Co znaczy „najdroższa”. Pomoc dla rodziców po stracie dzieci

Agata Puścikowska

|

GN 41/2023

publikacja 12.10.2023 00:00

Czasem z osobistego dramatu rodzą się spokój, bliskość i dobro.

◄	Pani Anna wspiera zarówno kobiety, jak i coraz częściej mężczyzn, którzy doświadczyli straty dziecka. ◄ Pani Anna wspiera zarówno kobiety, jak i coraz częściej mężczyzn, którzy doświadczyli straty dziecka.
archiwum poradni carissima

Anna Gandecka była już mamą siedmiorga dzieci, gdy zaszła w ósmą ciążę. Oboje z mężem z radością czekali na przyjście na świat kolejnego synka, Szczepana. Jednak w 13. tygodniu okazało się, że serce chłopca przestało bić. Ból, strach, bunt, które potem nastąpiły, dały jednak owoc dobry i potrzebny. Powstała Poradnia Carissima, która wspiera matki i ojców po stracie dzieci.

Dlaczego ja?

Poradnia Carissima działa przy parafii św. Antoniego Padewskiego na poznańskiej Starołęce. Na ciepłe, bezpieczne, przyjazne i dyskretne miejsce, dzięki zaangażowaniu miejscowego proboszcza i wikariusza, udało się zaaranżować jedną z salek parafialnych. To obrzeża Poznania, a przyjeżdżają tu kobiety nie tylko z całego miasta, ale i okolicznych miejscowości. Dlaczego? Bo mimo że o poronieniach mówi się coraz więcej, mimo że świadomość społeczna wzrasta, to jednak wciąż brak miejsc, w których kobiety mogą nie tylko znaleźć profesjonalną pomoc, ale i zostać wysłuchane, zrozumiane, wspólnie się wypłakać, a gdy tego potrzebują – mogą też skorzystać z sakramentów, porozmawiać z kapłanem. Do Poradni Carissima trafiają zarówno kobiety wierzące, jak i zupełnie niezwiązane z Kościołem. A wszystkie otrzymują pomoc całkowicie bezpłatnie.

– Miałam już 40 lat, gdy zaszłam w ósmą ciążę – opowiada Anna Gandecka, z wykształcenia pedagog i pedagog specjalny oraz specjalista nauk o rodzinie. – Miałam wiele koleżanek, znajomych, które doświadczyły straty dziecka. Znałam temat poronień czy martwych urodzeń jedynie ze słyszenia, z teorii.

W 12. tygodniu ciąży przyszedł czas na rutynową kontrolę, na kolejne USG. Lekarz próbował „złapać” tętno malucha. Na próżno. Serce nie biło. – To była taka szybka, milcząca wizyta, bo nie mogłam z siebie wydusić ani słowa – wspomina pani Anna. – Po prostu dowiedziałam się, że dziecko nie żyje. I wyszłam. Potem trafiłam do szpitala. Opiekował się mną lekarz bardzo empatyczny, który nie pozostawił mnie samej sobie. Dzięki niemu nawet pochowaliśmy naszego synka Szczepana – właśnie tu, na cmentarzu przy parafii św. Antoniego.

Ale później przyszedł dla pani Anny trudny czas – bólu, żałoby, którą trudno było właściwie przeżyć. – Chyba nie spodziewałam się, że tak mocno przeżyję stratę dziecka. Nie umiałam nazwać tego, co czuję, zdefiniować, czego potrzebuję. Nie umiałam nawet płakać. Wówczas była pandemia, co wiele spraw komplikowało. Przy czym dla mnie chodzenie w maseczce wydawało się wybawieniem: ona mnie jakoś separowała od ludzi i świata. Czułam się bezpieczniej, mogłam ukryć swoje emocje i narastający ból.

