Izrael i Hamas dążą do ostatecznego rozwiązania

Jacek Dziedzina

|

GN 41/2023

publikacja 12.10.2023 00:00

Kolejna wojna palestyńsko--izraelska to nie tylko ludzka, ale też geopolityczna tragedia. Gdzie dwóch się bije, tam dwóch innych bardzo chętnie skorzysta. A to i tak najbardziej „optymistyczna” wersja rozwoju wypadków.

Palestyńskie rakiety spadły m.in. na izraelskie miasto Aszkelon. Palestyńskie rakiety spadły m.in. na izraelskie miasto Aszkelon.
ATEF SAFADI /epa/pap

Komuś bardzo zależało na nowej odsłonie wojny palestyńsko-izraelskiej. Niespodziewany atak palestyńskiego Hamasu na państwo żydowskie i operacja odwetowa Izraela to nie tylko kolejne ofiary śmiertelne i nowe, trudne do zabliźnienia rany po obu stronach. To również próba zablokowania dalszych porozumień Izraela z krajami arabskimi, zwłaszcza z Arabią Saudyjską. A także skuteczne odwrócenie uwagi od wojny na Ukrainie. I choć zasada domniemania niewinności powinna obowiązywać nawet w polityce, to jednak analiza stosunków międzynarodowych także rządzi się swoimi prawami: Iran i Rosja wydają się naturalnymi podejrzanymi w sprawie. Oczywiście, ta wojna nie jest sztucznie wykreowana przez wielkich graczy, bo bazuje na realnym konflikcie, ciągnącym się od blisko ośmiu dekad. Państwo Izrael z pewnością nie jest niewiniątkiem. Rządy izraelskiej prawicy pod wodzą Benjamina Netanjahu, nieliczące się ani trochę z wrażliwością Palestyńczyków, nie pomagają w próbach zaprowadzenia pokoju w Ziemi Świętej. Ale jednak to palestyński Hamas i jego patroni ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za eskalację konfliktu. Dla nich sam fakt istnienia Izraela jest nie do zaakceptowania, a programowa nienawiść do Żydów jest przekazywana kolejnym pokoleniom tak samo jak język i rodzinne tradycje. Tak było zawsze, również w czasach, gdy Izraelem rządziła bardziej koncyliacyjna lewica. Równocześnie stanowcza, z użyciem nieproporcjonalnych sił odpowiedź zaatakowanego państwa żydowskiego (w chwili pisania tego tekstu trwała już całkowita blokada Strefy Gazy) może uruchomić lawinę, którą trudno będzie powstrzymać. Czy w takim układzie pokój na Bliskim Wschodzie jest w ogóle możliwy do wyobrażenia?

Zaskoczenie niedozwolone

Na wstępie trzeba zaznaczyć, że w tej wyliczance możliwych przyczyn i skutków nagłego ataku Hamasu na Izrael jedna kwestia budzi najwięcej pytań: jak to możliwe, by najlepsze służby specjalne na świecie, za jakie uchodzi wywiad izraelski, nie wykryły na czas planu tak szerokiej operacji terrorystycznej, dokonanej z powietrza, morza i lądu, łącznie z wejściem na terytorium Izraela i zajęciem kilku miejscowości? Pytanie o tyle ważne, że dokładnie 50 lat temu wszyscy w Izraelu pytali premier Goldę Meir o to samo – jak to możliwe, że wywiad nie wykrył ruchów wrogich wojsk Syrii i Egiptu i nie zapobiegł wojnie Jom Kippur. Analogia o tyle ważna, że sobotni atak Hamas przeprowadził niemal dokładnie w okrągłą rocznicę wybuchu tamtej wojny. Tym bardziej dziś to samo pytanie Izraelczycy, a z nimi reszta świata, stawiają Benjaminowi Netanjahu. Tylko jedno w tej sprawie wydaje się pewne: data największego od lat ataku na Izrael nie była przypadkowa. Palestyński Hamas dokonał czegoś, o czym jeszcze tydzień wcześniej nie śniło się izraelskim władzom, kiedy to szefowie izraelskich służb wywiadowczych w rozmowie z premierem Netanjahu zapewniali, że Hamas nie jest zdolny do działań ofensywnych (to samo słyszała Golda Meir od swoich służb, przekonujących, że Syria i Egipt nie planują ataku). Krótko mówiąc: przekonywali, że na razie Izraelczycy mogą spać spokojnie. Dodajmy: w miarę spokojnie, bo pojedyncze ataki, zwłaszcza na miejscowości na południu Izraela, są dokonywane ze Strefy Gazy dość często. Nikt jednak nie przewidział (?!) tak profesjonalnie przygotowanego zmasowanego ataku palestyńskich bojówek. To tym bardziej zastanawiające, że od ostatniej wojny Hamasu z Izraelem minęły ledwo 2 lata, a po takich akcjach palestyńscy terroryści są zazwyczaj na tyle osłabieni, że na nową wojnę mogą sobie pozwolić dopiero po wielu latach. Tutaj mamy do czynienia nie tylko z błyskawiczną regeneracją sił, ale również ze skalą, do której Hamas dotąd nie był zdolny.

