Siostra Celina Junik i Matka wędrująca

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 41/2023

publikacja 12.10.2023 00:00

– Dla jednego małżeństwa jestem gotowa przejechać wiele kilometrów, żeby doprowadzić je do przymierza miłości z Maryją – mówi s. Celina Junik. – Pomaganie rodzinom to moja pasja.

Siostra Celina Junik i Matka wędrująca ks. wojciech parfianowicz /foto gość

Kiedy widzę, że małżonkowie oddali się w opiekę Matce Bożej, jestem spokojna, bo znaleźli się w dobrych rękach – podkreśla. Do parafii diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej siostra przywozi wizerunek Matki Bożej Trzykroć Przedziwnej, czczony w sanktuarium na Górze Chełmskiej. Umieszczony w drewnianej kapliczce, udekorowanej przez nią koroną, łatwo przenosić z miejsca na miejsce, żeby znajdował się pośrodku ludzkich spraw. – Czasem, kiedy w naszym koszalińskim domu zakonnym sióstr szensztackich wykonujemy jakieś zajęcia gospodarskie, ustawiam go na stole, żeby uświęcał naszą codzienność – wyjaśnia sens pielgrzymowania wizerunku Maryi. – Chcę, żeby Matka Boża widziała nas i słuchała. Ona jest po trzykroć przedziwna i rzeczywiście ukazuje przedziwną prawdę obecności Boga w naszym życiu. Przychodzi, puka do naszych domów i pyta: „Czy mi otworzysz, czy będę mogła na nowo w twojej rodzinie porodzić Jezusa?”.

Potrzebna

Kiedy w 2016 r. s. Celina została skierowana do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, od bp. Edwarda Dajczaka dostała misję kanoniczną pielgrzymowania po niej z obrazem Matki Bożej. – Maryja potrzebuje mnie, żebym o Niej mówiła, a ja potrzebuję Jej wizerunku, żeby lepiej przybliżyć ją wiernym – wyjaśnia. Jeździ od parafii do parafii, zakładając kręgi Pielgrzymującej Matki Bożej, do których należy od 10 do 15 osób. Każdego z tworzących je raz w miesiącu na dwa lub trzy dni odwiedza w domu obraz Matki Bożej. Dzięki nieustannemu pielgrzymowaniu Maryi i siostry w liczącej ponad 200 parafii diecezji powstało już ponad 500 kręgów w 103 parafialnych wspólnotach. Raz w roku ich uczestnicy wymieniają się doświadczeniami przebywania w bliskości Maryi podczas swojego dekanalnego spotkania. Odbywają też pielgrzymkę na Górę Chełmską. Siostra nie tylko przybywa do kolejnych kościołów z obrazem, ale i podczas Mszy Świętej w tzw. niedziele apostolskie opowiada przez 15 minut o Maryi. A przy okazji, kiedy przekazuje kręgom wędrowny wizerunek, poznaje potrzebujące wsparcia małżeństwa i rodziny. – Ludzie mi mówią: „Traktujemy Maryję jak żywą osobę” – opowiada. – Często dodają, że to jest czas, kiedy w ich domu zaczyna panować zupełnie inna atmosfera, i wtedy łatwiej im rozwiązać najtrudniejsze rodzinne i małżeńskie problemy. Podziwiam, z jak wielkim szacunkiem się do Niej odnoszą. Kiedy Matka Boża ich odwiedza, obowiązuje niepisana zasada, że nie wypada przeklinać, że trzeba zachowywać się kulturalnie – dodaje. Siostra lubi przypominać, że Jezus, odchodząc z tego świata, nie chciał zostawić nas samych. Dlatego w testamencie z krzyża przekazał swojej Matce prośbę, żeby stała się matką każdego z wierzących.

Siostra

Siostra Celina od dziecka miała kult do Matki Najświętszej, a kiedy zdecydowała, że wstąpi do zakonu, od razu pomyślała o zgromadzeniach maryjnych. Trochę czasu minęło, zanim odkryła, jakie jest jej powołanie. Urodziła się w Kolnicy położonej w diecezji opolskiej, tam chodziła do podstawówki, a do liceum – w pobliskim Brzegu. W osiemnaste urodziny matka chrzestna opowiadała, że jej koleżanka jest siostrą zakonną, i wspomniała, jakie to ma dla niej znaczenie. – Ja, wtedy podlotek, pomyślałam, że skoro tak mówi, pewnie chce, żebym wstąpiła do zakonu, tym bardziej więc sobie postanowiłam, że nie pójdę. Jak każda dziewczyna lubiłam się malować, stroić, spotykałam się z koleżankami, nie opuściłam żadnej zabawy. Moja mama mi ufała i mówiła: „Dziecko, idź się pobaw, bo to jest czas, ale miej swój rozum”. Ceniłam ją za takie podejście i miałam swoje zasady. Planowałam, że założę rodzinę, będę mieć wiele dzieci. Kiedy koledzy z liceum dowiedzieli się, że poszłam do zakonu, mówili, że to ich zaskoczyło, bo przecież byłam i do tańca, i do różańca, z naciskiem na „do tańca” – opowiada. Słowa matki chrzestnej obudziły w niej jakieś nieuświadamiane dotąd tęsknoty i zaczęła się rozglądać, gdzie w okolicy może spotkać siostry zakonne i zobaczyć, czym się zajmują i jak żyją.

