„Nasze Camino” – duchowa i terapeutyczna wędrówka w towarzystwie czworonożnej ekipy

Agnieszka Huf

|

GN 24/2023

publikacja 15.06.2023 00:00

Kilka lat temu stała nad brzegiem Renu, gotowa skoczyć. Dziś z mężem i wyjątkową, czworonożną ekipą terapeutów pomaga tym, którzy zgubili sens życia.

To już szósta edycja nietypowej pielgrzymki. To już szósta edycja nietypowej pielgrzymki.
Henryk Przondziono /foto gość

Nogi zapadają się w piach, upał daje się we znaki. Telefony dawno straciły zasięg, ale nikt nie chce patrzeć w ekran, kiedy wokół tysiące odcieni zielonego. Heńkowi udaje się nawet aparatem „ustrzelić” łosia, który czujnie obserwuje grupę przemierzającą jego włości. Nagle kolumna zatrzymuje się – długowłosa oślica Klara kładzie się na środku drogi i odmawia dalszej wędrówki. Do akcji wkracza Gabrysia. Przemawia czule, cmoka, po uszku mizia, tłumaczy, że musimy iść, bo Msza czeka. Klara uważnie słucha argumentów opiekunki, po czym przewraca się na plecy i zaczyna tarzać, wzbudzając tumany kurzu i salwy śmiechu obserwujących. Ktoś ciągnie za kantar, ktoś inny próbuje popchnąć ogromne cielsko – wszystko na nic! Trzeba cierpliwie poczekać, aż zwierzę zdecyduje, że nadszedł czas dalszej wędrówki.

Klara, mięciutka jak jedwab Perełka, ciężarna Corason i potężny Gus to część załogi towarzyszącej Naszemu Camino – wyjątkowej pielgrzymce przemierzającej przez cztery dni fragment polskiego szlaku Drogi św. Jakuba. Oprócz ośmiu osiołków i sześciu merdających ogonkami hawańczyków z pielgrzymami wędrują psychoterapeuci, kapłani i siostry zakonne, do których w każdej chwili można podejść i pogadać. No i przede wszystkim oni – Gabrysia i Leszek Jastrzębscy, twórcy fundacji Dom św. Jakuba.

Czy ty na mnie czekasz?

U fundamentu tej niezwykłej wędrówki stoi historia ich małżeństwa. A w niej dużo bólu, odejście Gabrysi, rozwód i tamten dramatyczny moment kilka lat temu, kiedy stojąc nad brzegiem Renu, chciała skończyć ze sobą. Była już po jednej próbie samobójczej, zresztą myśl o odebraniu sobie życia kołatała się w jej głowie od dzieciństwa, spędzonego u boku ojca alkoholika i współuzależnionej mamy. Tego dnia nad Renem myślała o swoim zmarnowanym życiu – małżeństwie, które rozbiła, córkach, które porzuciła. I kiedy już była gotowa skoczyć, pomyślała o Bogu. Wierzyła w Niego, ale nigdy nie była szczególnie blisko. Nie miała jednak nic do stracenia. „Jezu, tylko Ty możesz mnie uratować” – zawołała. Uratował.

W tym czasie Leszek modlił się o ocalenie ich małżeństwa w Licheniu. Modlił się już czwarty rok i powoli opadał z sił. Po ludzku nie było szans – rozwód na wniosek Gabrysi orzeczony, dokumenty do sądu biskupiego złożone. Dał Bogu ostatnią szansę. Zawibrował telefon. „Leszku, czy ty jeszcze na mnie czekasz?”. Odpisał, że ostatkiem sił – ale czeka.

