Syjamscy bracia zrośnięci groźbą śmierci. Książka o relacjach łączących Żydów i ukrywających ich Polaków

Agata Puścikowska

|

GN 36/2023

publikacja 07.09.2023 00:00

Czy wolno narażać własną rodzinę, by ratować obcą? Czy zawsze uratowany będzie wdzięczny?

Żydzi prowadzeni do getta w Częstochowie. Podczas wojny zginęło w Polsce ok. 3 mln Żydów. Żydzi prowadzeni do getta w Częstochowie. Podczas wojny zginęło w Polsce ok. 3 mln Żydów.
dpa/pap

Całkiem niedawno uczestniczyłam w rozmowie na temat niemal nieznanej historii ratowania Żydów przez jedną z rodzin spod Krakowa. W skrócie historia brzmi tak: kobieta, matka, przyjęła do swojego domu rodzinę żydowską. Rodzina ta ukrywała się przez wiele miesięcy. Kobietę została w końcu zadenuncjowana, trafiła w niemieckie ręce i zginęła. Jej dzieciom udało się przeżyć wojnę. Nie usłyszały jednak nigdy i od nikogo „dziękuję”, mimo że za bohaterstwem matki krył się ich wielki dramat. Rozmowa, ku mojemu zdziwieniu, prowadziła dyskutujących do następujących wniosków: „To skrajnie rzadki przykład, by Polacy tak ryzykowali”; „Ci, którzy ratowali Żydów, wszyscy otrzymali nagrodę w postaci medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Tymczasem dla osób lepiej znających temat jest jasne, że liczba medali ma się nijak do liczby realnie pomagających Żydom, najczęściej bezimiennych ludzi dobrej woli. Dlatego wciąż trzeba przypominać i ujawniać takie historie. I dlatego warto zwrócić uwagę na książkę dr Barbary Stanisławczyk pt. „Poza strachem. Jak Polacy ratowali Żydów”. To zbiór nieznanych historii, które nie powielają stereotypów, nie pokazują świata i ludzkich wyborów w sposób jednoznaczny, nie moralizują.

Od autorki

„Starałam się uczciwie, dokładnie i ciekawie opisać fakty. Po to, by pokolenie mojego syna mogło lepiej zrozumieć istotę wojennych i powojennych zawiłości. Bo już na nim (…) kładzie się cień historii tylko dlatego, że urodzili się pod szerokością geograficzną, gdzie kiedyś ktoś z kimś walczył, ktoś kogoś nienawidził, masowo mordował… Szukałam więc faktów. Jeśli zaś fakty kogoś lub coś zdemaskowały, to już ich siła i przywilej” – pisze dr Barbara Stanisławczyk we wstępie do książki. Autorkę interesowali ludzie „silniejsi od strachu. A strach był tak wielki, że innym odbierał chęć działania mimo litości, jaką żywili, współczucia, żalu z powodu ogromu tragedii, której byli świadkami. Ten strach paraliżował ogół. Mimo to wielu stawiło mu czoło. W jaki sposób? Dlaczego? Czy było warto?” – te pytania, stawiane przez autorkę, wydają się kluczowe w każdej historii. Jednak stawia się je rzadko, zbyt rzadko. Szczególnie to ostatnie – o tym, „czy warto”. Czasem uważa się je za wstydliwe, czasem z perspektywy wygodnego fotela niemal wymagamy od świadków wojny skrajnego heroizmu. I wręcz wychodzimy z założenia – świadomie bądź nie – że zadawanie pytań o koszta, o ryzyko, o sens są prawie amoralne. Otóż nie są i nie były.

