Renata Czerwicka: Warto zaryzykować w miłości

Marcin Jakimowicz

|

GN 35/2023

publikacja 31.08.2023 00:00

Wiedziała, że 12 lat przesiedział za kratkami, był uzależniony od narkotyków, pochodzi z rozbitej rodziny. Czy nie bała się zaryzykować? Renata Czerwicka bez owijania w bawełnę opowiada o najważniejszej decyzji swego życia.

– Moja zdroworozsądkowość podpowiadała,  że będzie to największe ryzyko w moim życiu – opowiada Renia Czerwicka. Na zdjęciu z Grzegorzem i dziećmi. – Moja zdroworozsądkowość podpowiadała, że będzie to największe ryzyko w moim życiu – opowiada Renia Czerwicka. Na zdjęciu z Grzegorzem i dziećmi.
archiwum rodzinne

Dwanaście lat więzienia. Papierosy gaszone na ciele, nocne pobudki, upokarzanie. Zacząłem wierzyć, że jestem zerem – Grzegorz Czerwicki w swej książce opowiada o latach, które spędził za kratami, o tym, jak stracił siostrę, jak zapomniała o nim matka. Prosto z więzienia pojechał na rekolekcje ignacjańskie, gdzie spotkał… swą przyszłą żonę. Dotąd znaliśmy jego opowieść. A jak wyglądało to od strony Renaty?

– Zakopane, Górka. Luty 2015 rok. Pojechałam na rekolekcje ignacjańskie. Trochę przez przypadek. Dwa dni wcześniej w pracy w kuchni kolega wspomniał, że jedzie na rekolekcje. Rzuciłam: „Jadę z tobą”. Na spontanie. Akurat było jeszcze wolne miejsce. To był „fundament”, moje pierwsze rekolekcje w ciszy. Trzeciego dnia podczas kolacji na salę wparował specyficznie wyglądający koleś, a ponieważ wszyscy jedli, zrobiło to na ludziach wrażenie. Napakowany, łysy, wytatuowany, w dresiku, bujał się na boki. (śmiech) Zapamiętałam jego pogodną twarz i oczy, z których biła nieprawdopodobna radość. Domyśliłam się, że jest więźniem, bo jezuita, ojciec Majcher czasem ściągał na rekolekcje gości, których spotykał za kratami. Pomyślałam: „Dodam mu otuchy” i uśmiechnęłam się. Odwzajemnił mój uśmiech. Ostatniego dnia rekolekcji podbiegł do mnie podekscytowany kolega: „Słuchaj, jakiego niezwykłego faceta spotkałem. Siedział 12 lat za kratami i od razu po wyjściu z więzienia przyjechał tu na rekolekcje. Możemy go odwieźć do Sącza? Wiesz, on zaczyna nowe życie!”- wypalił, a ponieważ kilka miesięcy wcześniej kupiłam swą „srebrną strzałę”, czyli toyotę yaris, odparłam: „Nie ma problemu”. Bałam się trochę, ale co miałam powiedzieć? – opowiada Renata.

Normalnie kosmita!

Grzegorz jechał do Nowego Sącza, bo ojciec Majcher powiedział mu, by po wyjściu z więzienia nie wracał do starego środowiska. Załatwił mu pracę. Dogadał się ze znajomymi prowadzącymi sklep ogrodniczy. Przyjęli go do sezonowej pracy i opłacili na miesiąc kawalerkę. Później miał wziąć sprawy w swoje ręce.

– Przez całą drogę Grzegorz trajkotał jak nawiedzony. Klasyczny neofita. Połowy z tej gadaniny nie rozumiałam. W pewnym momencie rzucił: „Powiedzcie mi coś o świecie”. Zbaraniałam. „Przecież on nie zna telefonów dotykowych, komputera, żyje jak jakiś kosmita” – pomyślałam. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i nigdy nie widziałam, by ktoś z większym namaszczeniem jadł zwykłego hot-doga. Delektował się fast foodem. Normalnie kosmita! Cała ta podróż była surrealistyczna.

