„Trzepaki, Reksio, Atari”. Jak bawiły się dzieci w PRL-u?

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 37/2023

publikacja 14.09.2023 00:00

– Usiądź prosto, nie garb się – słyszę znów strofujący głos nauczycielki, dyscyplinującej mnie do zajęcia właściwej postawy w drewnianej ławce z kałamarzem. Czuję się, jakbym wróciła do czasów dzieciństwa w PRL-u.

Taką archaiczną ławkę można zobaczyć w Muzeum Nowej Huty na wystawie „Trzepaki, Reksio, Atari” poświęconej zabawom i rozrywkom dzieci w okresie PRL-u – od 1945 r. do końca lat 80. ubiegłego wieku. W podobnej siedziałam jedynie w pierwszej klasie szkoły podstawowej, ale pamiętam ją też ze słynnego spektaklu Tadeusza Kantora „Umarła klasa”. Wyciągnięte z przeszłości rekwizyty przypominają czasy w większości już minione, w których dorastali dziadkowie dzisiejszych maluchów. Tamtejsi nauczyciele dbali o dyscyplinę – siedzących w twardej ławce uczniów, którzy nie zachowywali się odpowiednio, czasem za karę bili po rękach linijką.

Pamiętnik

Podczas oglądania wystawy, której kuratorką jest Agata Klimek-Zdeb, przenosimy się w czasie za pomocą konkretnych pamiątek. Na każdej ławce peerelowskiego pierwszoklasisty leżał, umieszczony teraz w gablocie, elementarz Mariana Falskiego, regularnie wydawany od lat 30. ubiegłego wieku. – Przez lata zawierał podobne teksty, tylko po wojnie uzupełniono go opowieściami o Bierucie czy Rokossowskim – opowiada Maciej Miezian, kustosz nowohuckiego muzeum. Ilustruje opowieści anegdotami z własnego życia, bo należy do dorastającego wtedy pokolenia. – Elementarz wkładało się do tornistra noszonego na plecach, żeby się nie garbić. Uczyliśmy się z niego wierszyka o Murzynku Bambo, co w Afryce mieszka, który wtedy swoją treścią nie budził zastrzeżeń co do poprawności politycznej. Prawie wszyscy zabierali też do szkoły swoje pamiętniki. Każdy znał rymowaną instrukcję ich obsługi: „Proszę ładnie się wpisywać, tylko kartek nie wyrywać”. Cała ta wystawa przypomina przeglądanie pamiętnika, zawierajacego historie, ktore teraz nie mogłyby się zdarzyć.

Czyści

Nowa Huta była miastem stworzonym od podstaw dla przybywających do pracy. – Znajdowali tu zatrudnienie, dostawali mieszkania i szybko dorabiali się kilkorga dzieci – opowiada Maciej Miezian. – W latach 60. zeszłego wieku najmłodsi stanowili 30 proc. mieszkańców miasta. To dla nich budowano żłobki, przedszkola, szkoły i place zabaw. Na umieszczonych na ścianach zdjęciach z epoki widać dzieciaki z podstawówki, ubrane przepisowo w mundurki z białymi kołnierzami. Białe kołnierze ułatwiały pracę higienistek, które codziennie sprawdzały czystość szyi. Co jakiś czas zajmowały się też przeglądaniem włosów w poszukiwaniu wszy, stanowiących szkolną plagę.

Uczniowie czyści i wyczesani, także z myśli o ucieczce od wszechobecnego totalitaryzmu, zapewniali sobie wolność po swojemu, bawiąc się na przyblokowych placach. Na fotografiach zachowały się nowohuckie place, na których pokolenie „dzieci z kluczem na szyi” spędzało większość dnia. Zatrzymani w kadrze biegną po betonie za piłką szmacianką, grają w klasy, skaczą przez skakankę, w którą zmieniał się zwykły sznurek, albo grają w gumę.

