Kryształowe kolczyki od Władka

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 14/2011

publikacja 10.04.2011 13:50

Tylko robiąc coś dla innych, możemy odwrócić zły los, który nas dotknął – uważa Barbara Stasiak. – Mój mąż powtarzał: „Trzeba walczyć, nie można się poddawać”. Też tak myślę.

Na spacerze w Wildzie Na spacerze w Wildzie
fot. Archiwum rodzinne

– W jego słowniku nie było słowa „poddać się” – mówi.
– O co Pani walczy?
– Żeby dobrze przeżyć każdy dzień, zrobić dla innych coś dobrego, i w ogóle – żyć. Nie wiem jaki był Boży plan w związku z 10 kwietnia. Ale wierzę, że Bóg miał jakiś zamysł.
– Ma Pani głęboką wiarę.
– Tak byłam wychowana, ale taki też jest mój wybór.

Właśnie wróciła z krótkiego urlopu, który zorganizowali jej przyjaciele przed rocznicą katastrofy. „Ty zajmujesz się Władkiem, my musimy tobą” – argumentowali. Przekonała się, że wszędzie tak samo brakuje jej męża. – Już wiem, kto będzie moim sąsiadem po wieczność – uśmiecha się. – Władek został pochowany na Powązkach w kwaterze wojskowo-generalskiej. W jednym szeregu leżą Aleksander Szczygło i generałowie: Franciszek Gągor, Andrzej Błasik, Marian Gilarski, Wojciech Lubiński. Obok jest miejsce dla nas – żon. To będą moje sąsiadki.
– Pani to mówi z uśmiechem – wtrącam.
– Wydaje mi się, że uśmiechem mogę dodać ducha innym cierpiącym. To taka moja powinność. Ale to działa wymiennie. Nieraz sama potrzebuję takiego wsparcia.

Czy zdążył o mnie pomyśleć?
Od roku ma wrażenie, że codziennie jest 11 kwietnia. – Może 12 kwietnia przyjdzie, kiedy wreszcie poznamy raport – mówi. – Wciąż spala nas niepewność, jak było naprawdę. To osobisty aspekt śledztwa. Nie tylko potrzeba ustalenia winnych, ale też przybliżenia realiów śmierci naszych najbliższych. Jeszcze do niedawna oddałaby 15 lat życia, żeby przez 5 minut porozmawiać z mężem. Zapytać, czy miał czas o niej pomyśleć. Teraz czuje spokój, bo jest przekonana, że to, co najważniejsze, powiedzieli sobie wcześniej. Podprowadził ją do tego sam Władek. Trzy tygodnie przed katastrofą nagle zmarł ktoś z ich rodziny, bliski jak brat. – Siedziałam i płakałam, żałując, że z mojej winy nie dokończyliśmy jednej rozmowy – opowiada. – „Nie płacz, nigdy nie da się zrobić wszystkiego, jakby ten dzień był ostatni. Zawsze zostanie coś na jutro” – uspokoił mnie Władek. „Jakbyśmy wszystko załatwiali od razu, następnego dnia nie mielibyśmy szansy na zrobienie czegoś więcej”. Mam poczucie, że z Władkiem powiedzieliśmy sobie wszystkie dobre słowa, wykonaliśmy wszystkie dobre gesty. Powtarzam to jako jego przesłanie dla innych. Wielu zdążyło już pomóc.

Jest początek kwietnia. Słońce oświetla dwa zielone fotele stojące przy maleńkim stoliczku w mieszkaniu na warszawskiej Ochocie. – Tu zawsze siadaliśmy razem – mówi. Także tamtego wieczoru. 9 kwietnia Barbara obchodzi urodziny. – Mąż przyszedł wcześniej, to było chyba po 20., zwykle wracał później – pamięta. Każde z nich osobno kupiło to samo. Kilka kawałów ulubionego tortu malinowo-czekoladowego Basi i adwokackiego Władka. Przepadał za nim, bo w dzieciństwie piekła go babcia. Następnego dnia rano wyszedł jak zwykle do pracy. Ciastka, których nie zjedli, przez cały następny tydzień po tragedii przestawiano z miejsca na miejsce. Była w nich słodka pamięć ostatniego wieczoru. Ale mimo prawdziwych tłumów odwiedzających, nikt nie wziął ich do ust. Słońce zwraca też uwagę na krawat męża na wieszaku. I jakieś oprawione zdjęcia, książki, przedmioty, które przynieśli z kancelarii jego współpracownicy. – Nie mam siły, żeby je uporządkować – zwierza się. – A może to taki zamysł, z którego sama nie zdaję sobie sprawy? W słońcu mienią się kryształowe kolczyki w uszach Barbary. Nie wiem dlaczego, ale pytam, czy od dawna je nosi. – Od 9 kwietnia – słyszę. – To urodzinowe, od Władka… Czujemy, jakby mąż z tamtej strony przypomniał nam o swoim upominku. – Są jak prawda o życiu – nic nie jest jednoznaczne, pewne – zastanawiam się. – A jednocześnie kryształowo czyste – przerywa. – Mój mąż też był czysty jak kryształ.