Storpedować pokój

Nie ma więc wątpliwości, że bez udziału Iranu, w tym sponsorowanego przez Teheran libańskiego Hezbollahu, nie byłoby możliwe tak silne uderzenie na Izrael. Zaskakujące jest zwłaszcza uderzenie lądowe, z przedostaniem się na terytorium Państwa Izrael bojówek palestyńskich i licznymi porwaniami cywilów i wojskowych (w tym izraelskich dowódców!). To wszystko rodzi naturalne pytanie, czy tylko wsparcie Iranu wystarczyłoby do przeprowadzenia takiej akcji. Nie można niczego ani wykluczyć, ani jednoznacznie potwierdzić, ale nie od dziś wiadomo, że Iran nie tylko jest w sojuszu wojskowym z Rosją, ale wręcz nie odważa się na przeprowadzanie akcji o takiej skali bez porozumienia z Moskwą. Trzeba przynajmniej wziąć pod uwagę taką okoliczność, co w sytuacji ciągłego napięcia wokół Ukrainy może rozbudzać wyobraźnię co do dalszych scenariuszy. Pytanie, na co liczył sam Hamas, skoro zdobył się na tak mocny atak na Izrael. Palestyńscy dowódcy dobrze przecież wiedzą, że zawsze po ich ataku Izrael odpowiada w sposób zdecydowany, atakując obiekty, w których ukrywają się terroryści. A ci niemal zawsze „chowają się” w obiektach cywilnych, w mieszkaniach, szpitalach, obiektach użytku publicznego, przynosząc pewną śmierć swoim ziomkom. Nie ma wątpliwości, że palestyńscy bojówkarze nie odważyliby się na tę wojnę, gdyby nie brali pod uwagę przynajmniej częściowych sukcesów. Bo główny ich cel – zniszczenie Państwa Izrael, mocarstwa atomowego – mimo wszystko nadal wydaje się nieosiągalne. Nie dokonały tego nawet połączone siły syryjsko-egipskie w 1973 roku; tym trudniej, by dokonał tego Hamas, nawet z poparciem Iranu. Teoretycznie Izrael nie musi już obawiać się, jak dawniej, ataku ze strony państw arabskich, bo z większością z nich ma uregulowane stosunki, nawet zawarte formalne sojusze. A na horyzoncie było już najbardziej przełomowe porozumienie z Arabią Saudyjską, co z oczywistych powodów chciał zablokować Iran, przy wsparciu Rosji. Niewykluczone jednak, że właśnie eskalacja konfliktu, w tym całkowita blokada czy wręcz zniszczenie przez Izrael Strefy Gazy w ramach akcji odwetowych, skutecznie zablokuje saudyjsko-izraelski układ. A jeśli wojna obejmie również Zachodni Brzeg, a nawet całe terytorium Izraela, do wojny mogą włączyć się Irak i Syria, co miałoby trudne do wyobrażenia skutki – nie tylko dla Bliskiego Wschodu.

