Festiwal w Opolu z polityką w tle, czyli nie dajmy się zwariować

Szymon Babuchowski

|

GN 22/2023

publikacja 01.06.2023 00:00

Wszyscy spierają się o polityczny wymiar Krajowego Festiwalu Piosenki, tymczasem należałoby się raczej zająć wizją artystyczną tej imprezy. A właściwie jej brakiem.

Amfiteatr podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 2020 r. Amfiteatr podczas Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w 2020 r.
Sławomir Mielnik /pap

Już w najbliższym tygodniu startuje 60. Krajowy Festiwal Piosenki w Opolu. Zamiast jednak szykować się na święto polskiej piosenki, jak to bywało przez minione dekady, kolejny raz uczestniczymy w medialnych przepychankach z polityką w tle. Tym gorętszych, że zbliżają się wybory. Wojciech Mann, Mariusz Szczygieł czy Maciej Orłoś przekonują, że w takiej formie festiwal nie ma sensu. Można by na ten temat, oczywiście, dyskutować, bo program tegorocznej imprezy faktycznie budzi sporo wątpliwości. Tyle że argumenty wytaczane przez większość przeciwników opolskiego show w obecnym kształcie niewiele mają wspólnego z troską o jego poziom artystyczny.

Autoryzowanie zła?

Najbardziej kuriozalnym głosem w tej „debacie” jest chyba instagramowy wpis Macieja Orłosia, który chwali się, że interweniował w sprawie Opola u… Rafała Trzaskowskiego. Co ma wspólnego prezydent Warszawy z festiwalem w Opolu? Otóż dziennikarz chce, by polityk „przekonał prezydenta Opola, że należy zakończyć współpracę z TVPiS i odwołać tegoroczny 60. festiwal”. Jego zdaniem jubileuszowa edycja imprezy będzie miała charakter przedwyborczego mityngu. „O festiwalu będą mówić »Wiadomości« TVPiS, a Danuta Holecka zaszczyci Opole swoją obecnością” – przekonuje Orłoś. I dodaje: „Prezydent Opola naprawdę nie ma obowiązku przez współpracę z TVPiS autoryzowania zła w telewizji zwanej publiczną. Zło polega na tym, że TVP jest niczym innym jak tubą propagandową rządzących. Tłumaczenie, że należy oddzielić programy informacyjne i publicystyczne od rozrywki, zupełnie do mnie nie trafia. Prezes TVP, który podpisał z miastem umowę, jednocześnie daje zgodę na propagandowy kształt informacji i publicystyki w kierowanej przez niego stacji”.

Jaka jest TVP w programach informacyjnych, każdy widzi, tyle że nie można dać się zwariować. Gdyby mainstreamowi publicyści mierzyli wszystko tą samą miarą, to powinni przyjrzeć się uważnie chociażby festiwalowi Top of the Top, organizowanemu przez TVN w Sopocie. Poziom rozpolitykowania i propagandy płynącej ze sceny, zwłaszcza z ust konferansjerów, jest na tej imprezie znacznie wyższy, niż kiedykolwiek był w Opolu. Oczywiście TVN jest stacją prywatną i z tego powodu wolno jej nieco więcej, jednak źle się dzieje, kiedy kultura czy choćby tylko rozrywka wykorzystywane są głównie do celów propagandowych. Bez względu na to, po której stronie politycznego sporu lokujemy swoje sympatie.

Alternatywa dla podziałów

Ta niezdrowa przepychanka wokół festiwalu w Opolu trwa już od dobrych kilku lat. Apogeum osiągnęła w 2017 r., kiedy to ówczesny prezes TVP Jacek Kurski miał rzekomo zablokować udział Kayah, artystki aktywnie udzielającej się na manifestacjach KOD-u, w jubileuszowym koncercie Maryli Rodowicz. Choć sam prezes twierdził, że to nieprawda, ­Kayah wycofała się sama, uruchamiając lawinę kolejnych rezygnacji – także tych artystów, którym w PRL-u zupełnie nie przeszkadzało, że podczas festiwalu występują w reżimowych mediach. Los imprezy był zagrożony, rozważano też jej przeniesienie w inne miejsce. Ostatecznie festiwal odbył się, tyle że nie w czerwcu, ale we wrześniu. Od tamtego jednak czasu część wykonawców śpiewać w Opolu nie chce, obawiając się, być może, że po takim występie przykleiłaby się do nich łatka „pupilków władzy”. Na szczęście niektórzy zachowują w tej sprawie zdrowy rozsądek, jak chociażby Natalia Kukulska, która – choć daleka od wspierania strony rządowej – celnie zauważyła w jednym z wywiadów: „Jak ktoś chce zaprotestować w taki sposób, to niech to robi, ale nie wywyższajmy się swoją moralnością nad innymi. Przeceniamy naszą rolę. Muzyka może być alternatywą dla podziałów. Wchodząc na scenę, nie wypraszam ludzi o innych poglądach”. Artystka odniosła się w ten sposób do głosów krytyki, która spadła na nią, gdy w 2021 r. wystąpiła w Opolu na koncercie poświęconym swojej mamie, Annie Jantar. „(…) to jest festiwal o olbrzymiej tradycji, z którym związani są moi rodzice, jest tam wręczana nagroda imienia mojej mamy. Dlaczego mam to oddać?” – pytała wówczas piosenkarka.

