Ksiądz w kryzysie zostaje sam. O. Krzysztof Dyrek o formacji seminaryjnej i przyczynach odejść kapłanów

Agnieszka Huf Agnieszka Huf

|

GN 38/2023

publikacja 21.09.2023 00:00

O ludzkich aspektach w formacji, przyczynach odejść kapłanów i sposobach na pomaganie księżom przeżywającym trudności mówi 
o. dr Krzysztof Dyrek SJ, psycholog, rekolekcjonista, wykładowca jezuickiej Szkoły Formatorów.

Ksiądz w kryzysie zostaje sam. O. Krzysztof Dyrek o formacji seminaryjnej i przyczynach odejść kapłanów Henryk Przondziono /foto gość

Agnieszka Huf: Można powiedzieć, że naprawia Ojciec księży?


O. Krzysztof Dyrek: Do Domu Formacji Stałej „Manresa” w Starej Wsi księża przyjeżdżają z różnych powodów. Niektórzy chcą pogłębić życie duchowe, inni przeżywają kryzys kapłański czy zakonny, jeszcze inni osłabli psychicznie. Przyjeżdżają do nas ci, którzy sami szukają pomocy, ale też tacy, którzy zostali przysłani przez przełożonych zakonnych czy biskupów. Większość z nich przeżywa kryzysy w wymiarze ludzkim – nie nadążają za współczesnym światem czy swoim kapłaństwem, pojawiły się u nich niezdrowe czy grzeszne postawy i zachowania. W naszym domu chcemy pomóc im poznać i zaakceptować siebie, i zapoczątkować w nich zmianę, by dojrzeli do swojego kapłaństwa. 


Przygotowanie do kapłaństwa opiera się na modelu powstałym po Soborze Trydenckim. Czy koncepcja wypracowana ponad 400 lat temu odpowiada dzisiejszym potrzebom?


Myślę, że mówienie, iż formacja seminaryjna jest oparta na XVI-wiecznym modelu, to nadinterpretacja. Owszem, wtedy zaczęto tworzyć seminaria, w których formowano kleryków intelektualnie, duchowo i duszpastersko. Ale ta instytucja seminarium uległa ogromnym zmianom – pracuję w formacji kapłańskiej ponad 30 lat i wiele z nich dokonało się na moich oczach.


Jakie zmiany Ojciec dostrzega?


Kiedy zaczynałem pracę, seminaria i nowicjaty były pełne, powołań było bardzo dużo. W tak licznej grupie trudno było przygotować dobrego księdza, a i przełożonych dobrze przygotowanych do pracy formacyjnej było niewielu. Przez lata dokumenty Kościoła kładły akcent głównie na formację duchową. I chociaż już na Soborze Watykańskim II pojawiły się wskazania, żeby uwzględnić wymiar ludzki, przez lata ten aspekt był marginalizowany. Pierwszy dokument, który mówi wprost o formacji ludzkiej i nazywa ją fundamentem całej pozostałej formacji – intelektualnej, duchowej i duszpasterskiej – to Posynodalna adhortacja apostolska Pastores dabo vobis Jana Pawła II z 1992 roku. 


A czy zdaniem Ojca sama formuła seminariów nie powinna zostać zmieniona?


Myślę, ze seminarium jako centrum, ośrodek formacyjny, będzie zawsze potrzebne. Jaką przyjmie strukturę, to inna sprawa. Dawniej były to wielkie budynki dla dziesiątków kleryków i wielu formatorów, teraz to częściej małe wspólnoty. Zmiany są konieczne, bo mamy mniej powołań. Wszyscy biją na alarm, że jest źle, bo Pan Bóg powołań nie daje i trzeba się niepokoić. A ja mówię przełożonym i formatorom seminaryjnym, że mała liczba powołań nie jest mniejszą łaską niż duża – doceńmy to, co mamy, i starajmy się pracować z tymi, którzy przychodzą. Gdy w seminariach były duże grupy, trudno było formować nieanonimowo – pracowało się z grupą, a nie z jednostką, i do końca nie wiedziało się, kto te święcenia przyjmuje. Pewne problemy, które pojawiały się później w życiu kapłańskim, tak naprawdę istniały już wcześniej, tylko nikt się nimi nie zajął. Kiedyś formowano głównie przez konferencje i wykłady, tymczasem najnowszy dokument watykański o formacji kapłańskiej Ratio fundamentalis institutionis sacerdotalis mówi, że narzędziem podstawowym jest rozmowa, czas poświęcony formowanym, godziny spędzone z nimi (44–49; 107; 136; Ratio institutionis sacerdotalis pro Polonia, 95–97). 


Czyli jest szansa, że chociaż tych powołań jest mniej, to będą lepsze, księża będą lepiej przygotowani do posługi?