Barbara Stanisławczyk idzie jeszcze dalej: pyta, jakie uczucia rodzi skrajna wzajemna zależność. I jednocześnie stawia tezę, że nie ma większej zależności niż ta, która łączyła Żyda i ukrywającego go Polaka. „Wybawiającego i wybawcę. Syjamskich braci zrośniętych groźbą śmierci. Jeśli ginęli, to zwykle wspólnie” – pisze. A co było potem? Co działo się z wybawcami i wybawiającymi, gdy udało im się przeżyć? Często pojawiała się wdzięczność, braterskie relacje, lecz nie zawsze. Bywa bowiem tak, że brat syjamski po rozdzieleniu wcale nie chce pamiętać. Bywa, że nawet staje się wrogiem. Bo wspólne traumatyczne przeżycia czasem i tak działają na ludzi.

Barbara Stanisławczyk dociera do tych, którzy żyli w tamtych strasznych czasach, do ich rodzin. Dlatego książka to cenne świadectwo. Napisana w formie reportażu, oddaje głos bohaterom. Co też warte odnotowania, dostarcza dużą porcję wiedzy historycznej i wiadomości związanych z warunkami okupacyjnymi.

Historia o miłości

Historia Marii Błyszczuk z Podola. Ładna i inteligentna nauczycielka w czasie wojny pracowała w szpitalu we Lwowie jako pielęgniarka. Poznała tam dr. Rosenzweiga, świetnego lekarza. Niestety, wkrótce trafił on do getta. Maria chciała go uratować. Udało jej się wynająć pokój i sprowadzić tam doktora z getta. Niedługo potem wszyscy Żydzi z getta zostali wymordowani. Maria opiekowała się lekarzem, który nie opuszczał kryjówki. Ponieważ nie chciała narażać rodziny, nie wracała z pracy do domu, lecz coraz częściej zostawała w mieszkaniu z Rosenzweigiem. Któregoś dnia po powrocie z pracy go nie zastała. Co się stało? Obawiała się najgorszego i wiedziała, że sama teraz musi się ukrywać.

Jakiś czas później okazało się jednak, że gdy przyszła obława, lekarz wykazał się sprytem i uciekł przez dach. Dotrwał do końca wojny dzięki pomocy różnych ludzi, Polaków i Ukraińców. Jego historia pokazuje, że uratowanie jednego Żyda to łańcuszek heroicznych decyzji i czynów bardzo wielu osób.

Gdy Niemcy uciekli ze Lwowa, Maria i doktor spotkali się i postanowili się pobrać. Małżeństwo w 1945 roku wyjechało do Krakowa. Urodziło im się dwoje dzieci. Przeżyli razem, w miłości, 50 lat. Tak pani Maria Błyszczuk-Rosenzweig opowiadała o swoim życiu autorce książki: „Było nam razem tak dobrze. Ale wie pani – nawet z tej perspektywy, bardzo udanego związku, wielkiej miłości, nie zaryzykowałabym drugi raz, tak jak zaryzykowałam w wojnę. Nigdy. To potworne, kiedy człowiek umiera ze strachu dziesięć razy na godzinę”.

Historia o (nie)wdzięczności

Izreael Wygwajzer mieszkał w Rawie Mazowieckiej, był świetnym krawcem. W czasie wojny jego rodzina zginęła. On żył, pomagała mu zaprzyjaźniona polska rodzina Skowronów, gajowych z pobliskiego Jelitowa. Bez wahania przygarnęli go, mimo że gajówka bezpieczna nie była. W okolicy wciąż miejscowa partyzantka ścierała się z Niemcami. Wśród partyzantów był niejaki Heniek – człowiek nieobliczalny, agresywny, narażający bezsensownie mieszkańców. Skowronowie musieli więc ukrywać Izreaela nie tylko przed Niemcami, ale i – paradoksalnie – przed „swoim”. Po wojnie zresztą człowiek ten działał w UB.

„Strach był wielki” – wspominała córka Skowronów, Leokadia. Izreael pomieszkiwał w lesie, w specjalnie przygotowanej kryjówce. Gdy nastały chłody, zaczęły ukrywać go kolejne polskie rodziny – w tym rodzina Kieszków. Potem wrócił do Skowronów. Skowronowa umieściła go tym razem we własnym domu. Wiedziała, że wycieńczony nie przeżyje w leśnej kryjówce. Gdy ktoś podchodził pod dom, dzieci Sko- wronów w umówiony sposób informowały o tym. Wówczas Żyd się chował.