Nie znaczy to jednak bynajmniej, że żadnego problemu z Opolem nie ma. Tyle że jest to problem innego rodzaju który dotyczy przede wszystkim poziomu artystycznego tej imprezy. Być może kłopot wynika po części z faktu, że organizatorzy, mając do dyspozycji ograniczoną pulę artystów godzących się na występ w telewizji publicznej, muszą łatać dziury muzyczną „drugą ligą”. Jednak w większej mierze jest to chyba sprawa wizji całego festiwalu i braku pomysłu na jej odświeżenie.

Ale to już było

W ostatnich latach najwięcej uwagi poświęca się w Opolu koncertom wspomnieniowym, zgodnie ze starą zasadą inżyniera Mamonia: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”. Żeby tylko raz! Konia z rzędem temu, kto policzy wszystkie opolskie występy Maryli Rodowicz w ostatniej dekadzie. Również program tegorocznej imprezy każe przypuszczać, że na wysyp nowości nie mamy co liczyć. Zestaw wykonawców jest do bólu przewidywalny. Oprócz Maryli: Golec uOrkiestra, Pectus, Rafał Brzozowski, Halina Mlynkova, Kasia Moś, Justyna Steczkowska, Piotr Cugowski, Izabela Trojanowska, Ryszard Rynkowski, Halina Frąckowiak, Alicja Majewska i Włodzimierz Korcz, Skaldowie… Wielu z nich to artyści bardzo zasłużeni dla polskiej piosenki, ale ile razy można słuchać tego samego?

Nie twierdzę, że koncerty wspomnieniowe są niepotrzebne. Czasem i tu pojawi się pozytywne zaskoczenie, tak jak trzy lata temu, gdy piosenkę „Tyle samo prawd, ile kłamstw” brawuro zinterpretowali Igor Herbut i Kuba Badach, przewyższając oryginał o kilka artystycznych pięter. Rzecz jest jednak w proporcjach między starym a nowym, a te są w tym roku porażające, nawet jak na festiwal jubileuszowy. Widać to już w samych tytułach poszczególnych koncertów. Pierwszego dnia otrzymamy „Od Opola do Opola”, czyli zestaw przebojów sześćdziesięciolecia. Dzień później usłyszymy „Czas ołowiu” – koncert będący hołdem dla zmarłych artystów. Tytuły trzeciego dnia to: „Cała sala śpiewa z nami”, czyli hity opolskiej publiczności, oraz na finał: „Ale to już było. Jest. I będzie!” (tego chyba nie muszę wyjaśniać).

Cała nadzieja w koncertach Debiutów i Premier, które na razie jawią się jako jedna wielka zagadka. W ostatnich latach niewiele jednak wyłowiono tam nowych talentów i niewiele piosenek zostało nam w pamięci. A przecież temu chyba, przede wszystkim, powinien służyć festiwal. Jeśli uświadomimy sobie, że tylko na pierwszym opolskim festiwalu w 1963 r. wylansowano takie przeboje jak: „Karuzela z madonnami”, „Taki pejzaż”, „Czarne anioły”, „Masz takie oczy zielone”, „Pod papugami”, „Rudy rydz”, „Chłopiec z gitarą” i „Autostop”, to dorobek całej ostatniej dekady wypada przy tym bardzo blado. Owszem, równolegle odbywają się jeszcze koncerty muzyki alternatywnej (w tym roku pod szyldem Offpole), transmitowane przez TVP Kultura, i tam dzieje się sporo, jednak rzecz rozgrywa się na marginesie głównej imprezy. W samym jej centrum rządzą melodie, które już znamy. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.