Ale jak długo można cierpieć, zagryzając wargi? Któregoś razu pani Anna była w swoim kościele… – Nie wiem, jak to się stało, ale poprosiłam księdza wikariusza o chwilę rozmowy. Zrobił duży kubek ciepłej herbaty i zaczęliśmy rozmawiać. Chociaż to pewnie bardziej ja mówiłam – zrzucałam z siebie wszystko to, co się nagromadziło od dawna. „Chwila” trwała dwie godziny…

Niedługo potem wikary zaprosił panie z parafialnego duszpasterstwa kobiet na wyjazd integracyjno-modlitewny. – Było nas tam sporo ponad dwadzieścia, a okazało się, że większość to matki, które doświadczyły straty dziecka na różnych etapach życia. Większość przeszła lub nadal przechodziła ból poronienia, ale też straty starszych dzieci. Nie wszystkie otrzymały wsparcie, pomoc. Niektóre nadal zmagały się z żałobą – opowiada pani Anna, która wówczas już coraz częściej myślała o tym, jak pomóc nie tylko sobie, ale i innym kobietom po stracie dziecka. – Widziałam i wiedziałam już, że to jest w jakiś sposób moje zadanie. Sama otrzymałam pomoc, gdy była mi potrzebna. I chciałam to „oddać”, dzielić się dobrem. Przy parafii św. Antoniego jest pochowany nasz syn, miejsce jest przyjazne kobietom i matkom, dlatego to był naturalny wybór. Poza tym mamy tu bazę lokalową, bo dom parafialny jest spory…

Pani Ania wraz z mężem opowiedziała w kurii poznańskiej o swoim pomyśle. Spotkało się to z wielkim wsparciem. – Dostaliśmy błogosławieństwo i zachętę do dalszych działań. I już 15 października, dwa lata temu, w Dzień Dziecka Utraconego, rozpoczęła działalność nasza poradnia. Zaczęliśmy od Mszy św. – opowiada.

Carissima

Pani Anna powtarza często, że kobiety są silne, chcą być dzielne. – Ale we wszystkim są granice. Jeśli masz siłę coś długo znosić, nie oznacza to wcale, że nie boli. Ból narasta i kumuluje się. Każdy ma limit uczuć, emocji, przeżywania, łez. Każdy ma limit czasu i bólu, więc nie wolno przekraczać swojej granicy – podkreśla.

Po jej przekroczeniu bywa z człowiekiem bardzo źle… Dla kobiet, które przekroczyły granicę, ale i dla tych, które chcą zawczasu sobie pomóc, powstała poradnia. Miejsce otrzymało nazwę Carissima – co znaczy „Najdroższa”. – Zaproponował tę nazwę ksiądz wikariusz. Czułam, że to dobra nazwa. Najdroższa jest rodzina, kobieta, matka. Najdroższa jest… ciąża. Kobiety po stracie dziecka często negują swoją wartość, przestają wierzyć w siebie, dostrzegać swoją kobiecość, powątpiewają w swoje możliwości i umiejętności na wielu płaszczyznach. A przecież mimo straty dziecka są nadal najdroższe: dla swoich dzieci, mężów, Pana Boga. I powinny być drogie dla siebie samych.

Pani Anna – by wiedzieć, jak rozmawiać, by mieć ku temu właściwe narzędzia, skończyła też kolejne studia: z psychotraumatologii. – Na początku zakładałam, że jeśli tylko od czasu do czasu przyjdzie do mnie potrzebująca pomocy kobieta, a ja będę w stanie ją wesprzeć, to już warto. Poza tym chciałam docierać z wiedzą o poronieniu, prawach przysługujących kobietom i parom.

Gdy rodzice doświadczają nagłej straty dziecka, ostatnią rzeczą jest dowiadywanie się o pochówek i procedury. – Potrzebują poprowadzenia, wskazania punkt po punkcie, dokąd się udać, co zrobić – opowiada. – Nadal nie we wszystkich szpitalach kobiety mogą liczyć na tego typu „usługi”.