Pod trzepakiem

– Na każdym podwórku obowiązkowo musiały znajdować się trzy rzeczy: kosz na śmieci, piaskownica i słynny trzepak – wylicza Maciej Miezian. – Wtedy nie ocieplano podłóg i każdy kładł na nie dywany. Dlatego co jakiś czas w ściśle określonych godzinach trzeba było je trzepać. Kiedy dywanów tam nie wieszano, trzepak zmieniał się miejsce odpowiednie do bujania, ale przede wszystkim był odpowiednikiem dzisiejszego internetu. Zastępował też telefon, który mieli nieliczni. Wszyscy podwórkowicze wiedzieli, że podstawowe informacje można wymienić, spotykając się właśnie pod trzepakiem. Jak utrwalono na zdjęciach, czasem w pobliże osiedli przyjeżdżały kolorowe lunaparki ze strzelnicą i karuzelą, niezbędną, by choć na chwilę dzieciakom zakręciło w głowie od atrakcji. Jednak na co dzień w PRL-u dzieci wychowywały się bez takich zawrotów głowy. Każdy miał w domu jakieś zabawki, ale zdobycie ich wymagało od rodziców wysiłku. Dlatego niektórzy z nich – majsterkowicze – sami budowali swoim pociechom domki dla lalek z kartonu i wycinali postacie z całym asortymentem ubranek.

Nie przez przypadek ekspozycję rozpoczyna prezentacja zabawek sprzed stu lat, pochodzących z kolekcji Muzeum Zabawek w Krakowie. – Choć bawiono się nimi jeszcze przed wojną, są dobrej jakości i pokazują, w jakim kierunku poszły zmiany cywilizacyjne nawet w takiej dziedzinie, jaką jest produkcja zabawek – podkreśla M. Miezian. – Dawne zabawki zostały wykonane bardzo porządnie, bez użycia plastikowych wtryskiwarek, i dlatego mogą przetrwać wiele lat. Dziś wyroby rzemieślnicze bywają zastępowane tandetą.

Czytający

Z bliska możemy się przyjrzeć, jak wyglądały zabawki produkowane w dawnych demoludach i w ZSRR. W szeregu stoją plastikowe pociągi, samochodziki, stacje benzynowe, saloony – bo wszyscy czytali książki z serii „Winnetou”. Chłopcy kolekcjonowali całe oddziały ołowianych, potem plastikowych żołnierzyków. Dziewczynki cieszyły się, kiedy dostawały nagie lalki z plastiku. Razem z mamami szyły im ubranka, bo w prawie każdym domu znajdowała się wtedy maszyna do szycia. Te siermiężne zabawki zestawiono na ekspozycji z ekskluzywnymi lalkami Barbie, mającymi przyklejony do twarzy uśmiech prosto z kapitalistycznego świata.

Część wystawy przypomina sporty, jakie wtedy uprawiano. Używano nart z wiązaniami na stałe czy przywiązywanych do butów metalowych wrotek. Mniej aktywni pasjonowali się zbieraniem znaczków z różnych stron świata, sreberek z czekoladek albo komiksów dołączonych do pierwszych gum balonowych Donald. – Dzieci z tamtych lat lubiły czytać, także nocami pod kołdrą, przy latarce, choć rodzice lamentowali, że psują sobie wzrok – wspomina przewodnik po wystawie.

W latach 60. ubiegłego wieku nastał prawdziwy boom na komiksy. Dużą poczytnością cieszyły się eksponowane tu cykle: „Przygody Koziołka Matołka”, „Jonka, Jonek i Kleks”, „Kapitan Żbik”, „Kajko i Kokosz”, „Skąd się bierze woda sodowa”, „Tytus, Romek i Atomek”, „Gucio i Cezar”.