Silny i delikatny
Przez lata bardzo chronili swoją prywatność. Nie spacerowali po głównych ulicach Warszawy, strzegli się fleszy i kamer. Nie godzili się na sesje w domu. – Ale jak się powiedziało „a”, to teraz trzeba „b” i „c” – zamyśla się. – Jak się wyszło za mężczyznę zajmującego się służbą społeczną, trzeba to kontynuować. Od katastrofy zdecydowała się mówić o Władku, żeby nie przepadła o nim pamięć. Przecież znała go najlepiej. „Jeśli nie ja, to kto?” – stwierdziła. I broń Boże, żeby robiła mu laurkę. Ale wie, że żył według priorytetów i zależało mu na ludziach. Z jednej strony bardzo silny, zdecydowany, z drugiej – delikatny, pełen empatii. Zna wszystkie drobiazgi, składające się na jego życie. Choćby to jak okazywał szacunek kobietom. Kiedy któraś z pań w jego towarzystwie wstawała, to on też. Posiadał kindersztubę, a na dodatek promieniował dobrą energią. – Wydaje mi się, że wszyscy go kochali i szanowali – opowiada. – Miał pryncypialne poglądy, ale tak je formułował, że nawet ci, z którymi się nie zgadzał, czuli do niego szacunek. Bo to naturalne, że szanowali go przyjaciele, znajomi, współpracownicy. Ale, że koledzy z innych opcji politycznych? A właśnie tak było. Do dziś nieznajomi na Powązkach czy na ulicy zaczepiają ją słowami: „Nigdy nie miałem poglądów prawicowych, ale pani męża ceniłem”. – Był człowiekiem honoru, pełnym szacunku dla ludzi, stawiał na pierwszym miejscu dobro Polski – wylicza. – Żył pełną piersią.

– Skąd się biorą tacy ludzie?
– Z polskiej szlachty – odpowiada bez namysłu. – Jego dziadek Augustyn Stasiak był legionistą Piłsudskiego, komendantem Strzelca, w latach 20. ub. wieku dowódcą na Westerplatte. Ożenił się z Anną Skibińską, z której rodziny pochodził nie tylko Joseph Conrad Korzeniowski, ale też Stefan Bobrowski – pierwszy przywódca powstania styczniowego. Dowiedziałam się o tym po kilku latach małżeństwa, kiedy przypadkiem oglądaliśmy film o życiu Conrada. W pewnym momencie mąż mimochodem powiedział: „A to moja prababcia”. Bo on uważał, że chwalenie się jest w złym guście. Często mu mówiłam: „Pokaż się”. A on na to: „Gdybym cię słuchał, to tylko bym pokazywał, jaki jestem piękny, inteligentny i dobry, a nie miałbym czasu na normalne życie”. On był nastawiony na realne działania. Jeśli uważał, że coś trzeba zrobić, to starał się to realizować, niezależnie od zdania innych. Chyba że go ktoś przekonał. Na przykład kiedy był wiceprezydentem Warszawy, wpadł na pomysł zaangażowania policji do współpracy z samorządem. Niewielu popierało ten pomysł, ale przeforsował go z ówczesnym komendantem policji. Dzięki temu w Warszawie zrobiło się bezpieczniej.

Od krzyku do sensu
Kiedy ogląda wspólne zdjęcia z Władkiem, nie może powstrzymać myśli: „Moje poprzednie życie”. (Rzadko są na nich razem, bo zwykle jedno robiło fotkę drugiemu). – Jak się przeszło pewną granicę, już nigdy nie będzie jak dawniej – mówi. Na tych sprzed 5 lat ze spaceru w Wildze pod Warszawą widać, jacy są młodzi i zakochani. Siostra Basi – Agnieszka robiła je teleobiektywem, więc nie czuli presji pozowania i wyszli naturalnie. Tylko na jednym rzucają się w oczy plecy odchodzącego Władka. Basia też jest odwrócona, bo spogląda za mężem. Tak jak teraz. – Nie jestem sama, moja druga połowa jest w niebie – mówi. – Jeżeli niebo jest pełnią, to muszę tam być razem z Władkiem. Życie z nim to była dla mnie tylko radość. Niczego się nie bałam, jeśli zdarzało się coś złego, myślałam, że wspólnie to wyjaśnimy – wylicza. – Marzyliśmy, że pożyjemy razem z 50 lat. Zrobiło się z tego 15. Poznali się w pracy w Najwyższej Izbie Kontroli. 4 grudnia po prostu przyszedł złożyć jej życzenia. Oświadczył się po dwóch tygodniach. – Wiedziałam, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie przypuszczałam, że to mi się zdarzy – opowiada. – Obydwoje wiedzieliśmy, że to jest „to”. Zwykle młodzi najpierw poznają się, zastanawiają, a potem podejmują decyzję. U nich było odwrotnie. Potem się przekomarzali. „Nie wyglądało, że będziesz taką dobrą żoną” – mówił jej. A ona jemu, że on mężem. – Chciałam mu przez to powiedzieć, że niezależnie od tego, jakim jest człowiekiem, jest mój – wyjaśnia. Jaka jest jej recepta na związek? Nie zwracać uwagi na drobiazgi, ale sprawy ważniejsze – więzi.

– Mówi Pani o mężu w samych superlatywach – wtrącam.
– Zawsze to robiłam – zamyśla się. – Ci, którzy go znali, wcale się temu nie dziwią. Kiedy szedł do spowiedzi, pytałam żartobliwie: „Ciekawe z czego się będziesz spowiadał?”. Bo on żył według wartości. Miał silny charakter. Dla niego nie było problemu, żeby ponieść jakąś ofiarę. Dziś wielu powtarza, że mąż dalej stoi za Barbarą. Daje jej siłę. Od dnia katastrofy, jakby w jego imieniu, towarzyszą jej bliscy, przyjaciele, znajomi. – 10 kwietnia siostra z mamą i sąsiedzi przejęli opiekę nad moim gospodarstwem – wspomina. – Dostawałam esemesy:„Mam rosół i naleśniki. Przynieść ci?”. To był taki straszny czas, że ludzie chcieli być razem. Dawali mi siłę. I dalej mi dają – podkreśla Przez pierwsze miesiące ani przez moment nie była sama. Nawet podejrzewała, że bliscy sporządzili jakiś grafik. Bo jak ktoś wychodził, zaraz obierała telefon: „Cześć, czy mogę wpaść?”. A poza tym stworzyły wspólnotę razem z innymi żonami w żałobie. Spotykały się parę razy, a z kilkoma nawet spędziła sylwestra. – Ich było 96, a nas od razu stworzyła się ogromna grupa – mówi. Uważają, że nikt nie zrozumie ich lepiej od nich samych.
– Rozmawialiśmy z Władkiem całkiem niedawno… – przerywa na chwilę. – No tak, to było już cały rok temu… Że nic nas nie zaskoczy, tak dobrze się znamy. A potem na lotnisku, gdy przyjechały trumny naszych mężów, usłyszałam, jak ktoś z żałobników zawodzi: „Boże, chyba byliśmy za szczęśliwi i poczułeś się zazdrosny”. Rzeczywiście, było wśród nas bardzo dużo spełnionych małżeństw, i myślę, że to nie był krzyk tylko jednej osoby. Słyszałam, że ktoś stracił wiarę. Choć w to nie wierzę – pewnie tylko głośniej woła Boga o jakieś dotknięcie. Ale wszystkie idziemy do przodu. A mnie imponuje robienie swojego, nawet jeżeli na tę chwilę nie widzi się sensu.


Władysław Stasiak urodził się w 1966 we Wrocławiu. W czasie studiów na wydziale historii UW działał w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. W 1993 został wicedyrektorem Departamentu Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Najwyższej Izbie Kontroli. W 2002 wybrano go na zastępcę prezydenta Warszawy. W 2005 został wiceministrem spraw wewnętrznych i administracji odpowiedzialnym za służby mundurowe. W sierpniu 2006 mianowano go na Szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Rok później wrócił do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji jako szef resortu. Na początku 2009 otrzymał nominację na stanowisko zastępcy szefa, a w lipcu 2009 – szefa Kancelarii Prezydenta RP. Lubił podróże, góry, kulturę Ameryki Południowej i argentyński napój yerba mate.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.