„Dziękuję za daną mi okazję przejścia przez próbę i czyściec na ziemi”. 70. rocznica procesu bp. Kaczmarka

Franciszek Kucharczak


|

GN 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

Okrągła rocznica tego wydarzenia przypomina, jak bardzo Kościół może przeszkadzać systemom totalitarnym.

◄	Bp Kaczmarek (w środku) w dniu otrzymania sakry, w drodze do katedry. ◄ Bp Kaczmarek (w środku) w dniu otrzymania sakry, w drodze do katedry.
NAC

Obstawiony mikrofonami siwy mężczyzna w sutannie, przepasany fioletowym pasem, przyznawał się do winy. Oskarżał się o współpracę z okupantem podczas wojny, działania na szkodę Związku Radzieckiego, dywersję, szpiegostwo, kontakty z podziemiem. „Próby siania zamętu w społeczeństwie i osłabienie jego spójni z rządem realizowałem głównie przez krytykę naczelnych postulatów politycznych i gospodarczych państwa” – mówił, jakby deklamował wyuczone formułki. Bo też tak właśnie było: mówił, co mu kazali. Był wrakiem człowieka.


„Jestem winny”


Mija 70 lat od zakończenia procesu pokazowego biskupa Czesława Kaczmarka i czworga jego współpracowników. 22 września 1953 roku kielecki ordynariusz usłyszał wyrok 12 lat więzienia za kolaborację z Niemcami, dążenie do obalenia ustroju PRL i propagandę na rzecz waszyngtońsko-watykańskich mocodawców. Funkcjonariusze komunistycznego reżimu potrzebowali prawie trzech lat, żeby złamać duchownego. Przez ten czas nieludzko się nad nim znęcali. Był przesłuchiwany co najmniej 224 razy, bywało, że jednorazowo nawet przez kilkadziesiąt godzin. Był bity, głodzony i obrzucany ordynarnymi obelgami. Przetrzymywano go w pełnej izolacji od świata zewnętrznego. Nikt nie mógł go odwiedzać, nie doręczano mu żadnych listów i nie pozwalano do nikogo pisać. Nawet gdy zmarła jego matka, przez wiele miesięcy nikt go o tym nie poinformował. Za to oprawcy wmawiali mu, że episkopat go potępił, a księża z jego diecezji nie chcą go znać. Prawdopodobnie dostawał też zastrzyki z preparatami mającymi osłabić jego wolę i spowodować zmiany w świadomości. 


Kiedy nadszedł czas procesu, biskup był tak znękany, że – jak później wyznał – zależało mu już tylko na tym, żeby nie wyrzec się Boga. Na ile mógł, chronił jednak także swoich współpracowników, biorąc całą „winę” na siebie. „Sprowadziłem ich na manowce i to sprawia mi głęboką przykrość. (…) Dla zrealizowania zamierzeń i interesów zagranicznych autorów mej myśli politycznej starałem się wciągnąć Kościół polski w przykry i brzemienny dla niego konflikt z władzą ludową, wbrew dobru wierzących łączyłem się z propagandą Zachodu” – zeznawał hierarcha w czasie procesu.


„Wróg ludu”


Biskup Czesław Kaczmarek został wybrany przez władze PRL na najgorszego „wroga ludu” prawdopodobnie z powodu jego jawnie negatywnej oceny władzy komunistów. Być może najbardziej naraził się reżimowi raportem na temat pogromu kieleckiego 4 lipca 1946 r., podczas którego zamordowano co najmniej 40 Żydów. Bp Kaczmarek wskazał tam, że zajścia miały źródło polityczne, a nie etniczne, i zasugerował, że to rządzącym mogło zależeć na wywołaniu masakry. Co więcej – przekazał ten raport ambasadorowi USA w Polsce, co posłużyło władzom do narracji o szpiegostwie biskupa na rzecz „imperializmu amerykańskiego”. Wtedy to w komunistycznych gazetach zaczęła się nagonka na kieleckiego ordynariusza, w której pojawiły się fałszywe oskarżenia m.in. o kolaborację z Niemcami w czasie wojny. Polowanie poskutkowało aresztowaniem biskupa Kaczmarka 20 stycznia 1951 roku. Dzień ten stał się zarazem początkiem jego gehenny.


Komuniści chcieli nadać procesowi możliwie jak największy rozgłos, dlatego zawczasu próbowali odpowiednio urobić opinię publiczną. „Na zlecenie Watykanu – na usługach USA i neohitlerowców dywersanci i szpiedzy w szatach kapłańskich działali na szkodę narodu i państwa polskiego” – brzmiał tytuł w „Trybunie Ludu” z 14 września 1953 roku. 


Dla władz ważne było sprawienie wrażenia, że biskupa Kaczmarka potępiają katolicy. W tym celu uruchomiono kolaborujących z władzą katolików związanych ze stowarzyszeniem PAX. „Proces ks. biskupa Kaczmarka jest jednym z elementów wielkiej sprawy międzynarodowej, charakteryzującej się tym, że walczące o panowanie Stany Zjednoczone starają się wykorzystać dla swoich celów wszystkie czynniki, a zwłaszcza autorytet Kościoła Katolickiego i przekonania religijne katolików” – pisali Jan Dobraczyński i Mieczysław Kurzyna w zagarniętym przez PAX „Tygodniku Powszechnym”. 


decyzja sowietów


Sam proces był kompletną farsą. Chodziło o odegranie wyznaczonych ról i powiedzenie tego, czego wymagał scenariusz. Specjalna redakcja w Polskim Radiu rejestrowała przebieg rozpraw. Już pierwszego dnia komentarz brzmiał: „Dziś przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczął się proces członków antypaństwowego i antyludowego ośrodka”. 