Rachunek krzywd

Jest niemal pewne, że im mocniejsza będzie odpowiedź Izraela, tym bardziej świat będzie zapominał, kto rozpoczął tę wojnę, bo w centrum uwagi znajdą się Palestyńczycy. Pojawią się pytania, czy Izrael pod rządami prawicowej koalicji sam nie igrał z ogniem, nie tylko zapowiadając aneksję części Zachodniego Brzegu, ale i dokonując dalszej rozbudowy osiedli na tym newralgicznym terenie. I trudno zbyć te pytania, bo polityka Netanjahu i koalicjantów daleka była – i jest – od próby choćby zrozumienia palestyńskiego poczucia krzywdy. W samym Izraelu też bynajmniej nie ma jedności w ocenie ekspansjonistycznej polityki rządu. Przypomnijmy jednak w tym miejscu, że od czasu wojny sześciodniowej w 1967 roku (w której to państwo żydowskie zostało zaatakowane, ale po odparciu wrogów poszerzyło stan posiadania) Izrael administruje całym Zachodnim Brzegiem. Dopiero w połowie lat 90. XX wieku Palestyńczykom udało się wywalczyć autonomię, która objęła Strefę Gazy oraz Zachodni Brzeg, który jednak nadal jest kontrolowany przez wojsko izraelskie. Kością niezgody jest od dawna rozbudowa osiedli żydowskich na tym terytorium. Palestyńczycy uznają to za politykę faktów dokonanych, która ma na celu wyprzeć stamtąd Arabów. W praktyce proporcje są ciągle na korzyść tych drugich: niespełna 3 mln Palestyńczyków sąsiaduje z ok. 500–600 tys. żydowskich osadników. Jako główny powód rozbudowy osiedli władze Izraela podają względy bezpieczeństwa – i to najsłabszy do tej chwili argument, bo zasadnicza część tych terytoriów graniczy z Jordanią, z którą Izrael ma zawarty traktat pokojowy. Pozostają oczywiście argumenty takie jak dostęp do wody i żyznej ziemi oraz względy historyczne (Judea i Samaria). Tyle że żadne z nich nie są wystarczające, by mogli zgodzić się na to Palestyńczycy, którzy uważają, że to kolejny etap wypychania ich z ich ziem. Na to jednak Izrael ma jeden ważny argument: przekonuje, że Palestyńczycy, a z pewnością Hamas, nie są w stanie zaakceptować żadnego porozumienia, bo nie uznają prawa Izraela do istnienia. To nie jest do końca prawda, bo są po stronie palestyńskiej siły, które byłyby gotowe do rozmów, jednak nigdy nie miały na tyle siły przebicia, by „bliskowschodni proces pokojowy” doprowadził do faktycznego i trwałego porozumienia. Dziś już ani Izrael, ani Palestyńczycy nie chcą słyszeć o żadnym kompromisie.

