Wybuch w Mińsku

Łukasz Grajewski, redaktor portalu Eastbook.eu

|

GN 16/2011

publikacja 25.04.2011 22:30

11 kwietnia stolicą Białorusi wstrząsnął wybuch, który diametralnie zmienił sytuację całego kraju.

Prezydent Łukaszenka na stacji metra Kastrycznickaja, gdzie 11 kwietnia br. miał miejsce wybuch, który zabił 12 osób a rannych zostało ponad 100 Prezydent Łukaszenka na stacji metra Kastrycznickaja, gdzie 11 kwietnia br. miał miejsce wybuch, który zabił 12 osób a rannych zostało ponad 100
fot. pap/EPA/ANDREI STASEVICH/BELTA

<b>Stacja metra Kastrycznickaja (co w języku białoruskim oznacza Październikowa), nazwana tak na cześć bolszewickiej rewolucji, jest centralnym punktem stolicy Białorusi. Pierwsze informacje o wybuchu w metrze pojawiły się na internetowym serwisie Twitter, który oferuje komunikację poprzez wysyłanie krótkich informacji. Już w dwie minuty od tragicznego zdarzenia, o godzinie 18.00 czasu mińskiego, jeden z użytkowników napisał: „Wybuch na stacji metra Kastrycznickaja, są ranni”. Kiedy państwowa telewizja i stacje radiowe jeszcze długo nie decydowały się na przerwanie codziennej ramówki, niezależne portale internetowe, media społecznościowe i blogi w lawinowym tempie podawały kolejne informacje. – A w państwowej telewizji ciągle nic – denerwował się użytkownik Twittera o pseudonimie Tormashka. – Mam wolny samochód. Jestem w centrum. Czy potrzebny jest transport? – pisał internauta o nicku vlandreev. To internauci pierwsi stworzyli bazę punktów krwiodawstwa w Mińsku, skontaktowali się z milicją oraz podawali kolejne informacje. Sytuacja zmieniała się dynamicznie.

Eksplozja w mińskim metrze zaskoczyła wszystkich. – Usłyszałem cichy dźwięk, podobny do tego przy otwieraniu szampana, a następnie uderzenie wybiło okna wagonów. Było dużo dymu, baliśmy się, że się udusimy – brzmiały pierwsze relacje świadków dla agencji Interfaks. Wraz z upływającymi minutami stało się jasne, że są ofiary w ludziach. Liczba rosła, aby po paru godzinach zatrzymać się na 12 ofiarach śmiertelnych i ponad 100 rannych, w tym wielu walczących o życie w szpitalach. – Rzucono nam poważne wyzwanie. Komuś zależało na wysadzeniu stabilności naszego państwa. Powtarzałem wam, że nie dadzą nam spokojnie żyć – na nadzwyczajnym zebraniu w pałacu prezydenckim Aleksander Łukaszenka instruował ministrów i generałów, co mają robić: – Musimy znaleźć odpowiedź na pytanie, kim są te potwory. I to szybko! – wypowiedzi prezydenta nie pozostawiały wątpliwości: według głowy państwa za eksplozją stali zamachowcy. Słowa Łukaszenki brzmiały jak rozkaz i tak je potraktowano. Postępy w śledztwie były zdumiewające. We wtorek, dzień po zamachu, śledczy informowali o tropie sprawców, a w środę rano zamachowcy siedzieli już w areszcie. – Moim czekistom i milicji wystarczyły 3 doby, aby bez zbędnego szumu i fajerwerków odnaleźć wykonawców zamachu – poinformował media Łukaszenka. Dwóch mężczyzn poniżej trzydziestki w parę godzin przyznało się do przeprowadzenia zamachu.

Tych sprawców nie wykryto
Rok 1999 – znikają działacze opozycji, którzy w sposób otwarty demonstrowali nieposłuszeństwo wobec prezydenta Łukaszenki. Mijają miesiące, a sprawa zaginięcia ministra spraw wewnętrznych Jurija Zacharenki, popularnego polityka Wiktora Hanczara oraz biznesmena wspierającego opozycję Anatola Krasouskiego stoi w miejscu. Dodatkowo 7 lipca 2000 r. znika Dmitry Zawadzki, operator filmowy pracujący dla Łukaszenki. Przez zaginięciem rozpoczął współpracę z rosyjskim kanałem ORT, gdzie powstające materiały często w krytycznym świetle przedstawiały prezydenta Białorusi. – Nigdy ci tego nie wybaczę – powiedział prezydent do młodego dziennikarza na jednej z konferencji.