Z każdym kolejnym miesiącem działania poradni kobiet przybywa. Co jest istotne: placówka nie pobiera opłat za wizyty, więc mogą z niej skorzystać wszystkie, niezależnie od zasobności portfela. – Nie prowadzę klasycznej psychoterapii. Proponuję od trzech do pięciu spotkań. To jest czas na rozmowę, wygadanie się. Obserwuję w tym czasie kobietę, jej stan emocjonalny, perspektywy etc. Gdyby się okazało, że spotkania nie są wystarczające, wówczas mam możliwość kierowania na psychoterapię czy do psychiatry. Panie przychodzą, by wyrzucić z siebie wszystko, wygadać się i wypłakać. Poukładać sobie, czy raczej zacząć układać chaos w sercu i głowie. Bywa, że potrzebują wyłącznie mówienia. Bo po dramacie straty dziecka nie były w stanie rozmawiać z nikim albo nawet najbliżsi nie byli w stanie, nie chcieli, nie umieli słuchać. To trudne. Staramy się uciec od bólu, udawać, że jest dobrze.

Czego potrzebuje matka, która straciła dziecko? – Z mojego doświadczenia wynika, że potrzebuje przede wszystkim ciszy, cierpliwości w słuchaniu. I przestrzeni, w której może się wypłakać, nie być ocenianą – mówi pani Anna. – I bywa, że płaczę wraz z nimi. Nie interesuje mnie, że to według specjalistów nieprofesjonalne zachowanie. Nie będę udawać, że historie, których słucham, nie robią na mnie wrażenia. Aby jednak zachować konieczny dystans, pani Anna omawia trudniejsze historie z własnym terapeutą. Tak, by potrafić poradzić sobie z sytuacjami, by nie były dla niej samej destrukcyjne.

Z serca

– Stworzyliśmy poradnię z serca i dlatego postanowiłam, że będę działać bez gratyfikacji. Nasz wikariusz, jeśli jest taka potrzeba, również rozmawia z kobietami. Kobiety po stracie dziecka często obwiniają o to siebie i Pana Boga. Rozmowa z księdzem pomaga złapać dystans. Niektóre panie potrzebują spowiedzi. Nawet kobiety deklarujące się jako niewierzące, w pewnym momencie wychodzenia z żałoby pytają: „Czy Bóg tego chciał?” – opowiada pani Anna. I wspomina, że w przeżyciu żałoby jej samej pomogła też świadomość, że mały Szczepan jest już w niebie. A przecież najważniejsze dla matki jest doprowadzenie dziecka do nieba.

Na cmentarzu przy parafii św. Antoniego można pochować dziecko nienarodzone. – Pochówek to jest nie tylko gest. To czas pożegnania, a potem miejsce, które można odwiedzać i wspominać, oddawać szacunek maleństwu. – Kobiety, które ronią, jeszcze w szpitalu słyszą pytanie: „Chce pani pochować płód?”. Zwykle są wówczas w wielkich emocjach, trudno im więc podjąć racjonalną decyzję. Niektóre odmawiają. Inne godzą się na zbiorowy pochówek organizowany przez szpital (nie trzeba brać w nim udziału). Przychodzi do mnie sporo kobiet, które z różnych powodów, nawet lata temu, nie zdecydowały się na pochówek. Cierpią.

W każdym miesiącu do pani Anny zgłasza się kilka nowych kobiet. Ich liczba wzrasta. – Wśród nich są mamy, które utraciły dzieci kilkutygodniowe, ale i te, które urodziły martwe dzieci na przykład w 38. tygodniu ciąży. Była też u mnie kobieta, która 25 lat – a więc większość swojego życia – opiekowała się i zajmowała córką. Córka była niepełnosprawna, były ze sobą bardzo zżyte. Potem jednak zmarła, a mama została nie tylko bez dziecka, ale też bez własnej przestrzeni. Bo to córka była jej całym życiem…

Gdy przychodzi kolejna kobieta w żałobie, siadają na wygodnych fotelach. A pani Anna proponuje herbatę. Tym samym oferuje bezpieczną przystań, w której łatwiej się otworzyć. – Jest spora różnica między zobaczeniem a obserwowaniem. I między rozmową a przesłuchaniem. My rozmawiamy. Chociaż ja mówię najmniej. To one chcą i powinny mówić. Tak długo i tak intensywnie, jak potrzebują.

