Zależy mi na telewizji

Bogumił Łoziński

|

GN 11/2011

publikacja 20.03.2011 15:46

O zamieszaniu w publicznej telewizji i programach niegodnych polecenia z Wojciechem Roszkowskim, rozmawia Bogumił Łoziński.

Wojciech Roszkowski Wojciech Roszkowski
fot. Jakub Szymczuk

Wojciech Roszkowski jest historykiem i ekonomistą, byłym posłem do Parlamentu Europejskiego. 3 marca został wybrany do rady nadzorczej TVP.

BOGUMIŁ ŁOZIŃSKI: Co historyk i ekonomista robi w radzie nadzorczej TVP?
WOJCIECH ROSZKOWSKI: – Udział ekonomisty w radzie nadzorczej tak dużej instytucji jak TVP jest absolutnie zrozumiały. Jako historyk jestem zainteresowany momentem historycznym, w którym działam, bo być może kiedyś trzeba będzie go zanalizować i opisać. Chciałbym jednak podkreślić, że zostałem zgłoszony do konkursu na członka rady przez porozumienie środowisk twórczych i jestem ich przedstawicielem.

Jednak jest Pan postrzegany jako reprezentant interesów PiS w radzie.
– Tak nie jest. To prawda, że startowałem do Parlamentu Europejskiego z list PiS, ale jestem i byłem bezpartyjny. Szeroko rozumiany program tej partii jest mi bliski, realizowałem go w PE, choć nie wszystko w tym ugrupowaniu akceptowałem. Ja reprezentuję określony światopogląd, siebie samego, a nie partię.

Jaki światopogląd?
– Nigdy nie ukrywałem, że mam poglądy konserwatywne, katolickie, umiarkowane, z akcentem na sprawność działania dla realizacji pewnych wartości. Dlatego zależy mi na tym, aby publiczna telewizja miała charakter dobra publicznego i realizowała swoją misję, a nie popadała w komercjalizację i upartyjnianie. Komercjalizacja do pewnego stopnia jest koniecznością, natomiast upartyjnianie nie.

I po wyborze do rady nikt z PiS nie zgłaszał się do Pana z jakimiś oczekiwaniami?
– Nie, żadni politycy się nie zgłosili.

A ze strony twórców?
– Też nie.

Jakie ma Pan kompetencje w dziedzinie mediów?
– Moje kompetencje zostały zweryfikowane w czasie konkursu. Mam doświadczenie w zarządzaniu instytucjami, byłem prorektorem dużej uczelni, dyrektorem instytutu w PAN-ie, a jako poseł nabrałem też sporego doświadczenia organizacyjnego i publicznego. Myślę, że moje kompetencje ekonomiczne mogą się przydać, a jako autor podręczników do historii czuję też edukację, która jest jedną z najważniejszych misji telewizji publicznej.

Obecny skład KRRiTV, a w konsekwencji rady nadzorczej TVP, jest wynikiem porozumienia politycznego między PO i lewicą. Jego celem było odsunięcie od władzy ludzi związanych z PiS. Czy nie ma Pan wrażenia, że uczestniczy w nie swojej grze, na której przebieg nie ma Pan wpływu?
– Poważnie zastanawiałem się nad tym problemem, kandydując do rady. Moja motywacja nie była jednak polityczna. W Polsce wszystko nabiera barw politycznej walki i dlatego jako osoba niewspierana przez żaden aparat partyjny mogę być w niej dość bezbronny. Jednak wydaje mi się, że rządzącym zależy, aby pokazać, że nie biorą wszystkiego, i w tym widziałbym szansę wywalczenia pewnych słusznych spraw. Mam nadzieję, że członkowie tej rady nie są zaprogramowani partyjnie w 100 proc.

