Młodzi w zespołach regionalnych. „Włożone w zespół serce to istota sprawy”

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

GN 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

O tym, co daje młodym ludziom przynależność do regionalnych zespołów, mówi Gosia Słodyczka z Podhala.

Młodzi w zespołach regionalnych. „Włożone w zespół serce to istota sprawy” Małgorzata Słodyczka 
z mężem Archiwum Rodzinne

Agata Puścikowska: Prawie całe Twoje życie to zespoły Mały Zbójnicek i Zbójnicek działające w Zębie. Jak to się zaczęło?


Małgorzata Słodyczka: Z zespołem jestem związana od dziecka. Miałam osiem lat, gdy zaczęłam chodzić na próby. Wówczas zespół był prowadzony przez pana Andrzeja Lassaka. A ja chęć do góralskiego tańca i śpiewu wyniosłam z domu rodzinnego: moi dziadkowie tańczyli, śpiewali, kochali nasze stroje. Więc u mnie to poszło z pokolenia na pokolenie. Zaczęłam tańczyć, a potem – z biegiem lat – pomagać w prowadzeniu zespołu, tworzyć programy, organizować. Od 2005 r. prowadzę zespół wraz z moim mężem. Działamy całkowicie społecznie. To nasze – po trójce biologicznych – czwarte dziecko.


A pierwsza trójka was wspiera?


Wszyscy troje śpiewali, tańczyli, pomagali. Obecnie są już dorośli, ale nadal z nami działają, w miarę możliwości i czasu. Najmłodszy Klimek gra na skrzypcach i buduje tradycyjne dudy podhalańskie i piszczałki. Jest też instruktorem w krakowskim zespole Skalni (to zespół akademicki, złożony z górali – studentów). Ma wybitne zdolności, świetną technikę i jak widać – pasję, bo swoje doświadczenie przekazuje dalej. 


Wyjątkowa rodzina...


W ogóle tak tego nie postrzegam, wręcz się krępuję, gdy nas ktoś publicznie chwali. Fałszywie skromna też nie chcę być, bo za tym wszystkim kryje się ogromna praca. Ale to jest nasze życie, które kochamy. Bo włożone w zespół serce to istota sprawy: wszyscy w tym jesteśmy zanurzeni i to w jakiś sposób porządkuje nasze życie. Mój dziadek mawiał: „Jak masz poukładane w oborze, tak i w życiu”. Moja współczesna „obora” to praca w zespole. I mam nadzieję, że w zespół niebawem wciągną się także wnuczęta.


Mały Zbójnicek za chwilę skończy 60 lat. Ty go prowadzisz 18. Jak w tym czasie zmieniała się młodzież? 


Powiem coś zapewne niepopularnego i zaskakującego, ale według mnie młodzież niewiele się zmienia, jeśli w ogóle. Młodzi są zawsze tacy sami: energiczni, chętni do pracy, pełni pasji, chcą zmieniać świat i rozwijać się. To raczej świat zmienia się wokół nich, zmieniają się narzędzia, którymi dotykają świata, również priorytety dorosłych i wartości dorosłych. A młodzież w tym musi się odnajdywać. Moich „zbójnicków” z zespołu, dzieci i młodzież, bardzo lubię. Właściwie... zakochuję się w każdym osobno i na nowo. Oni przychodzą, odchodzą. Jedni są krótko, inni na 15 czy 20 lat. Przyjaźnią się, tańczą, poznają. Wiele zawartych małżeństw to członkowie zespołu! I dawni moi wychowankowie przyprowadzają swoje dzieci. A ja po prostu staram się, by się rozwijali, staram się wydobywać wszystkie ukryte talenty. Wolę pracować z dziećmi i młodzieżą niż z dorosłymi.


Dlaczego?


Młodzi są prawdziwi, jeszcze nie mają masek, są szczerzy i naturalni. Dzieci tutejsze, z gór, są też wyjątkowe, bo w dużej mierze wychowywane na góralskiej tożsamości. A to jest drzewo, które ma korzenie. Korzenie z kolei ustawiają do pionu, mogą stać się kręgosłupem, ramą, która wspiera w trudnych chwilach. Te ramy i dobre wzorce to prosty sposób, by radzić sobie w codzienności. Nasza młodzież przyjaźni się i wspiera. Po latach nawet stanowi grupę przyjaciół. Gdy pojawiają się kłopoty, smutek, trudy dorosłego życia, mają gdzie pójść i do kogo. Różnią się między sobą, a mimo to... rozumieją się bez słów. 


To prawda, że górale mają muzykę we krwi?


Owszem. Ale to nie jest tak, że wszyscy są jednakowo zdolni. Trafiają się wybitnie uzdolnieni, ale są też średnio zdolni albo przeciętni. Bardzo wiele można jednak osiągnąć pracą. Poza tym zespół to dzieło zbiorowe: to nie tylko taniec i śpiew, lecz także wiele różnych prac, które ktoś musi wykonać. Są osoby, bez których nie dalibyśmy sobie rady, a ich zadania nie są związane bezpośrednio ze śpiewem. Są też osoby, które być może nie mają idealnego słuchu i koordynacji ruchowej, ale na scenie doskonale odnajdują się w rolach aktorskich. Najważniejsze w tym wszystkim jest zauważenie kompetencji, umiejętności, możliwości i wrażliwości. Taki zespół jest jak dobrze prosperująca firma: szanujemy się nawzajem, nie porównujemy, lecz wydobywamy to, co mamy w sobie najlepsze, by efekt całości był bardzo dobry. Nikt nie jest „byle jaki”, każdy jest „jakiś”. Ważne, by tę „jakość” wydobyć i pokazać światu.


