Jesteśmy opiekunami miłości – rekolekcje dla rodzin dzieci z zespołem Downa z udziałem abp. Grzegorza Rysia

Agnieszka Huf

|

GN 23/2023

publikacja 08.06.2023 00:00

Przyjechali z różnych stron Polski. Połączyło ich zaufanie do Boga i… dodatkowy chromosom, który zmienił życie ich rodzin. Tu wreszcie są wśród swoich.

Dzieci i ich rodziców odwiedził w Porszewicach abp Grzegorz Ryś. Dzieci i ich rodziców odwiedził w Porszewicach abp Grzegorz Ryś.
Roman Koszowski /Foto Gość

Jadalnię domu rekolekcyjnego w Porszewicach wypełnia gwar. Szczęk talerzy miesza się z okrzykami dzieci i rozmowami dorosłych. Ci, którym słowo „rekolekcje” kojarzy się z ciszą i zadumą, mogliby się zdziwić, ale stali bywalcy rekolekcji Domowego Kościoła – rodzinnej gałęzi Ruchu Światło–Życie – przywykli do tego, że ich wyjazdy cechuje wielki harmider.

Szczupła jasnowłosa dziewczynka odsuwa od siebie z niechęcią talerz zupy. – Nie chcę tak dużo! – protestuje. Dopiero po zapewnieniach rodziców, że nie musi zjeść wszystkiego, sięga po łyżkę. Po chwili talerz jest pusty. – Zwyczajna nastolatka – uśmiecha się Beata Twarowska. I tylko charakterystyczne, migdałowe oczy małej Marty wskazują na to, że ta scena rozegrała się w nadzwyczajnej rodzinie.

Takich migdałowookich dzieci w porszewickiej jadalni spotkało się ponad dwadzieścioro, od maleństw w wózkach do całkiem poważnych nastolatków. Razem z nimi rodzice, rodzeństwo… w sumie ponad sto osób zgromadziło się na pierwszych w Polsce rekolekcjach dla rodzin dzieci z zespołem Downa. Ich pomysłodawcy i organizatorzy, Łukasz i Izabela Głowaccy, są rodzicami 12-letniego Antosia z dodatkowym chromosomem. – Pod zaproszeniem na jedne z rekolekcji Domowego Kościoła zobaczyłem komentarz, że ktoś chciałby przyjechać, ale ma obawy, bo jego dziecko ma zespół Downa. Ktoś inny podzielił te wątpliwości… Bywa, że diakonie wychowawcze zajmujące się maluchami, gdy rodzice uczestniczą w formacji, czują się nieprzygotowane do opieki nad dziećmi z niepełnosprawnościami. No a kto ma zorganizować takie rekolekcje jak nie my? – uśmiecha się Łukasz, spoglądając czule na brykającego z innymi dziećmi Antosia.

Marta i Krzysztof Balowie zapraszają nas do swojego pokoju. – Tu będzie łatwiej ogarnąć chłopaków – mruga okiem Krzysiek. Wokół niego jak mały helikopter wiruje pięcioletni Grześ. Starszemu o trzy lata Rafałowi nieustannie rusza się za to buzia – cały czas coś podśpiewuje. – Kiedy zaszłam w trzecią ciążę, na USG połówkowym lekarz zauważył niepokojące objawy. Zaczął namawiać mnie, żebym szybko zrobiła dodatkowe badania, bo jeśli potwierdzi się zespół Downa, będzie można „rozwiązać problem”. Powiedziałam, że niezależnie od ich wyniku i tak urodzę, a wtedy lekarz zasugerował, że nie chce dalej zajmować się tą ciążą… – Marta dzieli się doświadczeniem znanym wielu rodzicom. Po diagnozie Balowie podeszli do sprawy metodycznie: poprosili o modlitwę swoją wspólnotę, a sami postanowili dowiedzieć się jak najwięcej o przeciwniku, z którym przyjdzie im się mierzyć. Kiedy Rafał przyszedł na świat, mieli już opracowany plan działania, wiedzieli, do jakich specjalistów się udać, jak zacząć rehabilitację. Jednak nie tylko sprawność fizyczna jest dla chłopca problemem. – Osoby z niepełnosprawnością intelektualną są bardzo samotne. Mamy dwóch starszych synów, którzy pomogą w opiece, ale nigdy nie będą równorzędnymi partnerami dla Rafała. Akurat średni syn zaczął mówić, że chciałby mieć jeszcze jednego brata. W naszych sercach pojawiła się wtedy myśl o adopcji dziecka z zespołem Downa… – wspomina Krzysiek. Grześ trafił do rodziny Balów, kiedy miał zaledwie dwa miesiące. – Chociaż chłopcy mają zupełnie inne temperamenty, są świetnymi kompanami, dogadują się bez słów! – podkreślają rodzice. Bo Grześ dopiero mówić zaczyna… Za to świetnie potrafi pokazać, czego chce. A kiedy spojrzy ogromnymi oczami spod jasnej grzywki, trudno nie ulec czarowi i nie spełnić jego życzeń.