Gabrysia szykowała się do powrotu do Polski, ale nim to się stało, kapłan poznany w Kolonii zabrał ją na Camino de Santiago. – Przeorało mnie to fizycznie i psychicznie, szliśmy prawie trzy tygodnie. Tam spotkałam człowieka, który uświadomił mi, że jestem dorosłym dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej, że mam zamrożone uczucia, że historia moich rodziców wpływa na całe moje życie – wspomina Gabrysia, maszerując przez las. Gdy wróciła do kraju, zaczęli z Leszkiem mozolnie odbudowywać swoje małżeństwo. – Ja to ogień, Leszek – woda. Kiedyś myślałam, że nie pasujemy do siebie, a teraz wiem, że się uzupełniamy, jesteśmy idealnie dobrani! Dziś mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że się kochamy na dobre i złe. To moje odejście było konieczne, żebym dziś była w miejscu, w którym jestem – odpowiada zapytana, czy żałuje, że ich życie miało tyle ostrych zakrętów. Z bólem w głosie dodaje jednak, że konsekwencją jej odejścia jest choroba młodszej córki, z którą borykają się od kilku lat. To krzyż, który niesie, a który jeszcze bardziej mobilizuje ją, żeby pomagać innym. – Gdybym w wieku 19 lat wiedziała, jaki wpływ wywarła na mnie moja rodzina, to moje małżeństwo z Leszkiem wyglądałoby inaczej – nie ma wątpliwości Gabrysia. Dlatego swoje życie podporządkowali pomaganiu tym, których życie zostało jakoś połamane. I tym, którzy chcą się przed takimi zawirowaniami uchronić. Tak powstała fundacja Dom św. Jakuba. Nasze Camino to ich wisienka na torcie, ale działają przez cały rok. Do swojego domu w kujawsko-pomorskiej wsi co miesiąc zapraszają ludzi chętnych na spotkania z terapeutami i duszpasterzami. Celebrują małżeństwo, rodzinę, edukują i wspierają. Ich pragnieniem jest wybudowanie gospodarstwa terapeutycznego. Mają już nazwę – „Przystań w drodze”, mają ziemię w miejscowości o nazwie… Bógzapłać. Problemem, jak zwykle, są pieniądze. Jastrzębscy liczą na otwarte serca tych, którzy jak oni wierzą, że każde małżeństwo jest do uratowania.– Widzisz te dzieciaki? – Gabrysia wskazuje na grupkę nastolatków, maszerujących niedaleko nas. – Rosną na naszych oczach. Bawią się, szaleją, czasem coś zmalują, ale słuchają tych treści. Za parę lat założą swoje rodziny i to, co tu usłyszeli, będzie w nich owocować! – cieszy się. Tak było u Ewy i Jacka z Torunia – parę lat temu na Camino wyruszali jako znajomi. Potem jako para, narzeczeństwo, a dziś wędrują z półtorarocznym – jakżeby inaczej – Kubusiem. – Tu, na szlaku, nasza relacja się pogłębiała, a teraz formujemy nasze małżeństwo na podstawie konferencji i świadectw, których słuchamy na postojach – dzielą się.

Osły i ludzie

Renata i Grzegorz nie spuszczają z oka 11-letniej Zuzi, która pewnie prowadzi na lince Fiołkę. Mamy tu strawę duchową, czasem jakiś strzęp rozmowy staje się odpowiedzią na pytanie, które od dawna nosimy w sercu. A wędrówka z osłami pozwala mi odkryć, że mam wiele wspólnego z tymi zwierzakami – przypominam sobie sytuacje ze swojego życia, kiedy stawałam jak one i ani kroku dalej. Patrzę na ich opiekunów, jak starają się je zmotywować, bo wiedzą, że nic na siłę się nie zdziała. I myślę, że czasem ja też muszę wyjść ze swoich schematów i spróbować poszukać sposobu pokonania swojego lęku – dodaje Renata, a ja czuję, jak pod moim łokciem pojawia się kolejna włochata łepetyna i zmusza mnie do przesunięcia się na bok.

Po co na Camino osły? Wydawałoby się, że do pielgrzymowania pasują jak kwiatek do kożucha. – Idą tu z nami faceci, obrażeni na cały świat, bo żona im kazała przyjechać. Podchodzą do osła i po uszku pomiziają, pogłaszczą i po chwili są uśmiechnięci, wszystkich kochają. Osły są spokojne, bezpieczne, nie za duże. Wyglądają pociesznie, bo mają takie „uśmiechnięte” pyski. Wyzwalają endorfiny, obniżają ciśnienie krwi – wymienia jednym tchem Gabrysia, która wraz z Leszkiem skończyła kurs onoterapii i w swoim gospodarstwie hoduje pokaźne stadko tych zwierząt.