Obudził się we mnie chrześcijański instynkt: „Pomogę człowiekowi!”. A ponieważ jego kawalerka była pokoikiem bez firanek i mebli, załatwiłam z domu firanki, ktoś inny leżankę, stół z ogrodu i starą pralkę Franię. Pod blokiem była kwiaciarnia, więc kupiłam mu kwiatek i powiedziałam, że to będzie pierwsza roślina w jego mieszkaniu.

Spotykaliśmy się coraz częściej, ale jeździłam jedynie po to, by mu pomagać się urządzić i ogarnąć. Zorganizowałam nawet zbiórkę w pracy i kupiliśmy mu garnki, talerze i sztućce. Po jakimś czasie ni stąd, ni zowąd zorientowałam się, że nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam tak radosna i szczęśliwa. Miałam wrażenie, że inaczej przy nim wyglądam. Moje oczy błyszczały. Zauważyłam, że bardzo dobrze czuję się w jego obecności. Miał w sobie jakiegoś pozytywnego kopa, takie czyste dziecięce zadziwienie i zachwyt. Było w nim coś niezwykłego i pierwotnie czystego. I nie było w tym żadnej ściemy – snuje opowieść Renata.

Na początku Grzegorz miał naprawdę bardzo trudno. Głodował, kąpał się w zimnej wodzie, bo nie stać go było na wymianę baterii w piecyku, chodził trzy kilometry do pracy, bo nie znał jeszcze nowosądeckich skrótów. Ale nie pisnął o tym ani słówka.

Czasami ręce opadały

– Raz weszliśmy do bloku, a na klatce siedział młody naćpany chłopak. Grzegorz od razu do niego wystartował. Zaczęli rozmawiać. Po chwili wrócił bez butów. „Gdzie masz buty?” – zapytałam. „A oddałem temu kolesiowi, bo nie miał” – uśmiechnął się. A miał tylko tę jedną parę! Czasami przy nim ręce opadały. (śmiech) Było coraz więcej sytuacji, które mnie zaskakiwały. Grzegorz rozmawiał z bezdomnymi, przytulał ich, modlił się z nimi. Było to dla mnie obce... Kiedyś pomyślałam, że musimy wyglądać komicznie – ja dobrze ubrana „pańcia” i wytatuowany facet, bujający się w tym swoim dresiku. Wyglądałam jak jego kurator. Wiedziałam, że po ludzku dzieli nas tak strasznie dużo, że nie ma szans, żebyśmy się w jakimś miejscu spotkali. Facet nie miał nic. Ani rodziny, ani domu, ani matury, ani pracy... Dosłownie nic. Poza jedną rzeczą – był wierny swojemu Przyjacielowi. Czy znajomi odradzali mi ten związek? Nie… Sama go sobie odradzałam. Po jednej z kolejnych wypłat poszliśmy na zakupy. Wyszedł z przebieralni w normalnych ciuchach. „Co za facet!” – pomyślałam po raz pierwszy. Zobaczyłam, że jest przystojny, fantastycznie zbudowany, wysportowany. Przestałam patrzeć na niego jak na recydywistę – wspomina Renata.

Grzegorz zapuścił włosy, brodę, zmienił się fizycznie, znalazł nową pracę.

To nie zagra

– Zostaliśmy parą. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, gdy poszliśmy razem do kina. Zaraz potem zabrał mnie… na adorację. Tak, to była nasza pierwsza randka. Pod domem Grzegorz pierwszy raz mnie pocałował. „Co tu się dzieje?” – pomyślałam. Dla niego było już jasne, że jesteśmy razem, ja wciąż nie byłam pewna.

Nie mogliśmy się bardziej różnić. Gdyby znaleźć dwa największe kontrasty świata, trzeba byłoby wskazać na nas. Moją głowę bombardowały myśli: „Renata, kogo ty próbujesz oszukać? Przecież z tego nic nie będzie! Koleś nie ma nawet matury. O czym będziecie rozmawiać. Masz ustabilizowane życie, a on zaczyna wszystko od nowa. To nie zagra”. Zerwałam z nim. Bardzo boleśnie to przeżył... I zrobił wtedy coś, co powinien zrobić każdy facet, któremu zależy na kobiecie – jeszcze bardziej przyspieszył ze swym rozwojem i bardzo pilnował, żebym to zauważyła – mówi.