Wdzięczna

W Brzegu, gdzie chodziła do liceum, siostry szarytki posługiwały jako pielęgniarki, dlatego po maturze zdecydowała się na liceum pielęgniarskie, z myślą, że do nich dołączy. – Jednak nie to było mi przeznaczone – wspomina. – Nauczycielka geografii w liceum, dowiedziawszy się o mojej decyzji, przyjechała do mnie i poprosiła, żebyśmy przed ostatecznym dokonaniem wyboru pojechały razem do Świdra koło Warszawy, gdzie znajduje się dom prowincjalny sióstr szensztackich. Posłuchałam jej i dzięki temu jestem w tej wspólnocie do dziś.

Najtrudniej było jej przekonać do swojej decyzji rodziców, pewnych, że pójdzie na studia i założy rodzinę. Na początku sprzeciwiali się, ale z czasem zaakceptowali jej wybór. – Choć niekiedy było pod górkę, nigdy nie żałowałam, że wybrałam zakonną drogę, i tak mi upłynęło 47 lat – zamyśla się. – Z każdym rokiem jestem coraz bardziej wdzięczna Panu Bogu za dar powołania i sądzę, że niczym większym i piękniejszym mnie w tym życiu nie obdarzy.

Pomnażanie

Przez ostatnie lata szczególnym doświadczeniem jest dla niej towarzyszenie Matce Pielgrzymującej. – Maryja daje rodzinom to, czego najbardziej potrzebują – obserwuje podczas odwiedzin w kolejnych parafiach. – Jednemu małżeństwu jest niezbędna jedność, innemu przebaczenie, jeszcze innemu zdrowie. Kiedy przychodzi do nich Matka Boża, podpowiada Jezusowi: „Nie mają wina jedności, przebaczenia, miłości – podaruj im je”. Czasami ktoś należący już do kręgu pyta znajomego: „Nie przyjąłbyś obrazu Matki Bożej?”. Niejednokrotnie widzę, że niektórzy, choć nawet nie chodzą do kościoła, przyjmują Matkę Bożą, a Ona działa w ich życiu cuda. Jak to Matka – troszczy się, byśmy nie zmarnowali życia, niezależnie od tego, czy przynosi dużo radości, czy cierpienia, upokorzenia albo trudu.

Ma świadomość, że zwykle cuda kojarzą się z czymś nadzwyczajnym. Ale dla niej najważniejsze są pozornie niedostrzegalne, cuda duchowe, które bardzo często zdarzają się za sprawą Maryi. – Czy to nie jest większy cud aniżeli uzdrowienie, że po odwiedzinach obrazu oziębli religijnie zaczynają się modlić? – pyta. – Że przyjmujący Ją w swoim domu po jakimś czasie czują, że powinni zacząć żyć sakramentami? Że kiedy małżonkowie się pokłócą, szybko chcą się pojednać, bo przecież obok jest Matka Boża? Cudem jest też to, że gdy ktoś w rodzinie umiera, to dzięki obecności Matki Bożej chce się pojednać z Panem Bogiem, mimo że przez lata nie chodził do kościoła – wylicza. Sama za największy cud w życiu uznaje to, że Pan Bóg ją powołał i nadal się nią posługuje. Wbrew powszechnym opiniom, obserwując przyjmujące Matkę Bożą rodziny, nie myśli źle o stanie ducha naszego społeczeństwa: – Mogę spokojnie powiedzieć, że ludzie zapraszają Matkę Bożą do swoich domów, bo nadal chcą przestrzegać reguł i zasad, nieustannie poszukują stałych punktów odniesienia.

Prawdziwa

Siostra Celina mogłaby mnożyć przykłady działania Matki Bożej w życiu małżeństw, które uciekają się do Niej o pomoc. Niedawno ojciec rodziny razem z trzema córkami dołączył do jednego z kręgów w intencji żony i mamy, która od dłuższego czasu nie chodziła do kościoła. – Po jakimś czasie żona zaczęła ukradkiem zaglądać do pokoju, gdzie modlili się przed obrazem, aż wreszcie przyłączyła się do ich modlitwy i wróciła do Pana Boga – opowiada. – Dobrze pamiętam, co jej mąż napisał w swoim świadectwie: „Ty jesteś prawdziwą Matką, bo na nowo przywróciłaś radość i szczęście mojemu małżeństwu i rodzinie”. Na spotkaniu w parafii, gdzie do kręgów należy aż 70 rodzin, jedna pani opowiedziała zebranym o przemianie swojego męża, którego wszyscy znali, bo od wielu lat był uzależniony od alkoholu i to bardzo rzucało się w oczy. „Zaczęłam przyjmować w domu obraz Matki Bożej, wierząc, że tylko Ona może zmienić tę sytuację. Dzięki Niej od kilku miesięcy mój mąż nie pije, chodzi do kościoła, a w domu zapanowała dobra atmosfera. Dopiero teraz poczułam, co to znaczy być szczęśliwą żoną. To jeden z największych cudów w moim życiu”. Inna pani zwierzyła się, że przez lata nie potrafiła zachęcić swojego męża do wspólnej modlitwy. Po roku od chwili, kiedy zaczęła przyjmować w domu Matkę Bożą, mąż poprosił, żeby wspólnie odmówili Różaniec. Nie mogła w to uwierzyć, ale odtąd, kiedy ich dom odwiedza Maryja, właśnie on prowadzi modlitwę różańcową – opowiada s. Celina. Często przypomina też, by proszący o łaski zawierzali swoje życie Matce, darując Jej każdy moment codzienności. – Czuję, że coraz bardziej muszę się śpieszyć, bo mi lata uciekają – mówi. – Ale kiedy tylko pomyślę o Maryi, dostaję tyle zapału, radości i siły. Oby wszyscy czuli się przy Niej tak jak ja.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.