Jestem mu wierny. Jak pies

Marcin Jakimowicz

|

GN 12/2011

publikacja 27.03.2011 12:15

Wielki Post 2011 - On, generał nad generały, przyjeżdżał na zawołanie szeregowego żołnierza. Co to jest – pytam się – jeśli nie miłość? – opowiada o. Jan Góra OP w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem.

Rzym, 6.04.2005. Przybity ojciec Jan Góra i młodzież z poznańskiego duszpasterstwa stoją w długiej kolej-ce do trumny z ciałem Jana Pawła II. Tego dnia ryczałem jak małe dziecko – opowiada dominikanin Rzym, 6.04.2005. Przybity ojciec Jan Góra i młodzież z poznańskiego duszpasterstwa stoją w długiej kolej-ce do trumny z ciałem Jana Pawła II. Tego dnia ryczałem jak małe dziecko – opowiada dominikanin
fot. Henryk Przondziono

Marcin Jakimowicz: Do świętych mężów przez wieki ściągały tłumy, by spytać ich o radę. O co pytał papieża Jan Góra?
o. Jan Góra: – Ja ciągnąłem do papieża po wsparcie dla moich szaleństw. Ciągnąłem do niego po to, by pobłogosławił mą płonącą głowę i rozedrgane serce. I błogosławił. Widząc to, inni zaczynali mi pomagać. Na przykład jeden z jubilerów widząc serdeczność Jana Pawła, ufundował kościół na Jamnej. Ja jestem przykładem oddolnego charyzmatu, który błogosławił i umacniał sam Ojciec Święty.

Widział kiedyś Ojciec papieża płaczącego albo pękającego ze śmiechu?
– Płaczącego papieża nie widziałem. Ale wielokrotnie widziałem, jak trząsł się ze śmiechu. Zwłaszcza podczas obiadów. Przecież opowiadaliśmy Ojcu Świętemu różne kawały, głupoty i rzeczy niestworzone. Papież bronił mnie, a ja odwzajemniałem się mu wiernością. Jak pies. Są trzy miejsca na świecie, w które Ojciec Święty przybył, gdy go o to poprosiłem. Co to jest – pytam się – jeśli nie miłość? On miał słuch absolutny. Wiedział, że czekają na niego młodzi i nie zawiódł. Hermanice, Jamna, Lednica – trzy razy papież leciał helikopterem nad tymi miejscami na prośbę szeregowego żołnierza, choć był generałem nad generały. Przybył, bo usłyszał wołanie młodzieży, bicie ich serc. I to jest wielka miłość. On wzorem Chrystusa miał inicjatywę miłości.

Czym różnił się od idola rockowego, który porywa wielomilionowe tłumy?
– Tym, że miał na względzie dobro tych ludzi. Nie uwodził! Nie gromadził wokół swojej idei, ale wokół Chrystusa. Miał na względzie dobro młodych, bo myślał w perspektywie ostatecznej: życia, śmierci i zmartwychwstania.

Nie chciał młodych „kupić”?
– Nigdy. Nigdy! Zachowywał się nawet czasami tak, jakby chciał ich zrazić. Mówił, że to trudna droga, że za chodzenie po szczytach płaci się wysoką cenę. Będą was prześladować – zapowiadał. Ale zawsze przypomniał: to droga piękna. Porwał młodych swą bezinteresownością.

Jak przyjmował pochlebstwa? Co chwilę słyszał przecież pochwały, często wazelinę…
– Nie był naiwny, był wybitnym realistą, więc wszystko to odnosił do Jezusa, nie do siebie. Był przezroczysty. Wiedział, i często to podkreślał, że jest człowiekiem Jezusa, instrumentem w rękach Ducha Świętego. Papież, modląc się, był zawsze kilka kroków do przodu. Był „tu”, ale i „gdzie indziej”. I to bycie „gdzie indziej” jest fascynujące.

Rocco Butiglione zabłądził kiedyś w Castel Gandolfo. Wszedł przez pomyłkę do salki, gdzie trzymano miotły i… zastał tam klęczącego, zatopionego w modlitwie papieża.
– Mnie, podobnie jak kard. Johna Foleya, zachwyciło to jego mruczenie w czasie modlitwy… Co tu dużo gadać: widać było, że ten człowiek rozmawia z Bogiem. I jeszcze jedna ważna rzecz. On patrzył ludziom w oczy! Kto to dziś potrafi? Wczoraj wieczorem przeglądałem fotki z Janem Pawłem. Mam ich kilkaset. Zelektryzowała mnie jedna rzecz: on zawsze patrzył ludziom w oczy! Miał w sobie takie zaplecze i podglebie świętości, że dobrze czuł się i w pałacu, i w baraku. Z generałem, kardynałem i górnikiem. Ze schorowanymi staruszkami i tańczącym tłumem młodych. Ta jego miłość, jego zakorzenienie w niebie sprawiała, że nigdy nie był wytrącony. Na jego rozmówcach robiło to kolosalne wrażenie.

„Czy wyrzekacie się seksu?” – pytał papież tysiące młodych.
– Nieee – odpowiedział tłum. A Jan Paweł II niespeszony wyjaśniał: „…seksu jako zniewolenia, które może zniszczyć waszą miłość!” – To przykład miłości ojca, który stawia wymagania, ale się młodzieży nie podlizuje. Jan Paweł był ojcem w epoce obsesji demokratycznej, która czyni człowieka sierotą, bo zabiera mu autorytety. Poklepuje nas wszystkich po plecach, wpaja, że wszyscy jesteśmy równi i mamy po jednym głosie. A papież był autorytetem. Gigantem, który służy, pada na kolana i całuje brudną ziemię. Mnie na całe życie ustawiło jego „Promieniowanie ojcostwa”. Mówię o tym nieustannie.

Poszedłem kiedyś do papieża i mówię: „Dziękuję Ojcu Świętemu za tekst, który mnie kiedyś uratował od zguby”. „Jaki?” – zdumiał się. – „Promieniowanie ojcostwa”. – „Ojcze Święty – mówię – do dominikanów w Poznaniu przychodzą najładniejsze dziewczyny. I stają blisko, czasami za blisko, człowiek jest speszony, musi się cofnąć, ale kiedy zrozumiałem, że mam być ojcem, powiedziałem sobie: – Trudno, żeby ojciec zagrażał własnym dzieciom – chyba jakiś kazirodca, mogę być jeszcze bliżej!”. A papież na to: „To był mój problem, ale byłem wtedy bardzo młody...”. A poważnie: To scenariusz całego mojego duszpasterstwa.

Co mówił papież młodym o miłości? To słowo kojarzy się im przede wszystkim z walentynkami i gorącym uczuciem…
– Uczył tego, że miłość to nie to, co się czuje, ale to, co się wybiera. Od lat staram się przekuć emocje na treść, na konkret. Dlatego co tydzień nad Lednicą studiujemy Jana Pawła. Kartka po kartce…

Młodzi przychodzą chętnie, czy trzeba ich ciągnąć wołami?
– Czasem trzeba ciągnąć wołami. Ale warto. Chłoniemy Jana Pawła. Stał się naszym myśleniem. „Miłość i odpowiedzialność”, „Osoba i czyn”, „Pamięć i tożsamość”, „Dar i tajemnica”. Przecież to nie są zwykłe przypadkowe zbitki słów! To program na życie. Ja codziennie modlę się: „Jak mnie w to wrobiłeś, to teraz mi pomagaj”. I pomaga. Bezwzględnie. Zawsze. Jan Paweł II jest ze mną codziennie wieczorem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.