludzi na świecie wie, że Polacy są świetnymi inżynierami i informatykami. Oczywiście, ja także jestem tego zdania. Również po swoich dzieciach widzę, że polskie szkoły i uczelnie kształcą naprawdę na wysokim poziomie. Naszą przewagą jest również to, że inaczej niż w zamożnych krajach Zachodu, gdzie młodzież nie chce studiować przedmiotów ścisłych i technicznych, w Polsce młodzi nadal chcą studiować matematykę, fizykę oraz mechanikę, elektrotechnikę i informatykę. To wszystko daje nam przewagę w postaci wielkiego kapitału ludzkiego, a tym samym pozwala na zdobywanie zachodnich rynków.

Jak reagują niemieccy klienci Comarchu na to, że Polacy mają doradzać im w nowych technologiach i finansach? Czy stereotypy nie każą im przynajmniej się temu dziwić?
– Kiedyś informatyka była wiedzą tajemną, dostępną tylko nielicznemu gronu. Teraz jest to już dziedzina wiedzy taka jak inne nauki techniczne. Kiedy 10 lat temu zakładałem w Niemczech spółkę, trudno było nam nawet przejść przez próg niemieckiej firmy i przedstawić naszą ofertę. Teraz jednak tych barier już nie ma, a Niemcy wiedzą, że Polacy są świetnymi fachowcami od IT. To normalne, bo przecież od dawna bardzo wysoko sobie cenią mechaników i elektrotechników z Polski. Choć przyznaję, że czasem nadal się dziwią, że takie przedsiębiorstwo jak Comarch mogło powstać w Polsce.

Jednak pewne uprzedzenia chyba nadal funkcjonują, skoro Pańscy niemieccy klienci nie chcą, by ich dane znajdowały się na serwerach w Polsce.
– Wielkie międzynarodowe korporacje mają globalne podejście do tych kwestii i w różnych krajach lokują swoje serwerownie. W przypadku mniejszych firm jest to kwestia mentalności szefów, a nie narodowych stereotypów. Wielu przedsiębiorców ciągle chce mieć własne serwery i nie może się przekonać, że taniej i równie bezpiecznie byłoby, gdyby ich dane znajdowały się gdzieś indziej.

Naprawdę nie spotyka się z Pan z antypolskimi stereotypami? Przecież one ciągle pojawiają się np. w programach kabaretowych niemieckich stacji telewizyjnych.
– Oczywiście, spotykamy się czasem z Niemcami, którzy nie lubią Polaków. Tak samo jak u nas są Polacy, którzy nie lubią Rosjan czy Rumunów. Jednak prawie zawsze dominuje postawa racjonalna i prawie nigdy nie występuje podejście, że Polak czegoś nie potrafi. Niemcy bardzo doceniają to, czego pod względem gospodarczym dokonaliśmy w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat – oczywiście, poza drogami, których fatalny stan ciągle bardzo psuje nasz wizerunek. Dziś obraz Polaków w Niemczech jest przynajmniej poprawny i znacznie lepszy niż na przykład Turków czy Azjatów.

Czy w ślad za Panem inni biznesmeni z Polski mogą rozpocząć ekspansję w Niemczech?
– Dziś nie ma już barier politycznych, ekonomicznych i kulturowych. Jedynym kryterium, które trzeba spełnić, jest jakość produktu, który się oferuje. Polacy potrafią sobie z tym radzić, co zauważam w Szwajcarii, gdzie ze względu na pracę mieszkam. Po wielu szwajcarskich miastach jeżdżą autobusy Solaris – czyli takie same, jak w Krakowie i Warszawie – które są produkowane pod Poznaniem. To sprawia mi dużą satysfakcję.

Jedna z niemieckich gazet określiła Pańską firmę jako „polską odpowiedź na niemiecki koncern SAP”. Może rzeczywiście Polacy powinni specjalizować się w nowych technologiach?
– Dziś przewaga niemieckich firm polega na tym, że znacznie dłużej mogły kumulować kapitał finansowy i intelektualny. Wystarczy przyjrzeć się nowemu modelowi Mercedesa, by zauważyć, że zgromadzona jest w nimi ogromna ilość wiedzy i technologii, która pozwala górować nad konkurentami. Tymczasem my ze względu na rozbiory i komunizm nie mogliśmy się tak rozwijać. Dopiero ostatnie 20 lat dało Polakom szansę, by się wykazać, i dzięki temu już zmniejszamy dystans do najbardziej rozwiniętych krajów.

