Kolegiata w Zamościu. W rozrysowanym z detalami „idealnym mieście” powstało prawdziwe architektoniczne cacko

Marcin Jakimowicz

|

GN 35/2023

publikacja 31.08.2023 00:00

Idealna katedra nie istnieje… Zaraz, zaraz, a kolegiata w Zamościu?

Zamość z lotu ptaka. Na pierwszym planie kolegiata. W tle skąpane w słońcu ulice przecinające się pod kątem prostym. Zamość z lotu ptaka. Na pierwszym planie kolegiata. W tle skąpane w słońcu ulice przecinające się pod kątem prostym.
Roman Koszowski /foto gość

Zamość odkryłem dość późno. Przemierzałem wzdłuż i wszerz Polskę, ale z „idealnym miastem” jakoś nie było mi po drodze. Do czasu. Gdy już trafiłem do tego miejsca – perełki renesansu – zakochałem się w nim po uszy. To była miłość od pierwszego wejrzenia. W ciągu trzech lat byłem w mieście pięciokrotnie (w tym dwa razy na zaproszenie dynamicznie działającej wspólnoty W Jego Ręku).

Kaprys

„Budowa prywatnego, nowoczesnego miasta twierdzy była śmiałym, by nie rzec, szalonym przedsięwzięciem” – notowałem, gdy przyjechałem tu po raz pierwszy. „Piastujący dwie najważniejsze funkcje w państwie Kanclerz Wielki Koronny i Hetman Wielki Koronny Rzeczypospolitej Obojga Narodów mógł pozwolić sobie na taki kaprys”. „Mając na względzie bezpieczeństwo i pożytek nie tylko mój i przyjaciół moich, ale całego sąsiedztwa i poddanych z sąsiednich wsi moich, postanowiłem zbudować miasto, połączone z tym zamkiem i świątynią, które to miasto wałem i fosą wzmocnię kosztem moim” – pisał Jan Sariusz Zamoyski, człowiek renesansu w obu znaczeniach tego powiedzenia.

Realizację śmiałego urbanistycznego pomysłu zlecił Włochowi Bernardo Morando. Efekt? Na barwnej szachownicy pól i lasów południowych ziem Wyżyny Lubelskiej, w widłach rzek Łabuńki i Topornicy, na niewielkim wzniesieniu powstała Padwa Północy. Od lat studenci historii sztuki pochylają się nad równo rozrysowanymi szkicami. Zaplanowane w detalach, ufortyfikowane miasto nie miało przypominać ponurej twierdzy. Zamoyskiemu chodziło raczej o stworzenie idealnego miejsca do życia, przestrzeni nakierowanej na człowieka i dostosowanej do jego potrzeb.

Idealnie!

Założenia „miasta idealnego” wedle Morando? Powinno leżeć nad rzeką (ze względu na transport towarów i odpowiednią higienę mieszkańców), a szerokość ulic powinna stanowić co najmniej połowę wysokości przyległych kamienic. Miasto miało być jednocześnie piękne i funkcjonalne. Udało się! Prawdziwym oczkiem w głowie włoskiego architekta była kolegiata: perła, na której wzorowali się twórcy lubelskich świątyń, a jej styl zaczęto określać mianem „renesansu lubelskiego”.

To miasto w miniaturze

W budowanym od podstaw rozrysowanym z detalami „idealnym mieście” Morando wybudował idealną kolegiatę (dziś katedrę). Prawdziwe architektoniczne cacko.

Dziś Zamoyski zerka z postumentu na tłumy zmierzające do katedry Zmartwychwstania Pańskiego i św. Tomasza. Miała być wotum dziękczynnym za zwycięskie wyprawy, więc wezwanie przywołujące powstanie z martwych pasowało jak ulał. A dlaczego dodano Tomasza? Sam Zamoyski na studiach w Padwie porzucił kalwinizm i konwertował na katolicyzm. Podobno w decyzji pomogły mu lektura pism św. Ambrożego i częste odwiedziny tętniącej życiem bazyliki św. Antoniego. Trzy pierwsze żony hetmana były protestantkami, wielu wyznawców idei Kalwina przebywało na jego dworze i mimo że początkowo nie mogli osiedlać się w Zamościu, w ordynacji cieszyli się swobodą religijną. Zamoyski miał dojść do katolicyzmu drogą zwątpień i dlatego bliski był mu apostoł, do którego niesłusznie przylgnął przydomek „niewierny”. Czy dlatego właśnie patronem świątyni został Tomasz?

