16.06.1968 w Pszowie

ks. Jerzy Szymik, teolog, poeta, profesor Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego

|

GN 17/2011

publikacja 05.05.2011 11:23

Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: p o e z j a i d o b r o ć... i więcej nic... C.K. Norwid

Biskup Karol Wojtyła Biskup Karol Wojtyła
fot. Archiwum parafii Pszów

Był Czerwiec 1968 roku
w Paryżu i Berkeley
właśnie kończył się sezon palenia
nieprawomyślnych książek,
przeklinano Boga i masakrę w My Lai,
nowe pokolenie przejmowało władzę
nad starym światem,
a bosonogie boginie
malowały na murach przedmieść
ekstatyczne teksty
make love not war

niewiele o tym wiedziałem

to mogła być gdzieś połowa czerwca.
Leżałem w słońcu na igłach
wczoraj ściętej trawy,
koło domu Szawernów,
z widokiem na Pszowskie Doły

ze ściśniętym gardłem
czytałem prozę iberoamerykańską,
nie wiedząc, że czytam prozę iberoamerykańską

kończyłem podstawówkę,
siadały na mnie motyle,
suszyłem siano

Tata mnie zmieniał tamtego dnia
po południu, po szychcie,
przy grabiach
ale to właściwie ja miałem go zmienić.
Wszystko jest zawsze inaczej
niż być miało

po tamtej chwili
zostały szczątki grabi w szopie.
Nie ma siana, nie ma rowerów,

z Ojcem wszystko jest już też inaczej

zdarzają się jednak ciągle nawroty czerwca
słodkie, okrutne, upragnione
okruchy czerwca,
jak wówczas

kiedy koło Szawernów
w trawie leżałem
w słońcu

piętnastoletni
pewny nieśmiertelności


dorastaliśmy ku sobie,
moje życie i ja,
coraz bardziej
przylegając do
siebie

wiedziałem już wtedy,
że na pewno zostanę księdzem.
Nocami było słychać drżenie ziemi. To
zaprzyjaźnione czołgi miały lada dzień
wkroczyć na Morawy
to mogła być gdzieś połowa czerwca,
dorastaliśmy gwałtownie ku sobie

• • •
Kiedy w 1998 roku pisałem ten wiersz, 30 lat po tamtym czerwcu – nie pamiętałem, że właśnie wtedy i prawie dokładnie wtedy („to mogła być gdzieś połowa czerwca”) brałem – „piętnastoletni” – udział w niezwykłym, historycznym dla mojego rodzinnego Pszowa wydarzeniu... Że w niedzielę, 16 czerwca 1968 roku (może tuż po sobotnim suszeniu siana, albo tuż przed poniedziałkowym), w ministranckim stroju, ze świecą w dłoniach ósmoklasisty, szedłem w procesji nieszpornej, obok Stasia, Achima, Antka, Andrzeja – moich kolegów sprzed ołtarza... A modlił się z nami krakowski kardynał, przyszły papież. Błogosławiony. Zaprosił go do pszowskiego sanktuarium bp Bednorz, przebywali w Domu Rekolekcyjnym w Kokoszycach. Fotografie znalazły się niedawno. Dotarł do nich pszowski pasjonat i dokumentalista – Bogusław Kołodziej, i jego uprzejmości zawdzięczamy tu publikację kilku z nich. Wiersz chyba nie najgorzej oddaje klimat tamtego czasu: atak Sowietów i demoludów na czechosłowacki zryw do wolności, apogeum ruchu hippisów i tzw. pokolenia 1968 roku rządzącego dziś światem, pokolenia ateizującego, antyamerykańskiego (centrum rewolucyjnych wydarzeń były wtedy Kalifornia i Francja) – to na planie ogólnym, politycznym, kulturowym. Ale na planie mojego osobistego żywota najważniejszy był wtedy przełom szkoła podstawowa/liceum. Świadectwo ukończenia szkoły, komers, egzaminy do LO. A w domu jak od stuleci w naszych rodzinach: czerwcowe suszenie siana, grabienie trawy, pomoc czterdziestoletniemu – wówczas – Tacie. Ale przy tym rzeczy nowe: pochłanianie książek, marzenia o kapłaństwie...

• • •
Jakim przełomem musiała być tamta niedziela, kazanie kardynała Wojtyły w sercu wonnego czerwca (najpiękniej pachnie Polska w czerwcu, prawda?), modlitwa wielkiej rzeszy, pielgrzymka znamienitych biskupów do naszego sanktuarium. Oto Kardynał nas błogosławi. Błogosławią wszyscy biskupi (a towarzyszą Wojtyle: Bednorz i Kominek, Stroba i Tokarczuk, i wielu innych). Jak to w Kościele – zawsze czeka tu człowieka błogosławieństwo, nigdy przekleństwo. Intuicyjnie to już wtedy, piętnastoletni, nie tyle rozumiałem i byłem w stanie nazwać, co dogłębnie czułem. Kardynał idzie w cieniu baldachimu przed ołtarz... Wojtyła, 48-letni, przemawia; w tle kopia Uśmiechniętej. I to niezwykłe zdjęcie, cudowne, kiedy nakłada biret, z ową wyraźną jasnością na obliczu, z jakąś promiennością przyszłego błogosławionego. Jego twarz jest tu jakby odbita od naszego obrazu, uśmiechnięta wewnętrzną jasnością – modlitwy, wydarzenia, pszowskiego sanktuarium. Jedno z jego najpiękniejszych zdjęć, jakie kiedykolwiek widziałem. Wśród modlących się rozpoznaję wielu (jest moja Mama z 6-letnią Bożenką, moją siostrą, na rękach). Jest cały tamten świat lat 60., tanich ubrań komunistycznej części Europy, prostych letnich sukienek i ancugów, wielkiej wiary Śląska i całej Polski (twarze dzieci, twarze prostych ludzi, twarze przeorane pracą, cierpieniem, modlitwą); jest nadzieja, którą dawał tym ludziom tylko Kościół – nikt i nic poza nim.

• • •
piętnastoletni
pewny nieśmiertelności


Myślę, że tamto niedzielne, historyczne, skwarne popołudnie mnie – i wielu pszowian – w tej pewności utwierdziło. O tym zapewne mówił do nas kardynał Wojtyła: że jest nadzieja, mimo komunistycznej nocy. I że jesteśmy, dzięki Bogu i Uśmiechniętej, nieśmiertelni.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.