Fiat 126p. Samochód, który zmotoryzował polskie społeczeństwo, ma 50 lat

Szymon Babuchowski

|

GN 22/2023

publikacja 01.06.2023 00:00

Miał kanciastą sylwetkę, był toporny w obsłudze i ciasny. A jednak Polacy pokochali małego fiata. Samochód, który zmotoryzował polskie społeczeństwo, kończy właśnie 50 lat.

Fiat 126p. Samochód, który zmotoryzował polskie społeczeństwo, ma 50 lat

Kto z nas, urodzonych w PRL-u, nie ma osobistych wspomnień z nim związanych? Jedni z rozrzewnieniem wspominają brawurowe wyprawy do Bułgarii albo nad Balaton, inni chwalą się własnoręcznie wykonanymi naprawami, jeszcze inni licytują się co do ilości osób, które udało im się zmieścić we wnętrzu tego niepozornie wyglądającego auta. Przez wiele lat był najczęściej spotykanym wozem na polskich drogach, a nawet i dziś zdarza się czasem wypatrzyć na ulicy jego charakterystyczną, budzącą czułość kanciastą sylwetkę, zabłąkaną między współczesnymi cudami techniki o opływowej linii. Równo pół wieku temu, 6 czerwca 1973 roku, w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej został zmontowany, jeszcze z włoskich części, pierwszy polski Fiat 126p, czyli popularny maluch.

Samochód dla Kowalskiego?

Poszukiwania licencjodawcy samochodu klasy popularnej trwały w Polsce Ludowej od końca lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Prowadzono rozmowy m.in. z Toyotą, Citroënem, Renault, Volkswagenem i Fordem. Ostatecznie jednak wybór padł na włoskiego Fiata, który przedstawił najkorzystniejsze dla polskiej strony warunki licencji, m.in. zgadzał się na spłatę zobowiązań gotowymi samochodami lub częściami. Spośród dwóch zaproponowanych modeli: Fiata 127 z przednim układem napędowym oraz Fiata 126 – został wybrany ten drugi, o 20–25 proc. tańszy w produkcji. Umowę podpisano w październiku 1971 r., a już od lutego 1973 r. bank PKO rozpoczął przyjmowanie przedpłat na zakup malucha. Do posiadaczy przedpłat pierwsze egzemplarze miały trafić dopiero w 1977 r., chyba że wyłoniono ich wcześniej drogą losowania. Edward Gierek twierdził, że to „samochód dla Kowalskiego”, ale jego cenę wyznaczono początkowo na 69 tys. złotych, co było wówczas równowartością około dwudziestu średnich pensji. Mimo to pozostawał on najtańszym samochodem na polskim rynku. Polacy cenili sobie też prostą konstrukcję produkowanego na włoskiej licencji auta, która umożliwiała samodzielne naprawy.

Od strony technicznej Fiat 126 był następcą produkowanego od 1957 r. we Włoszech modelu Fiat 500 Nuova. Miał też podobne gabaryty, ale odróżniało go bardziej kanciaste nadwozie. Silnik obu samochodów umieszczony był z tyłu, co w przypadku malucha stało się tematem dowcipów. Żartowano m.in. że mały fiat nie różni się niczym od mercedesa, bo w jednym i drugim przypadku strefa zgniotu kończy się na silniku. W obsłudze maluch pozostawał urządzeniem dość topornym. Ze względu na specyficzny terkot silnika nazywany bywał „kaszlakiem”, a legendarne stało się jego awaryjne odpalanie za pomocą kija, zastępowanie zerwanego paska klinowego rajstopami czy też ruszanie „na pych”. Auto notorycznie gasło na skrzyżowaniach, zimą zamarzał mu silnik (akumulator trzeba było wymontowywać i zabierać na noc do domu), a otwierająca się przy większych prędkościach tylna klapa była zmorą kierowców.

Telewizor, meble, mały fiat

Zdarzały się też bardziej nietypowe usterki. – Kiedyś przy skręcaniu w lewo na rondzie włączył mi się klakson i nie przestawał trąbić. Problem minął dopiero, kiedy zjechałem z ronda. Innym razem odpadł łącznik skrzyni biegów i auto zablokowało się na trzecim biegu – wspomina nasz fotoreporter Henryk Przondziono. – Nie wspomnę już o tym, że rok po zakupie nowego malucha wyszła na nim rdza. Cały czas był też problem z filtrem paliwa – trzeba było przedmuchiwać siteczko i potem długo czuło się w ustach smak benzyny.