Układ budynków starego Zamościa nie jest przypadkowy, odzwierciedla… sylwetkę człowieka. Pałac Zamoyskiego jest głową, a kolegiata jego płucami. Co ciekawe, ma ona kształt miasta w pigułce i stanowi jedną piętnastą jego część. Trzy portale świątyni korespondują z trzema miejskimi bramami. Wybudowano ją jako kolegiatę, bo Zamość podlegał biskupstwu chełmskiemu, a stolicą diecezji został dopiero po reformie w 1992 roku. To dziewięciotysięczna parafia, a największy odpust 8 września związany jest z wizerunkiem Maryi, który przyciąga tu tłumy wiernych. I choć nie jest to odpust tytularny, cieszy się większą popularnością niż ten obchodzony drugiego dnia Wielkanocy.

W górę i w dół!

Zerkamy na Zamość z 22-metrowego tarasu widokowego na wieży. Stoimy przy kolosie: ważącym 4200 kilogramów dzwonie „Jan”. Przed nami Muzeum Sakralne w Wikarówce (znajdziemy tu cenne zabytki gromadzone od początku istnienia miasta, relikwiarz z cierniem z korony cierniowej Jezusa, krzyż wykonany na drzewcu tureckiej chorągwi, a nawet złoty zegarek IV ordynata Marcina Zamoyskiego).

Z zaangażowanym przez lata w Ruch Światło–Życie proboszczem parafii ks. Robertem Strusem mogę rozmawiać godzinami. To właściwy człowiek na właściwym miejscu! Otwarty, gościnny, pełen pasji i kochający Kościół. Schodzimy razem po stromych schodach do kolegiackiej krypty: – Spoczywa tu 16 ordynatów – opowiada ks. Robert. – Od Jana Sariusza Zamoyskiego do senatora Jana Tomasza Zamoyskiego, który zmarł w 2002 roku. Został pochowany obok swej żony Róży. Oboje w czasie okupacji podczas pacyfikacji Zamojszczyzny uratowali z hitlerowskiego obozu w Zwierzyńcu aż 460 zabranych matkom dzieci.

Głowa do góry! Nad nami wspaniałe kolebkowe sklepienie. Przejmującą ciszę przerywają wystrzały. Nie, nie, to nie kibice Hetmana w biało-zielono-czerwonych szalikach, wyrównujący rachunki z kibolami Chełmianki czy Avii Świdnik, z którymi od lat mają na pieńku. Huk dochodzi z leżącego nieopodal Arsenału.

Świątynia stała się kaplicą rodową Zamoyskich. W kryptach pochowano nie tylko członków rodu, ale także architekta. Bernardo Morando był tak powszechnie szanowany, że w latach 1591–1593 powierzono mu funkcję burmistrza. Był właścicielem dwóch kamienic, a w jednej z nich, nieopodal Bramy Lwowskiej, urządził zajazd zwany „stantią”.

Dron wzbija się w powietrze. Dopiero teraz widzimy, jak skąpane w słońcu ulice przecinają się pod kątem prostym. Na każdym ze stumetrowych boków Rynku Wielkiego stoi po 8 podcieniowych kamienic. Nic dziwnego, że Stare Miasto wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. 24-hektarowy Zamość miał jedynie 600 metrów długości i 400 metrów szerokości, a pastelowe kamieniczki zamieszkiwało najpierw jedynie 3 tysiące mieszkańców. Choć początkowo mogli osiedlać się w nich tylko katolicy, zakaz ten zmieniono, a na ulice wylegli Ormianie, Żydzi, Grecy, Hiszpanie i Włosi. Zamoyski zdawał sobie sprawę z tego, że siła miasta tkwi w jego różnorodności.