Każdy modli się najlepiej

Rekolekcje prowadzone są metodą Ruchu Światło–Życie: dla dorosłych są konferencje i spotkania w grupach, a dziećmi w tym czasie zajmują się opiekunowie z diakonii wychowawczej. Ale na Eucharystii gromadzą się wszyscy bez wyjątku. Dziś jest wyjątkowo uroczysta, bo przewodniczy jej arcybiskup Grzegorz Ryś. I nikomu nie przeszkadza, że ktoś modli się, drepcząc wokół kaplicy, ktoś inny sprawdza, czy da się przecisnąć pod klęcznikiem, a jeszcze ktoś na cały głos wykrzykuje odpowiedzi mszalne. Tu każdy jest u siebie, każdy modli się, jak potrafi najlepiej – bez ostrza oceniającego, karcącego wzroku, na który czasem można nadziać się na parafialnej Mszy. – Od lat jeździmy na rekolekcje Domowego Kościoła i nigdy nie mieliśmy problemu, żeby grupa zaakceptowała naszego Damiana, ale tutaj czujemy, że każdy nas nie tylko akceptuje, ale przede wszystkim rozumie, nikt się niczemu nie dziwi. Jesteśmy wśród swoich! – opowiadają później Agnieszka i Adam Nolewajkowie z Katowic.

– Większość z nas formuje się w Domowym Kościele, ale tutaj możemy spotkać się w gronie osób, które mają podobne doświadczenie wiary: uczą się odnajdywać miłość Bożą w codzienności, która jest trochę inna. Na naszej drodze jest więcej trudności, krzyży, ale nie tych, które tylko przygniatają, ale przez które doświadczamy szczególnych dotknięć Pana Boga – dzieli się Beata Twarowska. Te dotknięcia widzi często, choćby patrząc na Martę i jej relację z najlepszym Ojcem. Kiedy dziewczynce zdarzy się zrobić coś złego, sama domaga się, żeby iść do spowiedzi; bardzo się cieszy, kiedy przyjmuje Komunię. W maju rodzinnie odmawiali wieczorami fragmenty Litanii Loretańskiej. – Martusia te wezwania nazywa komplementami dla Matki Bożej – uśmiecha się mama. – Pan Bóg przygotował mnie do roli ojca Marty – dopowiada Tomek. Mieli już dwoje starszych dzieci, a Beata była w trzeciej ciąży, kiedy na rekolekcjach charyzmatycznych w sercu usłyszał wyraźny głos: „Będziesz tatą”. – Panie Boże, ależ niespodzianka, przecież jestem nim od lat, pomyślałem wtedy. Kiedy urodziła się Marta, na sali porodowej nagle zapadła absolutna cisza. Chwilę później zobaczyłem naszą córkę, spojrzałem na jej twarz i przypomniały mi się te słowa. Już wiedziałem, czego Pan Bóg ode mnie chce: On zatroszczy się o moją rodzinę, a ja mam po prostu dla tej kruszyny być tatą, mam być opiekunem tej miłości – choć minęło już wiele lat, na twarzy Tomka nadal pojawia się wzruszenie. – Przy starszych dzieciach myślałem, że wszystko od nas zależy: ich zdrowie, ich wychowanie. Teraz wiem, że to mrzonki. Uczę się zawierzenia Panu Bogu, jak Mojżesz – on też wchodził w morze i nie wiedział, czy fale się rozstąpią. Ale ufał. Więc i ja ufam…

Arcybiskup na zjeżdżalni

Ponieważ w czasie porszewickich rekolekcji przypada akurat Dzień Dziecka, nie może zabraknąć czasu na rodzinną zabawę. Są więc bańki mydlane, kolorowe baloniki i największa atrakcja – cztery dmuchańce, na których szaleją wszystkie dzieciaki. Ku radości wszystkich zebranych na górę największej zjeżdżalni wspina się też arcybiskup Grzegorz i razem z małą Lidką wykonują efektowny zjazd. Zaraz po nim chwyta gitarę i daje krótki koncert z towarzyszeniem chórku dzieci i ich rodziców. To nie pierwszy raz, kiedy łódzki arcypasterz spotyka się z dziećmi z zespołem Downa. We wspomnienie świętego Mikołaja zaprosił je do kurii, a sam, uzupełniwszy biskupi strój o długą brodę, rozdawał im prezenty. Przemierzający Łódź Orszak Trzech Króli także w tym roku zbierał fundusze na terapię logopedyczną dla tej grupy dzieci. – Kościół musi odwzorowywać Pana Boga, a On ma zawsze więcej czasu, serca i energii dla tych, którzy Go bardziej potrzebują. Sprawiedliwość Boża nie polega na tym, że każdemu po równo, tylko każdemu tyle, ile potrzebuje. Uważam, że nadal za mało czasu poświęcamy tym dzieciom, ale też ich rodzicom, wiele jest jeszcze do zrobienia w Kościele – podkreśla arcybiskup.

– Każda rodzina po przyjściu na świat dziecka z niepełnosprawnością przeżywa żałobę – opowiada Łukasz Głowacki. – Mnie bardzo pomogły spotkania z rodzicami innych dzieci z zespołem Downa. Jeden z ojców opowiadał, jak dawniej ze wstydem zasłaniał wózek ze swoją córeczką. Po latach wspomina to z ogromnym zażenowaniem. Postanowiłem wtedy, że nigdy nie będę wstydził się mojego syna. A teraz chcemy się tym dzielić – tworzyć wspólnotę ludzi o podobnych doświadczeniach. Rodzice zdrowych dzieci często nie zwracają uwagi na ich małe osiągnięcia, bo one przychodzą naturalnie. My wiemy, ile pracy trzeba włożyć w najmniejszy sukces naszych pociech, rozumiemy radość z prostych rzeczy. Tu nikogo nie boli serce, że ma dziecko z niepełnosprawnością! – podkreśla. – W jednej z moich ulubionych modlitw padają słowa, że kamienie w naszym życiu są tak naprawdę naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Takie spotkania jak te nasze rekolekcje pomagają nam przypomnieć sobie tę prawdę – dodaje jego żona. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.