Zaginionych nie odnaleziono
do dziś, choć prezydent zaświadczał o osobistym zaangażowaniu w śledztwo. Rok 2005 – w Witebsku eksplodują ładunki wybuchowe. Pierwsza bomba pozostawiona na przystanku autobusowym rani dwie osoby, dwa tygodnie później rannych jest już 40. Do zamachów przyznaje się nikomu wcześniej nieznana Białoruska Armia Narodowo-Wyzwoleńcza. Opozycja momentalnie odcina się od zamachu, jednak cień podejrzeń pada na politycznych przeciwników Łukaszenki. Rok 2008 – bomba wybucha podczas koncertu z okazji Dnia Niepodległości. Rany odnosi ponad 50 osób. W pobliżu wybuchu przebywa Aleksander Łukaszenka, który mobilizuje służby do szukania sprawców. Aparat kontroli w kraju rozrasta się, zbierane są odciski palców. Opozycja alarmuje, że śledztwo w sprawie wybuchu wykorzystywane jest w celu inwigilacji ich środowiska. Sprawców nie udaje się odnaleźć.
Konsekwencje zbrodni

Oskarżeni o zamach na stacji Kastrycznickaja to młodzi Białorusini. Śledczy podejrzewają, że główny sprawca jest chory psychicznie. Zamachowcy nie tylko szybko przyznali się do tego zamachu, ale także, o dziwo, do aktów terroru z lat 2005 i 2008. Tak błyskawiczny rozwój wydarzeń i niebywała skuteczność organów siłowych, w porównaniu z latami poprzednimi, rodzi wątpliwości i podejrzenia co do prawdziwych intencji władzy. Szczególny niepokój wzbudziła wypowiedź Aleksandra Łukaszenki o szukaniu relacji pomiędzy sprawcami zamachu a opozycją. – Takie wypowiedzi stwarzają wrażenie, że moralno-psychologiczna sytuacja państwa  – jest bardzo zła – obwieścił Anatol Labiedźka, lider opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej, który dwa tygodnie temu został zwolniony z aresztu, w którym przebywał od czasu powyborczych demonstracji 19 grudnia 2010 r. – W kraju może dojść do sytuacji, w której wszelkie działania opozycji zostaną maksymalnie ograniczone – przyznał Aleksiej Janukiewicz, polityk stojący na czele najstarszej partii opozycyjnej Białoruski Front Narodowy. Były kandydat na prezydenta Aleksander Milinkiewicz został już upomniany przez prokuraturę za wypowiedź krytyczną wobec władz.

– Represje zostaną wymierzone między innymi w Milinkiewicza, który wciąż pozostaje naturalnym liderem opozycji, i w jego organizację Ruch „Za Wolność” – mówi dla GN Aleś Zarembiuk, działacz opozycyjny z Grodna, obecnie mieszkający w Warszawie. – Nasz kraj pogrążony jest w kryzysie. Ludzie masowo wykupują cukier, olej i kaszę. Tych produktów brakuje w sklepach, tak jak brakuje zagranicznej waluty. Wymiana białoruskich rubli na dolary graniczy z cudem – twierdzi Zarembiuk. Gospodarka pozbawiona reform, oparta na zapożyczonym z czasów sowieckich systemie nakazowo-rozdzielczym, trzeszczy w szwach, a kryzys coraz bardziej dotyka zwykłych obywateli. Władza zdaje się rozumieć powagę sytuacji, lecz zamiast wprowadzenia konstruktywnych reform próbuje zamknąć usta krytykom. W jednej z licznych wypowiedzi prezydenta, komentujących sytuację państwa po zamachu, ostrzegł, że rozprzestrzenianie niepokojów społecznych może skończyć się więzieniem. – Jestem pewien, że podczas pracy nad wykryciem tej nikczemnej zbrodni wykryjemy jeszcze nie setki, a tysiące przestępstw – po takich słowach prezydenta wszyscy jego krytycy mogą czuć się zagrożeni. Bez względu na prawdziwe motywy zbrodni, białoruska władza wykorzysta ją przeciwko politycznym przeciwnikom, a strach posłuży do wzmocnienia kontroli nad społeczeństwem w czasach ekonomicznego kryzysu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.