Ewangelizacja bez moralizowania. Jak o prawdach wiary opowiadać w sposób zrozumiały i dotykający życia?

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

GN 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

O tym, co to znaczy „czynić uczniów” 
i jak głosić Ewangelię, 
by inni chcieli 
jej słuchać, 
mówi ks. Łukasz Płaszewski.

Ewangelizacja bez moralizowania. Jak o prawdach wiary opowiadać w sposób zrozumiały i dotykający życia? Henryk Przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Od ilu osób zaczynaliście budowanie wspólnoty?

Ks. Łukasz Płaszewski: Od garstki. Spotykaliśmy się w prezbiterium w Rudzie Śląskiej… Pomysł na wspólnotę rodził się z tęsknoty. Wspólnota jest owocem moich rekolekcji – kursu Nowe Życie, który przeżyłem i po którym chciałem zaprosić innych do głębszego wejścia w życie parafii. 


Ksiądz, który zamiast głosić innym Ewangelię, siada w ławce, by przeżyć kurs prowadzony przez świeckich? To nie jest częsty obrazek….


Pojechałem ze względu na krzyk serca. Czułem się wówczas wypalony, widząc, jak padają kolejne duszpasterskie inicjatywy. Wpadłem w kryzys. Byłem na weselu u moich przyjaciół – Andrzeja i Kasi Lampertów, siedziałem przy stole z młodą parą i znajomym księdzem i gdy wspomniałem o moim problemie, wszyscy jednym chórem odpowiedzieli: „Jedź na Nowe Życie!”. (śmiech) Po dwóch tygodniach byłem już na kursie. Gdy wróciłem, zaczęliśmy w parafii budować dzieło ewangelizacyjne. Zaczęło się od kilku osób, ale wiadomości szybko rozchodziły się pocztą pantoflową i niebawem była nas dwudziestka. 


A dziś, po jedenastu latach? Ile oddziałów ma wspólnota?


Dziś działają wspólnoty w Rudzie Śląskiej, Mysłowicach, Świętochłowicach, Siemianowicach Śląskich, Dąbrowie Górniczej i zespół uwielbieniowy HeavenLand, a w tym roku, jak Bóg pozwoli, powstaną jeszcze cztery nowe. Jesteśmy zapraszani przez proboszczów, którzy chcą ożywić swe parafie i zaangażować ludzi do konkretnej służby.


Gdy przeglądasz się w lustrze, nie masz ochoty rzucić: „Gratuluję! Świetna robota!”?


Nie. Bo nigdy nie budowałem na sobie. Nie miałem takiego ciśnienia. Lubię stać z boku i przyglądać się, jak znakomicie działają inni. Dawać wskazówki – choć sam ciągle się uczę i popełniam błędy. To cieszy! 


Wiele wspólnot przeżywających dziś bolesne oczyszczenie było budowanych na autorytecie jednego człowieka…


Unikałem tego jak ognia. Nie chciałem przyzwyczajać ludzi do siebie, ale otwierać ich na Jezusa. Tak to u nas działa: zapalić, a potem odsunąć się na bok i pozwolić innym działać. To dotyczy wszystkich, którzy mają jakąkolwiek odpowiedzialność 
we wspólnocie. Być jak apostoł Andrzej, który przyprowadza nowych Piotrów, lepiej działających niż my. Od początku wiedziałem, że moim celem jest zapraszanie innych do wejścia w głąb życia duchowego. Za dwadzieścia, trzydzieści lat może się okazać, że w parafiach, gdzie było trzech wikarych, pracuje tylko jeden, a tam, gdzie dziś jest jeden wikariusz, został jedynie proboszcz, który nie da rady sam poprowadzić duszpasterstwa. Będzie potrzebował uformowanych, zakorzenionych w parafii ludzi świeckich.


Jak takich znaleźć?


Ja takich ludzi spotkałem! Odpowiedzialnych, kochających Kościół, formujących się, czytających Słowo. Gdy zostałem proboszczem w Zabrzu-Kończycach, wiedziałem, że nie dam rady wszystkiego pociągnąć, i powierzyłem odpowiedzialność za Szkołę Nowej Ewangelizacji osobom świeckim. Zatem Szkoła Nowej Ewangelizacji ma świecką osobę odpowiedzialną, a ja zajmuję się formowaniem wspólnot przy pomocy osoby świeckiej. Tak to już działa. Nie wszystko musi być na głowie księży. 


Nie bałeś się? 


A czego? Każdy z nas zna swój zakres obowiązków i posług. Jesteśmy jak naczynia połączone, uzupełniamy się, a nie rywalizujemy. To ludzie, którzy od lat formują się we wspólnocie, a moim zadaniem – widzę to coraz wyraźniej – jest wspieranie wszystkich odpowiedzialnych, 
by mieli siłę do prowadzenia we wspólnotach ludzi do Jezusa.


Na czym polega duszpasterski sukces szkół nowej ewangelizacji? Dlaczego ludzie chcą słuchać Ewangelii, którą głosicie?


Może chodzi o język? O to, że nie znajdują w naszym głoszeniu żadnego moralizowania? Widzę, że tym, co ludzi zamyka na Dobrą Nowinę, jest sposób, w jaki często ją z ambon głosimy. Kluczem jest to, by o prawdach wiary opowiadać w sposób zrozumiały, dotykający życia, prosty, podnoszący na duchu, a nie podcinający skrzydła. Ewangelizacja nie jest deptaniem leżącego!


„Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” – recytujemy jak z nut. A w oryginale nie ma nic o „nauczaniu”, ale o „czynieniu uczniów”. My uczyniliśmy z tych słów wielką ogólnoświatową akcję moralizatorską. 


Zawsze przypominam ludziom: jeśli w podręczniku widzicie hasło „w tym nauczaniu”, zmieniajcie to od razu na „w tym głoszeniu”. Głoszenie nie jest tym samym co nauczanie. Dziś – powtórzę za Pawłem VI – ludzie nie szukają nauczycieli, lecz świadków, a jeżeli szukają nauczycieli, 
to dlatego, że są świadkami. To świadkowie zapalają innych, przyciągają do Kościoła. Ogromną mądrością szkół nowej ewangelizacji jest właśnie zdolność „czynienia uczniów”, wyposażania ich w konkretne narzędzia i wypuszczania w dalszą drogę. Uczymy się tego, a przy okazji temperujemy w sobie oznaki zazdrości. 


I mówi to Ksiądz pracujący w kurii?


Skoro to Andrzej przyprowadził do Jezusa Piotra, a ten drugi został „pierwszym z apostołów”, to znaczy, że mam przyprowadzić i uformować uczniów, którzy będą robili niektóre rzeczy lepiej, piękniej i mądrzej niż ja. I jeśli tak się dzieje, to tylko chwała Bogu! 


A jeśli zrobią coś gorzej? Kursy prowadzą często świeccy, którzy są przerażeni i sami do końca nie rozumieją, co robią na scenie…


To prawda. Bywały sytuacje, gdy słysząc ich głoszenie, przychodziła pokusa: „Zrobiłbym to lepiej”. Na szczęście nie reagowałem. Bogu dzięki, bo On przepięknie działał w tej ich słabości, a ja mógłbym wszystko to stłamsić i przesłonić Jego działanie własną aktywnością. Ksiądz nie jest panem i władcą, którego inni mają słuchać! Wiele razy byłem świadkiem tego, że Bóg działał przez tych, którzy zarzekali się: „Nie nadaję się”, albo dawał nam słowo przez tych, którzy dotąd onieśmieleni milczeli. To przez takich ludzi otwierał nam drzwi!


Ci, którzy dopuszczali się w Kościele skandali seksualnych, byli osobami, które miały nad innymi duchową władzę i z niej perfidnie korzystały. Każda władza deprawuje? Pytam Cię jako delegata metropolity katowickiego ds. ochrony dzieci i młodzieży…


Nie każda. Odpowiedzialność za wspólnotę zawsze łączy się z jakąś formą władzy, ale jeśli człowiek zrozumie, że polega ona przede wszystkim na służbie, nie będzie nikogo krzywdził – i nie chodzi mi jedynie o wymiar skandali seksualnych. 
Nie widziałem nigdy, by ktoś w naszych wspólnotach swą władzą chciał innych stłamsić czy poniżyć. Zresztą odpowiedzialności te są kadencyjne. Uczymy tego, że każdy urząd jest przejściowy. To bardzo oczyszczające i uwalniające. Masz konkretne zadanie do wykonania, ale będziesz to robił jedynie przez pewien czas. Nie jesteś tu na wieki wieków. Ta kadencyjność i dyspozycyjność sprawiają, że nie tworzymy towarzystwa wzajemnej adoracji, a we wspólnocie nie wykształca się mentalność wszystkowiedzącego guru. Każdy, kto wypełnił zadanie, ma być tak uformowany, by nie miał problemu z „powrotem do szeregu” i posługiwaniem w swoim miejscu zamieszkania. Pierwszym miejscem ewangelizacji ma być zawsze parafia, do której należymy. 


Coraz częściej słyszę od księży: wydawało 
mi się, że gdy będę we wspólnocie, dojdzie mi tysiąc nowych obowiązków, a okazuje się, że to ona często dodaje mi skrzydeł. 


Mogę powiedzieć to samo. Modlitwa wspólnoty wielokrotnie niosła mnie w czasie, gdy było mi ciężko. Gdy dowiedziałem się, że mam pracować w kurii, i to w jej bardzo newralgicznym i odpowiedzialnym miejscu, powiedziałem księdzu arcybiskupowi, że nie chciałbym być typowym urzędnikiem. Chciałem być zaangażowany w duszpasterstwo i szkoła nowej ewangelizacji okazała się strzałem w dziesiątkę. 


A co mówisz tym, którzy zarywają weekend, prowadząc ewangelizacyjny kurs, po którym… nikt nie przychodzi do wspólnoty?


Jeszcze się nam to nie zdarzyło. (śmiech) Zawsze ktoś przychodził: dwie, trzy, kilka osób. W tym wszystkim chodzi jednak o głoszenie Dobrej Nowiny, a nie „zasilanie” wspólnoty! Dla mnie ta służba jest takim karczowaniem lasu. Na początku idziesz sam i przedzierasz się z maczetą przez chaszcze, ale później dołączają inni. Pozostawiają po sobie szeroką drogę, którą mogą podążać inni. A poza tym, jeśli na organizowanych przez wspólnotę kursach nieustannie słyszysz słowo Boże, 
to niemożliwe, by cię ono nie podnosiło i nie przemieniało!•


marcin.jakimowicz@gosc.pl

Ks. Łukasz Płaszewski


ur. w 1980 r., założyciel i opiekun Wspólnoty Ewangelizacji RAFAEL, delegat arcybiskupa metropolity katowickiego ds. ochrony dzieci i młodzieży, sędzia Sądu Metropolitalnego, proboszcz parafii Bożego Ciała w Zabrzu-Kończycach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.