Wielką rolę mają tu do odegrania przełożeni i formatorzy. Wiele zależy od tego, na ile będą przekonani i przygotowani do tej formy formacji indywidualnej, na ile z tych metod będą umieli i chcieli korzystać. W dzisiejszych czasach powinni to być mężowie Boży, którzy są mądrzy, dojrzali osobowo i odważni, niebojący się zmian, podejmujący niepopularne decyzje, niezależni od presji i krytyki, zarówno zewnętrznej, jak i wewnętrznej. Z mniejszą liczbą kleryków są związane nowe problemy – nie ma wspólnoty, trudno nawiązywać relacje, pojawia się samotność... Kolejna kwestia: kiedyś, gdy przełożeni widzieli, że kleryk ma problemy nie do pokonania, relegowali go z seminarium. Dzisiaj przyjmuje się prawie każdego. Ważne, żeby byli – nieważne, kim są. A ja powtarzam: jak chcecie być byle jacy, to przyjmujcie byle kogo. Dalej – niektóre prądy pedagogiczne i psychologiczne mówią dziś: nie wymagajmy, ważne są prawa jednostki, liczy się tylko, żeby chcieli trwać. A w formacji trzeba wymagać, konfrontować życie i myślenie z Ewangelią, uczyć określonych zachowań i postaw, bo łaska buduje na naturze, zakłada współpracę. 


Przygotowując się do rozmowy, przeglądałam polskie wytyczne dla seminariów duchownych (Ratio insitutionis sacerdotalis pro Polonia). Aspekt ludzki na każdym etapie formacji omawiany jest w nich jako pierwszy, bardzo szczegółowo: od poznawania siebie i rozwijania dojrzałości emocjonalnej, przez pracę nad sobą, aż po kwestie dbania o zdrowie, aktywność fizyczną czy mądre korzystanie z technologii. Pytanie tylko, czy kolorowe tabelki przekładają się na realne zmiany…

Myślę, ze te zmiany już się dokonują. Wiadomo, że nie można przesunąć akcentów i dojść do tego, że tylko formacja ludzka jest ważna. Bo chodzi o dojrzałość ludzką w wymiarze Chrystusowym: żebym przez moje dojrzałe człowieczeństwo przybliżał ludziom Jezusa.

Kleryk w seminarium ma zaplanowaną każdą chwilę - posiłki razem, czas wolny razem, nauka razem. Potem taki 26- czy 30-latek trafia na parafię, gdzie oprócz niego jest tylko starszy, zmęczony życiem proboszcz, który unika kontaktu z młodym. I okazuje się, że tego młodego księdza nikt nie nauczył życia w samotności.

Tak, klerycy powinni uczyć się bycia w samotności - nie tylko w kaplicy, ale i w pokoju, i w obowiązkach. Formacja to czas, żeby nauczyć się programować sobie dzień, wykorzystywać czas. Ale ważne jest także nauczenie właściwego przeżywania relacji z innymi, zwłaszcza z kobietami. Bo potem przychodzi kryzys kapłaństwa, pojawiają się emocje, ksiądz w kimś się zakochuje... Dlatego myślę, że w czasie formacji jest potrzebny także kontakt z dziewczynami, kobietami, aby klerycy nauczyli się przeżywać te relacje w zdrowy i dojrzały sposób.

Mimo coraz lepszej formacji księża jednak odchodzą. Co jest najczęstszą przyczyną takiej decyzji?


Najczęściej kryzysy są wywołane osłabieniem wymiaru ludzkiego i duchowego. Kiedyś rozmawiałem z kapłanem pracującym z duchownymi z różnych krajów. Zauważył, że księża pochodzący z Polski są często emocjonalnie bardzo niedojrzali – a większość z nich przeszła już nową formację. Najwięcej porzuca kapłaństwo 7–10 lat po święceniach. Kolejna fala kryzysów przychodzi po 20 latach od święceń. Drugi aspekt, na który zwrócił uwagę ten kapłan: odchodzący księża nie zafascynowali się Jezusem, nie nawiązali z Nim relacji przyjaźni. Brakuje też więzi czy relacji na poziomie ludzkim. 


Czyli znów samotność?


Tak, księża skarżą się, że nie udało im się nawiązać dobrych, głębokich relacji. Problem szczególnie dotyka tych, którzy zawodzą lub przeżywają kryzysy. Moje doświadczenie mi mówi, że niekiedy brakuje ojcowskiej troski ze strony przełożonych, podejścia: „Zgubiłeś się, synu, i choć musisz pewne konsekwencje przyjąć, to ja biorę za ciebie odpowiedzialność nie tylko wtedy, gdy pięknie funkcjonujesz, ale i gdy się gubisz”. Takich postaw jest ciągle zbyt mało. Są przełożeni i podwładni, autorytety i ci, którzy muszą się dostosować. Boimy się kryzysów, nie umiemy sobie z nimi poradzić. Gdyby taki pogubiony ksiądz poczuł się przyjęty, zaakceptowany, gdyby usłyszał, że miał prawo się zgubić, a jego współbracia liczą, że wróci, i pomagają mu się pozbierać, inaczej przeżywałby swoje trudne momenty. Za mało się pytamy: „jak ty się czujesz, z czym jest ci trudno”? Jest grupa przełożonych kościelnych, którzy się o to troszczą, ale wielu kapłanom tej troski ojcowskiej brakuje. 