Zaraz wracam

Młodzi wyczekiwali na kolejny numer, dobrze redagowanej, trzeba to przyznać, adresowanej do nich prasy. Dystrybuował ją wtedy monopolista – RUCH. Wszystkie kioski, czy to na wsi, czy w mieście, dysponowały tym samym asortymentem. W prasowej części wystawy nie zabrakło karteczki, którą dość często można było zobaczyć w kioskowym okienku: „Zaraz wracam”. – Właściwie kupowano wtedy wszystkie tytuły, bo było ich mało – opowiada Miezian. – „Misia”, „Płomyczek”czy „Świat Młodych” kioskarze zwykle odkładali do teczek, bo szybko się wyprzedawały. Ilustrowali je znakomici rysownicy, tacy jak Bohdan Butenko czy Papcio Chmiel. W czasach, gdy trudno było dostać papier toaletowy, ten gazetowy niewiele się od niego różnił. Pisma dla dzieci i młodzieży były dostępne także w bibliotekach i domach kultury, które w PRL-u przeżywały okres prosperity. Miały w nich też swoje siedziby organizacje młodzieżowe, z których największą popularnością cieszyło się harcerstwo.

Postęp

W domach kultury spotykano się, żeby grać zespołowo. Zdecydowanie było w czym wybierać spośród gier. Do obowiązkowego zestawu należały drewniane klocki. W prezencie dostawało się chińczyka, Eurobiznes, domino, szachy, piłkarzyki. – Dzieci pozbawione wsparcia internetu ćwiczyły zdolność kojarzenia, grając w państwa i miasta – wspomina M. Miezian. – Wiedzę poszerzały gry typu mózg elektronowy, będący formą quizu. Polegał on na połączeniu punktów z pytaniem i odpowiedzią za pomocą specjalnej wtyczki. Kiedy odpowiedź była prawidłowa, zapalała się lampka. Żeby system działał, potrzebna była dziewięciowoltowa bateria, którą przedtem trzeba było sprawdzić językiem. Kiedy czułem, że kopie, znaczyło, że działa – opowiada pan Maciej. W galerii nowoczesnego sprzętu z tamtych czasów znajdują się rzutnik bajek „Ania”, adapter Bambino, magnetofon szpulowy, oraz późniejsze kasety magnetofonowe w parze z walkmanami. A także magnetowidy i kasety VHS. Prawdziwą rewelacją były pierwsze domowe komputery. Na wystawie można wrócić do przeszłości, grając na stanowisku z grą Robbo.

10 minut

W dziale poświęconym telewizji i filmowi w telewizorze tzw. lampowym można obejrzeć popularne wtedy kreskówki. Oglądalnością cieszyło się kilka nadawanych wtedy programów dla dzieci i młodzieży: „Ekran z bratkiem”, „Zwierzyniec”, „Klub Niewidzialnej Ręki”, „Zrób to sam” Adama Słodowego. Emitowany o 10.00 w niedzielę „Teleranek” miał odciągnąć dzieci od udziału w Mszy św. Wybór filmów też nie był duży. Każdy znał „Stawkę większą niż życie”, „Szatana z siódmej klasy”, „Janosika”, „Akademię Pana Kleksa”, „Podróż za jeden uśmiech” i kultowy serial „Czterej pancerni i pies”. – Telewizyjna oferta socjalizmu była słabo rozbudowana – podkreśla Maciej Miezian. – Z tego powodu mieliśmy wtedy mniej zaśmiecone mózgi. Codziennie o 19.20 maluchy oglądały trwającą 10 minut bajkę na dobranoc. Pierwsza dobranocka, „Jacek i Agatka”, do której teksty pisała Wanda Chotomska, została wyemitowana 2 października 1962 r. w TVP. Co kilka wieczorów Mieczysław Czechowicz w „Przygodach Misia Uszatka” żegnał się z widzami: „Pora na dobranoc, bo już księżyc świeci, dzieci lubią misie, misie lubią dzieci”. Jakkolwiek nostalgicznie brzmią słowa tej piosenki, lepiej dziś PRL-owi powiedzieć: „dobranoc”. •

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.