Różne są te historie i rozmowy. Kiedyś do pani Anny przyszła po pomoc mama wielodzietna, która straciła kolejną ciążę. Poradnia pomogła jej w zorganizowaniu pogrzebu córeczki. Jednak okazało się, że wcześniej kobieta przeszła już dwa poronienia, lecz tamtych dzieci nie mogła pożegnać i to też był jej ból. – Pogrzeb córeczki stał się też, niejako symbolicznie, ich pogrzebem i domknięciem tamtej żałoby…

Bywają też niełatwe pytania. Bo i trudne są relacje po stracie. Jak reagować, jak żyć, jak ustawiać rodzinne rozmowy i kontakty, gdy miało się wspólnie rodzić z siostrą czy bratową, a to moje dziecko nie żyje? Tymczasem śliczne i zdrowe dziecko bratowej czy siostry gaworzy, uśmiecha się, wyciąga rączki? Będzie można na to dziecko spokojnie i bez łez patrzeć? Po prostu je szczerze polubić? – To jest proces, by zaakceptować stan, że nie mogę przytulić własnego maleństwa, a obok śpi cudze dziecko. To boli, gdy się je bierze na ręce. I być może takie dziecko będzie dla mamy po stracie zawsze „trudnym”.

Co ja mogę

Kobiety po stracie dziecka, często starają się być „twarde” – chociażby po to, by chronić rodzinę. Nie dają sobie prawa do płaczu, buntu czy poczucia bezradności. – Pytają często, ile mają czasu, by „wrócić do normalności”. Czy muszą już „posprzątać” po dziecku, czy jest na to jakiś wyznaczony czas? Odpowiadam zawsze, że to one gospodarują czasem. I powinny mieć go tyle, ile potrzebują – by przeżyć wszystkie etapy żałoby, by stopniowo wracać do zwykłego funkcjonowania. Te, które nie pozwoliły sobie na żałobę, na przeżycie jej w całości, często dopiero po latach odczuwają tego złe skutki.

Kobiety pytają też często: kiedy czas na kolejne dziecko? Czy już możemy się starać? – Tu nie ma reguły. Chociaż dobrze jest, by kobieta doszła w pełni do siebie – i fizycznie, i psychicznie. Wówczas większe są (statystycznie) szanse na urodzenie zdrowego dziecka, ale i na to, by nie było ono „lekarstwem” na stratę. Bo z tym mogą wiązać się dodatkowe problemy. Kolejne dziecko nie powinno być ratunkiem, lecz nowym człowiekiem, bez obciążeń i wizji związanych ze zmarłym rodzeństwem. Rozmawiam w poradni z różnymi ludźmi. Najczęściej kobietami, ale też małżeństwami, a powoli zgłaszają się również mężczyźni, ojcowie. Słyszę ich kawałek historii, przepełniony bólem. Ale to jest piękna historia, bo dotknęli sercem prawdziwej, pięknej miłości. Kto bardzo kocha, ten bardzo tęskni.

Moja droga do…

Poradnia Carissima oficjalnie poprosiła władze kościelne, by jej patronem zostało nienarodzone dziecko Wiktorii i Józefa Ulmów. To idealny patron: bezimienne maleństwo, które zostało błogosławionym. W tym braku imienia można odnaleźć wszystkie imiona dzieci utraconych. – Chciałabym, by każda mama, każdy ojciec po stracie mieli takie miejsce, w którym otrzymają pomoc. Wierzę, że podobne miejsca do naszego powstaną, bo po prostu są potrzebne…

A dlaczego pani Anna to robi? – Czysty altruizm nie istnieje. To jest moja droga do świętości. Dzieci rodziców, którym pomagam, zabiorą mnie do nieba. I do mojego Szczepana.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.