Pewnego dnia dzieci zauważyły nadjeżdżających żandarmów. Izreael natychmiast zagrzebał się w ziemniakach usypanych w piwnicy. Udało się. Nikt go nie znalazł. Nie chciał jednak dłużej narażać gospodarzy i znów zjawił się u rodziny Kieszków. Nie wiedział, że niewiele wcześniej brat gospodarza ze strachu zadenuncjował innego Żyda! Dla rodziny Kieszków był to cios i powód do wstydu. Cała rodzina Kieszków ponownie przygarnęła Izreaela i pomagała mu aż do końca wojny. Po wojnie Izreael ożenił się z Żydówką i wrócił do zawodu krawca. Zeznawał później w procesie tego Kieszki, który zadenuncjował w czasie wojny innego Żyda. Jego zeznania prawdopodobnie ocaliły mężczyznę od wyroku śmierci.

Potem Izreael wyjechał z żoną do Izraela. Pisał do swoich polskich przyjaciół, że nie jest szczęśliwy i chciałby wrócić do Polski, do domu. Jego syn przyjeżdżał zresztą do naszego kraju, lubił go, mówił po polsku. Jego żona jednak wyrażała się o Polakach wyłącznie negatywnie. Oskarżała ich o wszelkie zło, nie pozwoliła również, by Sko- wronowie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Dlaczego? Stary Izreael tego nie rozumiał. Skowronowie natomiast sprawę kwitowali: „Trudno, takie jest życie”.

Historia o cenie

Stępniewscy spod Białej Rawskiej byli majętnymi gospodarzami. Mieli gospodarstwo oddalone od innych, otoczone ogrodem. W czasie wojny do ich domu przybył Wacław – dwudziestolatek, który się ukrywał. Nie przypominał wyglądem Żyda, nie mówił z akcentem, przyjęli go. W dzień mieszkał w stodole, a wieczorami przychodził do domu. Niestety, nie był ostrożny i czasem wychodził do miasta. Niemcy w końcu go wytropili. Przyszli za nim do domu, ustawili całą rodzinę pod ścianą. Przesłuchiwali Wacława. Próbował udawać, że się nie znają, że to nie oni go ukrywali. Twierdził, że zamieszkał w stodole sam, bez ich wiedzy i zgody. Niemcy rozstrzelali go na podwórzu. Stępniewscy czekali na swoją kolej. Jednak Niemcy aresztowali i wkrótce zabili tylko ojca rodziny. Wdowa i dzieci pozostały przy życiu. Było im trudno. Stępniewska nie doszła już do siebie, w wieku czterdziestu lat wyglądała jak staruszka. Syn Henryk do końca życia wszystkiego się bał, nie potrafił zwyczajnie żyć. W rozmowie z Barbarą Stanisławczyk przyznawał: „Załamaliśmy się. Nigdy już się nie podźwignęliśmy. Matka przedwcześnie umarła, ale póki żyła, powtarzała, że to Wacław nas uratował. Bo gdyby powiedział prawdę, wszystkich by nas wybili i spalili. Matka nie żywiła do niego żalu, jakby śmierć ojca nie miała nic wspólnego z osobą Wacława”. Taka była cena życia, którego i tak nie udało się uratować. O medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata nikt z rodziny Stępniewskich po wojnie się nie ubiegał. Nie wiedzieli nawet, że coś takiego istnieje. •

Barbara Stanisławczyk
POZA STRACHEM. JAK POLACY RATOWALI ŻYDÓW
Wyd. Fronda, 2023
ss. 352   Barbara Stanisławczyk POZA STRACHEM. JAK POLACY RATOWALI ŻYDÓW Wyd. Fronda, 2023 ss. 352
Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
TAGI: