Syryjskie daktyle

Jacek Dziedzina

|

GN 14/2011

publikacja 10.04.2011 00:54

To jeden z najbezpieczniejszych krajów na świecie. Przynajmniej tak było do niedawna. Cenę tego porządku stano-wiła jednak zakonserwowana przez armię arabska wersja socjalizmu, dławiąca w zarodku wszelką opozycję

Młody, wykształcony na Zachodzie Bashar Al-Assad miał zreformować kraj. Ale żadne zmiany nie opłacają się rządzącej Syrią armii. Młody, wykształcony na Zachodzie Bashar Al-Assad miał zreformować kraj. Ale żadne zmiany nie opłacają się rządzącej Syrią armii.
Fot. Henryk Przondziono

I co, strzelają tutaj na ulicach? – pytał ze śmiechem Hisham, nasz miejscowy towarzysz podróży, kiedy trzy lata temu z fotoreporterem GN przemierzaliśmy Syrię. Drwił zwłaszcza z amerykańskich turystów, którzy naczytali się nie wiadomo gdzie, że na ulicach syryjskich miast leje się krew od nieustannych porachunków lokalnych gangów. Tymczasem Damaszek, stolica i najstarsze, a przynajmniej najdłużej zamieszkiwane miasto na świecie, jak również Aleppo, Dara i Hama, w porównaniu z San Francisco czy Nowym Jorkiem, były prawdziwymi oazami spokoju i tolerancji. Z niemal każdego budynku, mieszkania, z co drugiego samochodu, a nawet zza szyb kantorów i spomiędzy słoików z miodem z daktyli pozdrawiała nas lekko uśmiechnięta twarz Bashara Al-Assada, prezydenta gwarantującego ten pozorny ład. Na pytanie, czy wieszanie portretów wodza wynika ze szczerej miłości, czy też z nałożonego obowiązku, Hisham odpowiedział dyplomatycznie: – Ja w swoim domu portretu nie mam.
Kiedy w ostatnich tygodniach na ulice wyszły tysiące Syryjczyków, domagając się reform, siły bezpieczeństwa zaczęły strzelać do demonstrantów, zabijając kilkadziesiąt osób. Nie wiem, czy wśród protestujących był nasz Hisham. I czy kiedykolwiek wierzył naprawdę w państwo bez karabinów i krwi na ulicach.

Wolność kontrolowana
Bashar miał zreformować kraj. Młody, wykształcony na Zachodzie, z praktyką okulistyczną w Londynie i żoną Asmą (Brytyjką syryjskiego pochodzenia) u boku zyskał in blanco opinię dobrze zapowiadającego się nowoczesnego przywódcy arabskiego. Po 30 latach twardych rządów jego ojca, Hafeza Al-Assada, część społeczeństwa syryjskiego miała nadzieję na odwilż i demokratyzację. Od 1963 roku, kiedy partia Baas przejęła władzę w kraju, obowiązywał stan wyjątkowy, który w praktyce oznaczał pełną kontrolę wojska nad wszystkimi sferami życia, co wiązało się m.in. z dławieniem w zarodku wszelkiej działalności opozycyjnej. Będąca w mniejszości sekta alawitów (odłam islamu szyickiego) opanowała administrację publiczną, armię i sektory gospodarki. Alawitą był zarówno Hafez, jak i jego syn Bashar. Większość społeczeństwa stanowią sunnici, którzy alawitów uważają bardziej za heretyków niż prawowiernych muzułmanów. Trzymanie społeczeństwa w ryzach doprowadziło m.in. do największej masakry za rządów Hafeza, gdy w 1982 roku krwawo stłumił powstanie Bractwa Muzułmańskiego w mieście Hama. Zginęło wtedy ok. 20 tys. osób.

Paradoksalnie walka alawitów z radykalnymi ugrupowaniami islamskimi daje poczucie bezpieczeństwa innym mniejszościom religijnym, także chrześcijanom. Kilkanaście wyznań, w tym starożytne Kościoły wschodnie, cieszy się stosunkowo dużą wolnością religijną. Niedziela w krajach muzułmańskich jest normalnym dniem roboczym. Wolny jest piątek. W niedzielę zatem pracują wszystkie urzędy państwowe. Siostra „naszego” Hishama, podobnie jak on chrześcijanka, pracuje w syryjskim ministerstwie kultury. Od niej dowiedzieliśmy się, że chrześcijanie pracujący w rządowych instytucjach mają w prawie zagwarantowane 2 godziny wolnego w niedzielę, żeby mogli uczestniczyć w liturgii w kościele. Z kolei sklepy w dzielnicy chrześcijańskiej są okupowane przez muzułmanów w piątek, kiedy „u nich” wszystko jest pozamykane. W tym czasie chrześcijańscy właściciele normalnie pracują. W niedzielę, to też prawda, następuje wymiana.

Taki zakres swobód mniejszości religijnych, nie do pomyślenia w Arabii Saudyjskiej, Iranie czy Egipcie, ma jednak swoją cenę: nie wtykać nosa w nie swoje sprawy. Kto łamie tę żelazną zasadę, ma okazję poznać nieco inne oblicze władzy, będącej zakonserwowaną przez wojsko arabską odmianą socjalizmu marki NRD. Czujności służb bezpieczeństwa mogliśmy doświadczyć zarówno dzięki kiepskim amatorom tajnej agentury, wyrastającym spod ziemi ni stąd, ni zowąd na ulicach Damaszku, zdradzającym się mało profesjonalnymi pytaniami, jak i dzięki zupełnie jawnemu stróżowi porządku w wiosce Mismyeh, dla którego spisanie paszportu cudzoziemców i chodzenie za nami krok w krok było zapewne przełomem w karierze. Z kolei w Palmyrze, gdzie zwiedzaliśmy ruiny starożytnego miasta, znajduje się ciężkie więzienie dla „politycznych”. W 2000 roku, po odziedziczeniu po ojcu prezydenckiego fotela, 35-letni wówczas Bashar zapowiedział głębokie reformy. Niektórzy sądzili, że oznacza to m.in. skurczenie się liczby lokatorów ponurej Palmyry. Bardzo się pomylili.

Przedwiośnie?
O reformach nie mogło być mowy choćby dlatego, że zmiany nie opłacają się świetnie urządzonym wojskowym, korzystającym bez ograniczeń z autokratycznego systemu. Nadzieje, jakie w młodym Al-Assadzie pokładali niektórzy zachodni przywódcy, również nie miały przełożenia na fakty. Bashar stał się bardzo radykalnym przeciwnikiem obecności i polityki Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, ale jednocześnie skonfliktowanym z wieloma krajami muzułmańskimi. Tylko zażyłe relacje z przywódcą Iranu nie są tajemnicą, łączy ich m.in. otwarta niechęć do Izraela. Właściwie niewiele osób spodziewało się, że arabska rewolucja dotrze również do Syrii. Na początku lutego na Facebooku Syryjczycy zwołali „dzień gniewu”. Domagano się reform politycznych i swobód obywatelskich. Na początku marca aresztowano nastolatków, którzy napisali na murach: „naród chce obalić władzę”. Ludzie zażądali zwolnienia najmłodszych więźniów politycznych. W mieście Dara 23 marca policja strzelała do kilkuset demonstrantów.

Były ofiary śmiertelne. Władze, chcąc uspokoić nastroje, zwolniły część więźniów politycznych. Później zniesiono obowiązujący od ponad 40 lat stan wyjątkowy. Potwierdzona liczba ofiar sięgała już 70 osób. Wreszcie Al-Assad zdymisjonował rząd i powołał nowego premiera. Ma to być sygnał, że jest otwarty na zmianę. Tyle że premier tak naprawdę ma tam niewiele do powiedzenia. Nadal rządzą wojskowi i trudno spodziewać się, aby wystąpili przeciwko Basharowi. Pozostaje pytanie, jak rozwinie się „wiosna” syryjska, kiedy okaże się, że kosmetyczne poprawki niewiele zmieniły. Spomiędzy słoików z miodem z daktyli nadal wyłania się twarz wodza narodu. Podobno daktyle są wykorzystywane w przemyśle kosmetycznym.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.