Niską skuteczność miały hamulce malucha, nie powalały też osiągi tego auta. Jego prędkość maksymalna wynosiła 105–108,4 km/h, choć są i tacy, którzy twierdzą, że udało im się rozpędzić samochód powyżej 120 km/h. Mimo to fiat 126p, wyprzedzający o całą epokę popularną wcześniej w Polsce syrenę, stał się symbolem pewnego luksusu. Oczywiście na miarę swoich czasów. „Telewizor, meble, mały fiat – oto marzeń szczyt” – śpiewał zespół Perfect w piosence „Nie płacz, Ewka”. Ta gorzka ironia miała uzmysławiać, że jako społeczeństwo nie mierzymy zbyt wysoko, zresztą nie tylko w motoryzacji. Z większą czułością odnosił się do malucha Jan Krzysztof Kelus, który w żartobliwej piosence „Fiat 126p” nazywał swój samochód drugim po domu schronieniem, dodając, że „póki nie ma na lepszy, trzeba tak o ten dbać/ żeby »brudas« nie pisały dzieci”. A na początku XXI wieku zespół Big Cyc wyśpiewywał, że „Mały fiat/ przetrwa jeszcze tysiąc lat”. Dodajmy, że w tamtym czasie jeździło ich po polskich drogach całkiem sporo, bo przecież jeszcze w 1996 r. maluch był najlepiej sprzedającym się samochodem w Polsce.

Przez lata udoskonalano jego konstrukcję. – Kiedy kupiłem nowego malucha, to byłem gość, bo samochód miał lusterko z prawej strony, a pierwsze wersje go nie miały – uśmiecha się Henryk Przondziono. Istniały też modele cabrio, kombi czy wojskowe. Wersją głęboko zmodernizowaną był produkowany od 1987 r. model Polski Fiat 126 BIS, który miał być przeznaczony przede wszystkim na eksport. W stosunku do pierwowzoru wprowadzono ponad 800 zmian, a ich opracowanie było głównie dziełem Polaków. Do najważniejszych zmian należały nadwozie typu hatchback i silnik chłodzony cieczą.

Najdroższy maluch świata

Kariera fiata BIS trwała jednak krótko. W 1991 r. jego miejsce na linii produkcyjnej w Tychach zajęło cinquecento, typowane na następcę fiata 126. Nietrafnie zresztą, bo produkcja cinquecento zakończyła się już w 1998 r., a więc dwa lata przed zejściem malucha ze sceny. Ostatni mały fiat zjechał z taśmy produkcyjnej w Bielsku-Białej w samo południe 22 września 2000 r. Należał do limitowanej serii Happy End, liczącej 1000 egzemplarzy, po połowie w żółtym i czerwonym kolorze. Ten ostatni miał barwę żółtą i trafił do Muzeum Fiata w Turynie. Łącznie wyprodukowano od początku 4,6 mln fiatów 126, z czego aż 3,3 mln w Polsce (w macierzystych Włoszech produkcja trwała zaledwie do 1980 r.).

Do dziś maluch cieszy się popularnością m.in. na Kubie, gdzie jest nazywany Polaquito (Polaczek) i uważany za auto tanie w utrzymaniu, które można przerabiać na różne sposoby i naprawiać prostymi narzędziami. W 2016 r. szef najstarszego klubu automobilowego na wyspie, Amigos del Motor, nadał mu nawet tytuł „samochodu roku”. W innych krajach maluch stanowi jednak raczej wyłącznie gratkę dla kolekcjonerów. Bywa, że bazujące na jego konstrukcji auta osiągają całkiem wysokie ceny. Niedawno jeden z takich egzemplarzy, zbudowany przez włoską manufakturę Gavello na bazie Polskiego Fiata 126 BIS, został sprzedany za 20,2 tys. euro (ok. 96 tys. zł). W marcu ubiegłego roku swojego malucha sprzedał też Tom Hanks, który w licytacji uzyskał za auto aż 83,5 tys. dolarów, czyli – według zeszłorocznego kursu – ponad 363 tys. zł. Odrestaurowany samochód z 1974 r. trafił do niego sześć lat temu dzięki akcji „Bielsko-Biała dla Toma Hanksa”. A wszystko przez to, że aktor wcześniej opublikował w internecie zdjęcie, na którym nieco zażartował z dziwnego samochodu. Akcja przyniosła jednak dobre owoce, bo Hanks w podzięce wsparł bielski szpital pediatryczny. Za to pieniądze z zeszłorocznej sprzedaży „najdroższego malucha świata” zasiliły konto organizacji Hidden Heroes, opiekującej się weteranami wojennymi. I jak tu nie kochać małego fiata: taki mały, taki wiekowy, a ciągle pomnaża dobro.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.