Czy logo „Made in Poland” zacznie być kiedyś wsparciem dla polskiego przedsiębiorcy za granicą?
– Nawet gdyby ktoś dziś w Polsce miał bardzo dużo pieniędzy, to nie jest w stanie w ciągu roku zbudować nowoczesnego mercedesa. Inaczej niż w technologiach tradycyjnych jest natomiast w informatyce. To bardzo młoda dziedzina i 18 lat, jakie działa moja firma, daje już ogromne doświadczenie, dzięki któremu pod wieloma względami wyprzedzamy zachodnią konkurencję.

W sporcie nie ma Pan tyle szczęścia. Cracovia gra słabo, a w Niemczech sponsorowany przez Comarch TSV München 1860 znalazł się na skraju bankructwa. Nie da się łączyć udanego biznesu ze sportem?
– Nie inwestujemy w futbol po to, by poprzez sportowy sukces poprawić sobie samopoczucie. To nasze narzędzie marketingowe. Niestety, pod względem sportowym Cracovia przeżywa najgorszy sezon od lat, zaś monachijski klub gra nieźle, ale rosnące przez lata zadłużenie sprawiło, że jego sytuacja stała się znacznie trudniejsza.

Nie chciał Pan spłacić tego długu? Miałby Pan wtedy tytuły w prasie: „Polak uratował historyczny bawarski klub!”. Tymczasem Pańska firma się wycofuje.
– Długo staraliśmy się pomagać, ale nikt nie ma do nas pretensji o to, że się wycofujemy. Także prasa niemiecka pisze o tym ze zrozumieniem. Zresztą wiele innych klubów piłkarskich w Europie żyje na kredyt i są bliskie bankructwa.

Według magazynu „Forbes” należy Pan wraz z żoną do stu najbogatszych Polaków. Stać by więc Pana było, by stworzyć naprawdę silną drużynę. Nie chciałby Pan zostać polskim Romanem Abramowiczem?
– Abramowicz ma wielką ropę i ogromną gotówkę i nie mogę się z nim mierzyć. Oczywiście, ja również chcę wygrywać w sporcie, ale nie znaczy to, że w ten sposób chcę osiągnąć jakiś rozgłos.

Niektórzy eksperci spodziewają się po otwarciu niemieckiego rynku dla Polaków kilkuset tysięcy polskich pracowników. Czy w tej sytuacji mogą pojawić się jakieś napięcia?
– W Niemczech daje się wyczuć mieszane uczucia. Z jednej strony potrzebują wielu wysoko wykwalifikowanych pracowników z Polski, w tym przede wszystkim różnego rodzaju inżynierów. Z drugiej pojawią się obawy, że ta imigracja zarobkowa może zaszkodzić niemieckim pracownikom. Jednak nawet gdyby z powodu populistycznych haseł pojawiały się jakieś problemy, to niemieckie firmy i tak będą zatrudniać polskich fachowców, ponieważ naprawdę potrzebują wielu ludzi do pracy. Mimo to nie spodziewam się wielkiej emigracji polskich specjalistów do Niemiec. Na przykład dla polskich informatyków niemiecki rynek pracy jest otwarty od dawna, a przecież nie wyjeżdżają oni masowo z Polski. W tej branży warunki pracy i pensje w Polsce i Niemczech są już bardzo zbliżone do siebie.

Niedawno hiszpański inżynier żalił mi się, że w niemieckich koncernach promowani są Niemcy. A jak Polacy radzą sobie z tym szklanym sufitem w biznesie? Czy Niemcy potrafią zaakceptować, że ich szefem jest Polak?
– Znam już wielu Polaków, którzy są członkami zarządów niemieckich firm. Ponieważ rozwijamy naszą działalność w Niemczech i jestem tam na co dzień, nie dostrzegam tego typu zjawisk. Jeśli Polak nie jest akceptowany jako szef, to ze względu na swój sposób zarządzania czy charakter, ale nie narodowość. Może jestem nadmiernym optymistą, ale widzę, że mimo wszystko Polacy i Niemcy są bliscy sobie kulturowo, a nasze obawy przed nimi wynikają czasem z niewystarczającego poczucia własnej wartości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.