Szedł jak burza

Jedna, druga zmiana pracy, coraz lepsze warunki finansowe. W każdej robocie, do której trafiał, stawał się najlepszy, najbardziej chwalony. Jako kelner miał najlepsze napiwki, a gdy zmienił restaurację... klienci przenosili się do niej za nim, bo tak cenili jego obsługę. – Potem dowiedziałam się, że gdy komuś coś w restauracji nie pasowało, z własnej kasy kupował mu szarlotkę, mówiąc, że to na koszt firmy.

Wszystkie pieniądze, jakie zarobił, wydał na profesjonalne szkolenie na menedżera restauracji, a po półtora miesiąca pracy sam szkolił pracowników, bo był w tym najlepszy. Wzniósł się na jakieś wyżyny... Ogarnął szkołę, prawo jazdy, mieszkanie, formował się we wspólnocie. To robiło wrażenie. W rok zrobił tyle, co inni nieraz przez 10 lat. Szedł jak burza. Ludzie nie mogli uwierzyć, że niedawno wyszedł z więzienia – opowiada Renata.

Razem

– Zawsze wiedziałam, że mój facet powinien być ambitny i zaradny, bo nawet jeśli upadnie, będzie się w stanie z tego wygrzebać. Jedną z historii, która bardzo mnie ujęła, były odwiedziny u mamy Grzesia. Towarzyszyłam mu w tym spotkaniu po latach. Po ludzku miał powody, by tę osobę znienawidzić. Przez jej nałóg rozsypała się ich rodzina, stracił siostrę. Bał się tego spotkania. Jego mama była bardzo ciężko chora. Miała łuszczycę, która pod wpływem alkoholu koszmarnie się rozwinęła. Wyglądała jak trędowata. Cała w strupach. Zanim do ruiny, w której mieszkała, przyjechał zamówiony przez nas lekarz, Grzegorz wziął miskę z wodą ukląkł u stóp mamy i umył jej pokryte strupami nogi. Stałam z boku i patrzyłam na to. Pomyślałam wtedy, że nigdy nie spotkałam człowieka, w którym jest tyle miłości, empatii, który tak potrafi kochać i wybaczać.

Poruszało mnie to, jak był ambitny i jak wiele rzeczy był w stanie dla mnie zrobić. Jechałam do pracy, miałam bardzo ciężki dzień, kolejnego dnia ruszaliśmy o 6.00 rano na delegację do Warszawy. Listopad, szaro, na zewnątrz 3 stopnie. O bladym świcie dzwonek do drzwi. Grzegorz przebiegł do mnie pięć kilometrów i z plecaka wyciągnął bukiet róż. Ucałował mnie, życzył dobrego dnia i zniknął. Pomyślałam: „Jeśli on jest gotowy do takich wariactw, to czemu nie miałabym zaryzykować? Może być ciekawie” .

Zawstydzał mnie

Bardzo polubili się z moją mamą. Czasami przychodził do mnie do domu i znikał na półpiętrze. Czekam, czekam, a Grzegorza nie ma. Po kwadransie wpadał do mojego pokoju: „Przepraszam, zagadałem się na kawie z twoją mamą”. Ona wyczuła w nim dobrego człowieka. Gdy powiedziałam jej, że znów jesteśmy razem, bardzo się ucieszyła. A mogła przecież powiedzieć: „Dziecko, czyś ty oszalała?”.

Półtora miesiąca po tym, jak Grzegorz wyszedł z więzienia byliśmy razem na Triduum. Nie znał kościoła, obrządku, sposobów zachowania. Miał jedynie relacje z Przyjacielem, bo tak nazywał Jezusa. Tłumaczyłam mu wszystko krok po kroku, by nie czuł się nieswojo w gąszczu gestów, symboli. Do czasu, gdy wrócił po Komunii i ukląkł przy mnie. Zerknęłam na niego i zobaczyłam, że jest w innej rzeczywistości. Nigdy nie widziałem człowieka tak głęboko zanurzonego w modlitwie. Bardzo mnie to poruszyło. Chciałam mu opowiadać o zasadach i pozycjach liturgicznych, a on był w tym o wiele dalej, głębiej. Wiedziałam, że obok mnie klęczy człowiek, który jest żywym świadectwem relacji z Bogiem, że jest w świecie, do którego nie mam na razie dostępu. Był tylko on i Pan Bóg.

