Europa istnieje dzięki Polsce

Andrzej Godlewski

|

GN 16/2011

publikacja 25.04.2011 23:18

O granicy na Odrze i Nysie, przyszłości Unii Europejskiej i liberalizmie w polityce z Hansem-Dietrichem Genscherem rozmawia Andrzej Godlewski.

Hans-Dietrich Genscher Hans-Dietrich Genscher
fot. PAP/DPA/Angelika Warmuth

Hans-Dietrich Genscher  ur. 1927 r., w latach 1974–1992 minister spraw zagranicznych RFN, jeden z twórców zjednoczenia Niemiec, honorowy przewodniczący liberalnej partii FDP

Andrzej Godlewski: Jan Paweł II, Michaił Gorbaczow, Ronald Reagan, Helmut Kohl, a może Hans-Dietrich Genscher? Kto z tych mężów stanu w największym stopniu przyczynił się do tego, że upadł komunizm, a Europa się zjednoczyła?
Hans-Dietrich Genscher: – Wolność i jedność Europy jest przede wszystkim zasługą samych obywateli, którzy z ogromną odwagą, a równocześnie z roztropnością domagali się wolności. Drogę do tej wolności i jedności utorowali odważni mieszkańcy Lipska, zwolennicy „Solidarności” i Lecha
Wałęsy, sprzymierzeńcy Vaclava Havla oraz opowiadający się za reformami komuniści na Węgrzech. Postawa Jana Pawła II miała olbrzymie znaczenie dla tej jedności i wolności Europy. Dla mnie polski papież należy do najwybitniejszych postaci XX wieku.

W 1982 r. doprowadził Pan do zmiany koalicji rządowej w RFN. Wówczas Pańska partia (liberalna FDP) zerwała współpracę z socjaldemokratami, przez co Helmut Schmidt przestał być kanclerzem Niemiec, a został nim chrześcijański demokrata Helmut Kohl. Schmidt był nieraz w Polsce krytykowany za zbyt duży dystans wobec „Solidarności” i za nadmierne zbliżenie do komunistycznych przywódców PZPR. Na ile inna była polityka zagraniczna Kohla od tej, którą prowadził jego lewicowy poprzednik?
– Nie podzielam tej krytyki Helmuta Schmidta. On zawsze prowadził Realpolitik. Dla niego od samego początku pozostawało poza wszelkimi wątpliwościami, że Niemcy nigdy nie powinny podważać polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie.

Mimo emerytury pozostaje Pan dyplomatą i zachowuje lojalność wobec dawnych szefów w rządzie. Ale to nie jest powszechna postawa. W wydanych kilka lat temu wspomnieniach Helmut Kohl krytykuje Pańską postawę w sprawie granicy na Odrze i Nysie. Zarzuca Panu, że w tej kwestii stawał Pan po polskiej stronie i prezentował propolskie stanowisko. Sam Kohl, ze względu na wybory do Bundestagu, chciał później doprowadzić do formalnego ostatecznego uznania granicy z Polską. Jak głębokie były różnice między Panami w tej sprawie? Rzeczywiście był Pan rzecznikiem Polski w niemieckim rządzie?
– Dla mnie uznanie granicy na Odrze i Nysie było bolesną konsekwencją zbrodni hitlerowskich Niemiec. Czy to nie Adolf Hitler napadł na Polskę? Czy to nie on doprowadził do tego, że Związek Sowiecki zaanektował wschodnią część Polski? Dla mnie ostateczne uregulowanie kwestii tej granicy było podstawowym warunkiem pokoju w Europie. Co do sposobu podejścia do kwestii granicy na Odrze i Nysie, rzeczywiście były rozbieżności pomiędzy mną a Helmutem Kohlem, ale nie było ich co do istoty tego problemu. Zakończyły się one wraz z podpisaniem przeze mnie i ministra spraw zagranicznych Polski Krzysztofa Skubiszewskiego polsko-niemieckiego traktatu granicznego w listopadzie 1990 r. Ale w zasadzie odpowiednią deklarację w tej sprawie, skierowaną do ministra Skubiszewskiego, złożyłem już we wrześniu 1989 r. na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Odszedł Pan z polityki w 1992 r., czyli po 18 latach pracy na stanowisku szefa niemieckiego MSZ.

Wówczas Polska i Niemcy miały już nie tylko uregulowaną kwestię granicy, ale również podpisany układ o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. W czerwcu będziemy obchodzić 20. rocznicę podpisania tego traktatu. Jak Pan ocenia te dwie dekady we wzajemnych stosunkach? Jakie szanse nie zostały jeszcze wykorzystane?
– W tym okresie stosunki polsko-niemieckie nieustannie się poprawiały. Dziś razem już należymy do Unii Europejskiej i NATO. Ale oczywiście, można jeszcze osiągnąć o wiele więcej.