Na dotyk!

Siadam przy jednym z pięknie odrestaurowanych bocznych ołtarzy. Na temat każdego z nich można napisać opasły tom doktoratu. Kolegiatę konsekrował 18 listopada 1637 r. biskup wołoski Jan Chrzciciel Zamoyski. Sprowadzono doń relikwie św. Tomasza, a później z kościoła św. Anastazji w Rzymie rąbek szaty (velum), który miał należeć do Maryi. Już ostatnio pisałem, by zwiedzając Zamość, koniecznie odwiedzić „infułatkę” – zamienioną w świetnie zaaranżowaną, nowoczesną, multimedialną ekspozycję dawną rezydencję dziekanów. W najstarszym budynku miasta turyści poznają w pigułce historię Zamościa, mogą zerknąć w stare księgi (na przykład spis kazań „Przeciwko gniewliwym małżonkom”), zbudować z drewnianych elementów kolegiatę, uczestniczyć w architektonicznym quizie, a nawet, dźwigając pluszowe klińce i zworniki, postawić renesansowy łuk.

Gdy przyjechałem tu tuż po rosyjskiej agresji na Ukrainę, czułem, że miasto jest sparaliżowane strachem. Przy parafii mieszkanie znalazło kilka ukraińskich rodzin, a już dwa dni przed agresją media podawały: na lotnisku w Mokrem pod Zamościem pojawili się amerykańscy żołnierze z elitarnej 82. Dywizji Powietrznodesantowej, którzy zostali tu skierowani w ramach ochrony wschodniej flanki NATO. Nic dziwnego: do Lwowa stąd zaledwie 130 kilometrów! Dziś dla nas to kresy, niegdyś centrum Rzeczypospolitej.

Sąd idzie!

Jasna, pastelowa kolegiata już do końca życia będzie kojarzyła mi się z... salą sądową. Gdy przed laty trafiłem tu w Niedzielę Bożego Miłosierdzia i klęczałem przed jedną z kopii słynnego obrazu pędzla Adolfa Chyły, przed poranną Mszą św. do ambony podeszła parafianka i zaczęła czytać tekst katechezy. Napisana była tak, że wszyscy słuchali z zaciekawieniem. Zachwycił mnie konkretny, a jednocześnie porywający język tego nauczania: „Duch Święty nazywany Parakletem jest i naszym pocieszycielem, i obrońcą. Staje po naszej stronie w sądzie. Popatrzmy na pierwotne znaczenie tego greckiego słowa. Wyobraźmy sobie rozprawę sądową. Jest sędzia, jest oskarżony i oskarżyciel. Za chwilę zostanie ogłoszony wyrok skazujący. Oskarżony próbował się bronić sam, lecz to nie pomogło. Nagle na salę wchodzi starszy mężczyzna, znany lokalnej społeczności i uznany przez wszystkich za prawego i szlachetnego. Staje obok naszego oskarżonego i wstawia się za nim. Nie musi nic mówić, a sama jego obecność zamyka usta oskarżycielowi. Sąd nie może skazać tego, za którym wstawiał się ten mężczyzna, ponieważ jest parakletem, co dosłownie tłumaczy się »powołany do czyjegoś boku«”.

„Jezus nauczał dorosłych i błogosławił dzieci, a my robimy odwrotnie” – słyszałem wielokrotnie. – W Zamościu znaleziono na to odtrutkę – pomyślałem wówczas. Katechezy napisał ks. Piotr Spyra, który skończył nie tylko studia doktoranckie z katechetyki, ale i wydział jazzu, i od lat jest aktywnie zaangażowany w ewangelizację.

Gdy zwiedzamy katedrę w niedalekim Zwierzyńcu, rozpoczyna się właśnie Exodus Młodych. Wieczorem grał będzie łączący ostre riffy z przekazem Ewangelii zespół 2Tm2,3, a jutro Eucharystię odprawi właśnie ks. Piotr. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – mawiał hetman Zamoyski.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.