– Ludzie się odblokowują, proszą o pomoc, kiedy coś im nie wychodzi, otwierają się przy zwierzętach – potwierdza dr hab. Krzysztof Pilarz, prof UMK, teolog i psychoterapeuta. Do jego „gabinetu bez ścian”, który prowadzi w czasie drogi, nieustannie ktoś przychodzi. Pielgrzymi mówią o problemach małżeńskich, wychowawczych, o braku sensu życia i rozpaczy. Krzysztof słucha, podpowiada, wskazuje kierunek. Dla wielu to pierwszy kontakt z profesjonalnym terapeutą. Na pójście do gabinetu nie mają odwagi, ale podejść do kogoś, kto tak jak oni ma nogi brudne od pyłu, a na postojach wcina z nimi pachnący kołacz, nie wydaje się takie straszne. – Jeśli psychologia i duchowość wykluczają się, to dzieje się to ze szkodą dla jednego i drugiego – podkreśla mocno i dodaje, że stara się pokazywać ludziom chrześcijański sposób patrzenia na trudności. – Możemy iść, patrzeć w ziemię i widzieć tylko te… pozostałości po osiołkach, w które próbujemy nie wdepnąć. A możemy podnieść głowę, rozejrzeć się i zobaczyć cudowną przyrodę, słońce, ludzi, zwierzęta, które z nami idą. Staram się zachęcać ludzi, aby podnieśli głowy i poszukali dobra wokół siebie.

Specjalnie dla ciebie

Docieramy do leśniczówki w Podolu. Osiołki zostają odprowadzone na popas, a pielgrzymi gromadzą się wokół polowego ołtarza na Eucharystii, która jest centralnym punktem każdego dnia. W homilii ks. Paweł Sobiecki, wieloletni przyjaciel wspólnoty, przypomina, że Pan Bóg przemawia przez swoje Słowo, ale i przez drugiego człowieka. – Te spotkania w drodze są szczególnie ważne – ciągnie swoją myśl, kiedy siadamy nad parującą grochówką – Nie wszystkim, którzy z nami wędrują, z Kościołem jest po drodze. Czasem przyciąga ich przygoda, czasem znajomi. A tu mogą podejść do księdza i zwyczajnie pogadać. Często od razu walą na „ty”, pytają, czemu jestem księdzem, a potem zaczynają dzielić się swoimi problemami. Zdarza się, że kończy się to spowiedzią. To jest wychodzenie na peryferie do którego zaprasza papież – opowiada kapłan, który kilka dni wcześniej świętował siódmą rocznicę święceń. – Te spotkania dają mi świeżość kapłaństwa – dzieli się i przypomina scenę z serialu „The Chosen”, w której Jezus mówi do Samarytanki napotkanej przy studni: „Czy ty nie rozumiesz, że przyszedłem tu specjalnie dla ciebie, w środku dnia?”. – Fascynujące jest obserwowanie, jak Bóg czeka tu na ludzi, jak przyprowadził ich do tego miejsca, żeby móc działać w ich życiu, choć oni nie są tego świadomi – uśmiecha się szeroko i zrywa się na równe nogi, bo kolumna szykuje się do wymarszu. Przed nimi kolejne kilometry wypełnione rozmowami, podziwianiem przyrody i przygodami z charakternymi towarzyszami wędrówki. – Czasem ludziom wydaje się, że w ich życiu nie wydarzy się już nic dobrego, wywieszają białą flagę i ich łódka dryfuje bezsilnie na oceanie życia. A to jest moment, kiedy mogą być najbliżej Pana Boga, bo Duch Święty może tę ich białą flagę wykorzystać jako żagiel, w który dmuchnie, by człowiek znalazł się tam, gdzie On chce – Krzysiek streszcza mi swoją wczorajszą konferencję. Biała flaga wywieszona nad Renem przez Gabrysię jest dziś żaglem dla setek ludzi. Jednych przyciąga przygoda, innych osiołki, ale Panu Bogu nie robi to różnicy. On robi swoje…•

*Wydarzenie było dofinansowane ze środków Fundacji ARP.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.