Oskarżyciel, ppłk Mieczysław Widaj, perorował: „Ci zdrajcy narodu polskiego, posłuszne narzędzia Watykanu i imperializmu amerykańskiego usiłują sprowadzić na Polskę pożogę nowej wojny i wyzyskać teren naszego kraju dla celów agresji przeciwko Związkowi Radzieckiemu”. Adwokatów praktycznie nie było. Obrońcy z urzędu nie mieli nawet wglądu do akt, zresztą nie mieli po co tam zaglądać – i tak nie odważyliby się kwestionować winy swoich „klientów”. W procesach politycznych w stalinowskim PRL normą zresztą było, że adwokat de facto występował jako dodatkowy oskarżyciel. 


W sprawie biskupa Kaczmarka jakiekolwiek niespodzianki były wykluczone. Decyzja o procesie zapadła w Związku Sowieckim na wniosek najwyższych władz PRL. „Rząd polski uważa przeprowadzenie publicznego procesu sądowego grupy Kaczmarka za przedsięwzięcie całkowicie na czasie i uzasadnione” – informował Bolesław Bierut sowieckiego ambasadora w Warszawie. Wyraził przekonanie, że proces „pomoże zdemaskować w oczach wierzących Polaków antyludową działalność reakcyjnego kierownictwa katolickiego duchowieństwa”. Obawiał się jednak międzynarodowej reakcji. „Z tego powodu rząd polski chciałby otrzymać radę rządu ZSRR w sprawie celowości przeprowadzenia procesu” – wyjaśniał. Zapewnił też, że w razie uznania przez Sowietów celowości procesu deleguje do Moskwy wiceministra bezpieczeństwa publicznego, który nadzoruje przebieg śledztwa w tej sprawie i może udzielić niezbędnych wyjaśnień.


Już to pokazuje, że nie chodziło o samego biskupa kieleckiego. Gra szła o znacznie wyższą stawkę – jej celem było radykalne osłabienie Kościoła i pełne podporządkowanie go komunistom. Temu służyły wszelkie wcześniejsze działania reżimu, takie jak zamknięcie nowicjatów zakonnych i niższych seminariów duchownych. Władze PRL próbowały też coraz mocniej ingerować w politykę personalną Kościoła. Aresztowanie w 1951 r. biskupa Kaczmarka zbiegło się z wygnaniem biskupów z Katowic, a także z rozpoczęciem akcji przeciw Kościołowi w Krakowie, zakończonej pokazowym procesem księży kurii krakowskiej. Znaczące, że zanim do tego doszło, kardynał Sapieha napisał w 1950 roku oświadczenie: „W razie gdybym był aresztowany, stanowczo niniejszym ogłaszam, że wszelkie moje tam złożone wypowiedzi, prośby i przyznania się są nieprawdziwe. Nawet gdy one byłyby wygłaszane wobec świadków, podpisane, nie są wolne i nie przyjmuję ich za swoje”. Wkrótce miało się okazać, jak przydatne byłoby takie oświadczenie w przypadku biskupa Kaczmarka. Kard. Sapieha jednak już wtedy nie żył. 


Gdy zapadał wyrok w procesie biskupa Kaczmarka, funkcjonariusze już szykowali się do uderzenia w najwyższy autorytet duchowy w Polsce. Zaledwie trzy dni później aresztowany został prymas Stefan Wyszyński. 


„Przebaczam”


Półtora roku po procesie biskup został czasowo zwolniony z więzienia z uwagi na stan zdrowia. Nie był to wyraz humanitaryzmu – chodziło o to, żeby nie umarł w więzieniu, co byłoby niekorzystne propagandowo. Na fali tzw. odwilży sprawa bp. Kaczmarka została umorzona, a on sam wrócił do Kielc w kwietniu 1957 r. Władze, próbując zmusić go do rezygnacji z funkcji ordynariusza, opublikowały w 1961 r. wymierzone w niego paszkwile ks. Leonarda Świderskiego. Były sekretarz biskupa zarzucał w nich swojemu zwierzchnikowi niemoralne prowadzenie się. Biskup zareagował złożeniem rezygnacji na ręce papieża Jana XXIII, ten jednak jej nie przyjął. 


Ordynariusz kielecki żył jeszcze dwa lata. Jego organizm, wyniszczony kilkuletnimi torturami, był na wyczerpaniu. Zmarł w uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej, 26 sierpnia 1963 r. „Moim wrogom, którzy niesłusznie przydali mi tyle krzyża i cierpień, mimo wszystko przebaczam, starając się naśladować Chrystusa miłościwego, i dziękuję im za daną mi okazję przejścia przez próbę i czyściec na ziemi” – napisał w testamencie. 


W 1990 r. biskup kielecki został pośmiertnie zrehabilitowany, a po 17 latach odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.