Stracona okazja

Czy kiedykolwiek była w ogóle możliwa perspektywa zawarcia realnego pokoju między nimi? Z pewnością „proces pokojowy” utknął w miejscu w momencie wybuchu II intifady, czyli powstania palestyńskiego w 2000 roku. Ale tak naprawdę był on skazany na porażkę już wcześniej. Od czasu wojny sześciodniowej w 1967 r. podjęto co najmniej 12 poważnych prób rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego z udziałem międzynarodowych patronów. Bez zadowalającego rezultatu. Przełomowe mogły być porozumienia z Oslo z 1993 roku, gdzie izraelscy negocjatorzy i przedstawiciele Organizacji Wyzwolenia Palestyny ustalili zasady samostanowienia Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Liderem OWP był wówczas Jasser Arafat, premierem Izraela – Icchak Rabin. Arafat zobowiązał się odrzucić terroryzm, a także – co należy uznać za przełomowe – obiecał przestać negować prawo Izraela do istnienia. Izrael natomiast uznał OWP za przedstawiciela narodu palestyńskiego. Strony ustaliły również zasady funkcjonowania palestyńskiego samorządu podczas pięcioletniego okresu przejściowego oraz ramowy plan kolejnych etapów izraelsko-palestyńskich negocjacji. Porozumienia z Oslo doprowadziły do podpisania w 1995 roku tymczasowej umowy w sprawie Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. Poszerzała ona palestyńską autonomię poprzez ustanowienie wybieralnej władzy – Rady Palestyńskiej – oraz dalsze wycofywanie wojsk izraelskich z Zachodniego Brzegu. Problem w tym, że krótko po zawarciu tych porozumień Icchak Rabin został zamordowany. Trudno powiedzieć, na ile zabójca działał sam, a na ile reprezentował szersze kręgi izraelskich elit, które uznały porozumienia z Oslo za kapitulację Izraela przed terrorystami. Ale i druga strona nie pozostawała bez winy – samobójcze zamachy bombowe terrorystów z Hamasu (który dopiero 11 lat później przejął władzę) w Jerozolimie i Tel Awiwie zburzyły i tak kruche porozumienie. Wydawało się, że nadzieja na nowe otwarcie odżyła w 2000 roku, gdy na zaproszenie prezydenta USA Billa Clintona izraelski premier Ehud Barak i przewodniczący Autonomii Palestyńskiej Jasser Arafat spotkali się na szczycie w Camp David. To tam Palestyńczycy otrzymali najlepszą jak dotąd ofertę, którą jednak Arafat odrzucił. Niepowodzenie szczytu skończyło się wybuchem II intifady, gdy palestyńska ulica, oczywiście z inspiracji Hamasu, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie ma wątpliwości, że terror stosowany przez Hamas jest główną przeszkodą w zawarciu jakiegokolwiek trwałego porozumienia. Ale przed Hamasem również okazało się to niemożliwe. Po stronie izraelskiej zaś panuje przekonanie, że nie ma odwrotu od dotychczasowych zdobyczy, nie ma więc mowy o jakimkolwiek kroku wstecz.

Religie pokoju?

Znany czytelnikom GN izraelski pisarz Yossi Klein Halevi w swoich znakomitych „Listach do mojego palestyńskiego sąsiada” pisze z bólem: „Wielu Izraelczyków doskonale zdaje sobie sprawę, że nasza strona ma udział w tym straszliwym impasie, jaki nastąpił między naszymi dwoma narodami. Gdy trwały negocjacje w Oslo, dalej budowaliśmy osiedla, podważając zaufanie Twojego narodu do naszej obietnicy rozwiązania konfliktu i wzmagając poczucie bezsilności Palestyńczyków. Jednak kiedy nadszedł decydujący moment, gdy można było zażegnać konflikt, pamiętamy, że nasi przywódcy powiedzieli »tak«, a palestyńscy »nie«. Piszę o tym, ponieważ to jest ten moment, który zmienił społeczeństwo izraelskie, zmienił mnie. To również wyjaśnia, jak mogę żyć z moralnym obciążeniem okupacją. Jak mogę żyć z murem, który mam za oknem. Moje wędrówki w głąb palestyńskiego społeczeństwa skończyły się. Stały się zbyt niebezpieczne: Izraelczykom wjeżdżającym na terytorium kontrolowane przez władze palestyńskie groził lincz. Gdy ludzkie bomby wybuchały w pierwszych latach dwudziestego pierwszego wieku, tak jak wielu Izraelczyków poparłem budowę bariery odgradzającej Twoje wzgórze od mojego. Był to rozpaczliwy wysiłek, by zatrzymać tę niesamowitą łatwość, z jaką zamachowcy samobójcy przechodzili z Zachodniego Brzegu do suwerennego Izraela, wsiadali do naszych autobusów i wchodzili do naszych kawiarni. I to podziałało”. Dodaje jednak: „Jako osobie religijnej nie wolno mi przyjąć istnienia tej otchłani na zawsze, nie wolno mi zawierać pokoju z rozpaczą. Koran z mocą podkreśla, że rozpacz jest równoznaczna z niewiarą w Boga. Niewiara w pojednanie oznacza ograniczenie mocy Boga, zwątpienie w możliwość zaistnienia cudu. Tora nakazuje mi: szukaj pokoju i idź za nim – nawet wtedy, gdy zawarcie pokoju okazuje się niemożliwe”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.