Oświadczył mi się na wakacjach nad Soliną, a po roku wzięliśmy ślub. Od razu powiedziałam: „Tak!”, choć okoliczności zaręczyn okazały się odwrotne do tego, czego mogłabym się spodziewać. Grzegorz wiedział, że nie lubię spektakularnych scen w miejscach publicznych. Co z tego? Gdy zaszło słońce, ukląkł w tłumie gapiów na środku tamy nad Soliną i wyciągnął rękę z pierścionkiem. Rzuciłam tylko: „Zejdźmy na bok”. Tam przyjęłam oświadczyny. „Dlaczego tu, przy wszystkich?” – spytałam. „Bo chciałem, by było po mojemu, a nie tak, jak ty chcesz”. Pomyślałam: „To świetna, prawdziwa do bólu zapowiedź małżeństwa”.

Warto było ryzykować

Wątpliwości, czy dobrze robię, ostatni raz miałam wówczas, gdy stanęłam w progu kościoła w sukni ślubnej. Wtedy po raz ostatni przemknęło mi przez głowę: „Zwariowałaś!”. Od tamtej chwili już nigdy nie myślałam w ten sposób.

Wychodząc za Grześka zakładałam, że muszę pogodzić się z tym, że będzie trudno, że pochodzi z rozbitej rodziny, brał narkotyki, był zniewolony alkoholem. Mija szósta rocznica ślubu... a tu nic złego się nie dzieje! Wiedziałam, że nie mogę być jego terapeutką, niańką i musi załatwić to sobie z kimś innym. Poszedł na terapię, a ja mogłam już być „tylko” jego ukochaną.

Zakładałam, że będzie o wiele gorzej, choć i tak chciałam iść w to jak w dym. Dziś widzę, że żyję z moim ukochanym mężczyzną, który mnie (wiem, jak górnolotnie to brzmi) każdego dnia zachwyca. Mogę godzinami patrzeć, jak bawi się z dziećmi. Czasami aż mu zazdroszczę. Gdy karmiłam Kubę, pomyślałam, że to ostatnia dziedzina, w której na pewno nie okaże się „lepszy” ode mnie, bo nie wykarmi za mnie dziecka. (śmiech) W całej reszcie często bije mnie na głowę w cierpliwości, spontaniczności, wymyślaniu zabaw, uważności. Nasze pierwsze doświadczenie w rodzicielstwie okazało się bardzo trudne, gdyż straciliśmy dwoje dzieci. Grzegorz stanął na wysokości zadania, wziął tygodniowy urlop, by pobyć ze mną i razem przeżyć tę żałobę. Był ze mną, gdy rodził się Kubuś, a potem Julia…

Jasne, ścieramy się. Grzegorz, podobnie jak jego ojciec, jest obrażalski i ma fochy. U niego w domu nigdy nie rozmawiało się na trudne tematy, tylko wychodziło się, trzaskając drzwiami. A ja jestem choleryczką i nietrudno u nas o zapalnik do sprzeczek. Jednak nie jestem w stanie długo z kimś nie rozmawiać. Chcę wyjaśnić od razu, w czym leży problem. Muszę trochę Grzegorza przycisnąć, by się otworzył... Dzięki temu nie ma u nas „cichych dni”.

Pomimo że jestem zaradną, samodzielną kobietą, zachwyca mnie jego uważność, czułość, opiekuńczość i odpowiedzialność. Wiem, że mogę odpuścić moją „samowystarczalność”, bo mam mężczyznę, który się tym zajmie.

Gdy dziś myślę, dlaczego się zdecydowałam, nie potrafię sobie tego na chłodno skalkulować. Wiem jedno – warto zaryzykować w miłości. Moja zdroworozsądkowość podpowiadała, że będzie to największe ryzyko w moim życiu. Dziś widzę, że było to ryzyko najbardziej opłacalne. Nigdy w życiu nie podjęłam ważniejszej i lepszej decyzji.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.