Samotność pogłębia wszystkie inne problemy?


Tak. Mam doświadczenie, że jeśli ksiądz się pogubi, to zostaje sam, nawet koledzy z roku o nim zapominają. Odpadłeś, bo jesteś najsłabszym ogniwem? No cóż, trudno, my idziemy dalej. Radź sobie sam, zaczekamy, aż wrócisz. Wiadomo, że kiedy jest tysiąc księży w diecezji, to nie da się zatroszczyć o każdego, ale warto zwrócić uwagę chociaż na tych najsłabszych... a ich właśnie odstawia się często gdzieś na bok, zamiast pomóc im, żeby nie odeszli.


Czy ksiądz w kryzysie ma się do kogo zwrócić? Są jakieś struktury, które przynajmniej w teorii powinny mu pomóc? 


W każdej diecezji jest wyznaczony ksiądz odpowiedzialny za formację kapłanów, do którego można zgłosić się i porozmawiać o problemie. Niektóre diecezje dysponują domami rekolekcyjnymi lub korzystają z pomocy domów zakonnych, w których kapłani mogą otrzymać jakąś formę pomocy i wsparcia.


Wasz dom jest alternatywą?


Manresa istnieje od 5 lat. Choć może przyjechać do nas każdy, to księża mają pierwszeństwo. Niektórzy przebywają u nas parę miesięcy, inni parę lat. Pomagamy im w wymiarze psychologicznym i duchowym. Chcemy też pomagać dojrzewać w wymiarze ludzkim. Czas się nie liczy, staramy się, żeby finanse również nie były przeszkodą. Potrzebujesz pomocy – jesteśmy do twojej dyspozycji. Możesz być u nas tak długo, jak potrzebujesz – zwykle biskupi czy przełożeni zakonni zgadzają się, aby pobyt księdza w naszym domu trwał tyle, ile my uznamy za konieczne. 


Czy na skalę Polski jeden dom taki jak Wasz wystarcza?


Nie, myślę, że nie. 


Problemem, na który skarży się wielu księży, to konieczność prowadzenia katechezy w szkole, która – szczególnie w dzisiejszych realiach – bywa dla wielu ciężarem nie do uniesienia. A przecież powołanie kapłańskie nie niesie ze sobą w pakiecie powołania do bycia nauczycielem.

To oczywiste - nie każdy ksiądz może być proboszczem, nie każdy ksiądz może być katechetą.

Ale w Polsce to są naczynia połączone...

A później mamy to, co mamy - ksiądz popracuje 18 godzin w szkole i nie ma sił na nic więcej, wypala się i ma wszystkiego dość. Nie wszyscy księża powinni być katechetami, bo nie każdy ma talent pedagogiczny. Obecność Kościoła w szkole jest potrzebna, ta praca jest wymagająca. Do katechizacji powinien być uważny dobór, ksiądz powinien usłyszeć pytanie: czy chcesz. Ale o tym trzeba pomyśleć systemowo. Być może potrzebne są jakieś nowe rozwiązania wypracowane dla całego Kościoła w Polsce na poziomie Episkopatu.

Dużo mówimy o reakcji na kryzysy, o tym, jak pomóc księdzu, kiedy przeżywa trudności. A czy można podjąć jakieś działania profilaktyczne, żeby zapobiegać, a nie reagować dopiero, kiedy mleko się wyleje?

Droga jest jedna: ulepszać formację, seminaryjną, ale i tę permanentną. Wiadomo, że tą drogą dotrze się tylko do tych, którzy chcą się rozwijać i będą z niej korzystać. Bo jeśli ktoś przyjedzie na jakieś rekolekcje czy spotkanie tylko dlatego, że mu kazali i musi podpisać listę obecności, to najlepsza formacja mu nie pomoże. Więc trzeba wspierać tych, którzy tego chcą, dawać im możliwości – są różne kursy, domy rekolekcyjne, oferta jest naprawdę bogata! Ale z formacji trzeba korzystać nie tylko w momentach kryzysu.

Jeśli jakiś ksiądz po lekturze naszej rozmowy uzna, że potrzebuje pomocy i chciałby jej szukać w Waszym domu, co powinien zrobić?


Zadzwonić albo wysłać e-mail, na pewno go przyjmiemy. Nie bać się szukać pomocy, miejsce i czas znajdziemy. Musi tylko zrobić pierwszy krok. •


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.