Mają świadomość, że pochodzenie z niewielkich miejscowości na Podhalu – Zębu i ościennych wsi również dzięki zespołowi daje im ogromną możliwość rozwoju?


Sądzę, że tak. Rozwijają się, chcą, przyprowadzają kolegów. Wciąż wspólnie idziemy do przodu, a o czymś to świadczy. Sama bym tego nie pociągnęła. Poza tym rodzice moich „zbójnicków” to świetni ludzie. Pomagają, wspierają, doceniają. Sądzę, że rozmawiają z dziećmi o wartości zespołu. Nasze programy to miesiące ciężkiej pracy. Zdobywamy laury, ale nie z przypadku. To konsekwencja wysiłku nas wszystkich. Jeśli posługujemy się gwarą na scenie, to nie dlatego, że nauczyłam jej dzieci, lecz dlatego, że wyniosły ją z domów, które nie wstydzą się tradycji. To pozwala na autentyczność. A autentyczności nie da się wyuczyć i wyćwiczyć.


Jesteś czasem zmęczona?


Fizycznie nawet często. Mam mnóstwo zajęć, w zasadzie jestem w ciągłym ruchu. Czasem mam ochotę uciec i gdzieś się zaszyć. Ale potrafię też zadbać o siebie. Pomagają mi przyjaciele, którzy nie mają pojęcia o folklorze i zespole, lecz mają pojęcie o... przyjaźni. Przyjaźń to wartość, która pozwala zapomnieć o zmęczeniu.


Plany zespołu są poważne. Boisz się?


Bać to nie. Ale dalekosiężne plany trochę mnie frustrują. Muszę zachować dystans, by za bardzo nie planować, nie brać na siebie za dużo, a po prostu pracować systematycznie. Przed nami kolejny, egzotyczny wyjazd na Daleki Wschód. Bilety już mamy zarezerwowane. Drugi plan na przyszły rok to obchody jubileuszu 60-lecia zespołu. Musimy pozyskać na to środki: pisać projekty, prosić o wsparcie różne instytucje. Włączamy w to młodzież. Bo nie chodzi o to, by młodzi otrzymali wszystko na tacy, ale warto, by też brali za zespół współodpowiedzialność. Przygotowujemy festyny, na których sprzedajemy moskole, oscypki, ciasta. Kilka razy piekliśmy ciasta domowe, które sprzedawaliśmy przed kościołem. Czasem ktoś zaproponuje nam płatny występ, trochę wspiera nas gmina, w ubiegłym roku zrobiliśmy swój kalendarz, a niedawno młodzież zaprojektowała bluzy z naszym logo. Każdy może sobie bluzę zamówić, a część dochodu odkładamy na „zespołową kupkę”.


Trudno dzieciom pogodzić pracę w zespole ze szkołą, kółkami zainteresowań, wieczorną nauką?


Mówię im zawsze, że zespół należy traktować na równi z innymi zajęciami. Jeśli ważny jest dodatkowy angielski, to tak samo nasze wspólne ćwiczenia. Bez regularnej pracy nie ma efektu. Oczywiście dzieci są często przeciążone zajęciami dodatkowymi, ale jeśli ktoś chce występować i ma poczucie odpowiedzialności, to traktuje próby poważnie. Nad kwestią odpowiedzialności czasem trzeba popracować. I myślę tu o właściwym podejściu dorosłych. Bo współcześni dorośli podają młodzieży na tacy niemal wszystko, coraz mniej wymagając. Słynne hasło „Możesz, a nie musisz” zawitało i na Podhale, ale moim zdaniem jest to dość złudne i może prowadzić na manowce. Dziecko może decydować wyłącznie wtedy, gdy jest mądrze kształtowane i wspierane. Gdy decyduje samo i o wszystkim, raczej trudno mu będzie świadomie i bezpiecznie dorosnąć i rozwinąć skrzydła. Tak jak nie dajemy dziecku karty do bankomatu bez nadzoru, tak nie pozostawiajmy kalendarza do całkowitej dyspozycji. I ten kalendarz kształtujmy, nadzorujmy. Dzieci i młodzież w zespole folklorystycznym uczą się przede wszystkim zdrowego funkcjonowania w swoim środowisku. Dzieci nabierają poczucia tożsamości, przynależności do swojego miejsca w świecie. Wiedzą, że nie są znikąd. Uczą się pracy i niemarnowania czasu! Mają szkoły, egzaminy, obowiązki. Ale jeśli się chce, wszystko można ułożyć i zorganizować. Pisał Wyspiański, że powinno nam się chcieć, jeśli chce się mieć. I to jest prawda. A drugi mój ulubiony cytat, który powtarzam młodym, to z ks. Tischnera: „Kultura góralska nie jest wielka dlatego, że jest góralska, ale dlatego, że jest ludzka, bo nam, moi drodzy, chodzi o człowieka”. W naszym zespole chodzi właśnie o wychowanie człowieka. Młodzież uczy się pracy społecznej. A sama mogę zaświadczyć, że to ogromna frajda robić coś razem, za darmo, dla jakiejś sprawy, idei czy potrzeb wspólnych.


•


agata.puscikowska@gosc.pl

Małgorzata Słodyczka


instruktorka i szefowa zespołów regionalnych w Zębie na Podhalu, pasjonatka kultury i historii Tatr.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.