Na przykład co? Między Donaldem Tuskiem a Angelą Merkel jest tak zwana dobra chemia, jednak między Warszawą a Berlinem istnieją poważne różnice interesów. Są to np. kwestia gazociągu bałtyckiego, polityka klimatyczna i energetyczna oraz budżet UE. Czy nasze relacje są na tyle silne, że wytrzymają takie rozbieżności? Czy uda się znaleźć rozwiązania, które zadowolą również mniejszego partnera?
– Jak już wspomniałem, nasze wzajemne stosunki nigdy nie będą tak dobre, by nie mogły być lepsze. Myślę, że demokratyczne Niemcy i demokratyczna Polska sprawią, że nadal będą się one zmieniać w tym kierunku.

Kryzys zadłużeniowy, samoizolacja Wielkiej Brytanii, napięcia między Berlinem a Paryżem, populistyczne ruchy w niektórych krajach (np. w Holandii i Finlandii) – co w takiej sytuacji może stać się z Unią Europejską?
– Europa jest dla każdego z nas wszystkich. Ta zasada obowiązuje w erze globalizacji jeszcze bardziej niż kiedyś. Dlatego jest konieczne, by decydenci we wszystkich krajach słowem i czynem opowiadali się za Europą i nie poddawali się nurtom populistycznym.

Co w tej dziedzinie może uczynić Polska? Czy w czasie naszej pierwszej prezydencji w UE możemy coś zrobić, by Unia nadal pozostawała wspólnotą zdolną do rozwoju i solidarności?
– Dla mnie Polska jest jednym z tych krajów, dzięki którym nasza Europa istnieje. Z dumą odbierałem z rąk Lecha Wałęsy medal „Solidarności” w 2006 r. Z wdzięcznością wspominam moje częste rozmowy z papieżem z Polski. Wydaje mi się, że w czasie swojej prezydencji Polska powinna przypominać Europejczykom, że my w Europie dzielimy ten sam los. Bez szkody nikt z nas nie może wystąpić z tej wspólnoty losu.

Niestety, również w Pańskiej partii FDP są teraz politycy, którzy wypowiadają się bardzo krytycznie o wspólnej Europie. Na przykład mówią, że należy się przeciwstawić powstaniu unii transferowej, która miałyby oznaczać, że Niemcy i inne bogate kraje UE już na stałe miałyby przesyłać pieniądze biednym państwom. W czasach Pańskiej aktywności politycznej coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Jak tłumaczy Pan tę zmianę? Czy niemieccy liberałowie mogą powrócić do europejskiej awangardy?
– Niemieccy liberałowie nigdy nie opuścili europejskiej awangardy. Pojęcie „unii transferowej” jest głupie i nierzeczowe, jeśli używane jest w pejoratywnym kontekście. Przecież my wszyscy korzystamy z UE. To jest nieustanny i ważny dla naszego życia transfer, w którym uczestniczy każdy z nas.

W swojej młodości zastanawiał się Pan, czy nie przystąpić do CDU. Czy nieraz żałował Pan, że nie został Pan politykiem chrześcijańsko-demokratycznym?
– Nigdy. Jako ktoś, kto pochodzi z regionu, gdzie urodził się Marcin Luter, uznawałem za rzecz bardzo atrakcyjną, że po rządach Hitlera ewangeliccy i katoliccy chrześcijanie połączyli swoje polityczne siły w jednej partii. Jednak ta atrakcyjność zakończyła się dla mnie, kiedy kilka tygodni po powstaniu CDU w 1945 r. w sowieckiej strefie okupacyjnej, w której wtedy mieszkałem, to ugrupowania zaczęło domagać się demokratycznego socjalizmu. W tym momencie ostatecznie już zrozumiałem, że moją polityczną ojczyzną będzie partia liberalna. Zresztą w tej liberalnej partii mogą odnaleźć się i inni chrześcijanie, podobnie jak w partiach chadeckich. Na przykład przyszły przewodniczący FDP Philipp Rösler należy do Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików.

Pod koniec lat 80. i na początku lat 90. ub. wieku, szczególnie w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, podejmowane były próby pogodzenia liberalizmu z wartościami chrześcijańskimi. Jednak teraz, kiedy liberałowie bardzo daleko posunęli się w kwestiach obyczajowych i kulturowych, wydaje się, że drogi pomiędzy tymi dwoma wielkimi nurtami społecznymi rozeszły się już na zawsze. Zgadza się Pan z tą oceną?
– Jest ona całkowicie błędna. Jestem wyznającym protestantyzm chrześcijaninem i popieram nowego przewodniczącego swojej partii, który – jak już wspominałem – jest członkiem najważniejszego gremium katolików świeckich w Niemczech.

Władysław Bartoszewski jest starszy od Pana o pięć lat, ale nadal pozostaje aktywnym politykiem. A czy Pan nie za wcześnie zrezygnował z działalności politycznej? Także teraz Europa potrzebuje polityków, którzy myślą po europejsku.
– I tacy politycy istnieją. Mówiąc otwarcie, ja również zaliczam siebie do tego grona – mimo że nie sprawuję żadnego urzędu państwowego ani też nie mam żadnej funkcji w partii. Ale jeśli chodzi o Europę, to ciągle pozostaję na scenie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.