W praktyce kształt telewizji zależy od prezesa i zarządu. Obecnie funkcje te pełni tymczasowo Juliusz Braun. Dlaczego rada nadzorcza nie przeprowadziła konkursu i nie mianowała od razu stałego prezesa?
– Bo była polityczna decyzja o odwołaniu poprzedniego zarządu, a ponieważ spółka nie może zostać pozbawiona kierownictwa, stąd prezes tymczasowy. Ja postulowałem, aby jego okres pracy wyznaczyć w taki sposób, by w tym czasie rada przeprowadziła konkurs na nowego prezesa i zarząd. Według mnie, do 15 kwietnia, do kiedy ma rządzić Juliusz Braun, nie da się rozstrzygnąć konkursu i jego kadencja będzie przedłużana, co nie jest korzystne. Zostałem jednak przegłosowany.

Jaka koalicja powstała w radzie: PO z lewicą, czy PO z PSL-em?
– Tworzą się pewne układy partyjne, ale nie chciałbym ich komentować, bo wtedy stałbym się uczestnikiem tej gry.

Wszystko wskazuje, że szanse na wybór na prezesa TVP bezpartyjnego fachowca są znikome, raczej należy się spodziewać nominacji z klucza partyjnego.
– Nie chciałbym tego z góry przesądzać. Życie publiczne w Polsce jest nadmiernie upolitycznione i partie nie wysuwają do władzy ludzi najbardziej kompetentnych, tylko najbardziej partyjnych. Mam jednak nadzieję, że w przypadku prezesa TVP można liczyć na to, że jednak władze telewizji publicznej trafią w ręce odpowiedzialnych fachowców, zdających sobie sprawę z misji telewizji publicznej. Jeśli nie, będę przeciwko ich powołaniu głośno protestować, nie będę malowanym członkiem rady.

Juliusz Braun zapowiedział, że nie zgodzi się na powrót do TVP programu „Warto rozmawiać”, który dla ludzi o wrażliwości konserwatywnej stanowi symbol pluralizmu i wiarygodności telewizji publicznej. Czy w TVP powinno być miejsce dla programu Jana Pospieszalskiego?
– Ten program może się jednym podobać, a innym nie, jednak dla zachowania pluralizmu w mediach publicznych powinno być dla niego miejsce w TVP, a jego usunięcie powoduje wyraźny przechył w jednym kierunku. Na pierwszym posiedzeniu rady podniosłem tę kwestię i uzyskałem odpowiedzi dość wymijające, które mnie nie usatysfakcjonowały. Dlatego byłem rozczarowany tym posiedzeniem, zwłaszcza w zestawieniu ze słowami przewodniczącego KRRiTV Jana Dworaka, który przy wręczeniu nominacji podkreślał, patrząc zresztą na mnie, pluralizm tej rady.

A gdyby miał Pan porównać program „Warto rozmawiać” i „Tomasz Lis na żywo”, który z nich bardziej spełnia dziennikarskie standardy?
– W obydwu przypadkach mamy do czynienia z pewnym sterowaniem programem, z tym że w wyraźnie większym stopniu występuje to zjawisko w programie pana Lisa.

Po przejęciu w ostatnich miesiącach wpływu na media publiczne przez PO i lewicę wyrzucono z tych mediów dziennikarzy o wrażliwości konserwatywnej. Czy to jest zamach na pluralizm w mediach?
– Tak to odbieram. Według mnie w mediach publicznych powinno być miejsce dla tych dziennikarzy. Jednak jeśli mówimy o pluralizmie i standardach dziennikarskich, to nie chodzi o to, aby dziennikarze lewicowi czy prawicowi mieli swoje programy, lecz by programy publicystyczno-polityczne były wzorowane na standardach, które widzimy w niektórych mediach zachodnich, np. BBC. Miałem okazję uczestniczyć w programach publicystycznych tej stacji i muszę powiedzieć, że bezstronność i fachowość ich dziennikarzy jest godna polecenia. Redaktorka, która prowadziła te audycje, nigdy nie zdradzała swoich poglądów na dany temat, dobierając gości tak, aby prezentowali pełne spektrum i pilnując,aby każdy z nich miał równe szanse na przedstawienie swoich argumentów. Tymczasem dziś w Polsce bardzo często prowadzący narzuca swój pogląd, co jest absolutnie nieprofesjonalne.

„Wiadomościom” TVP pod kierownictwem Jacka Karnowskiego zarzucano brak obiektywizmu. Jaka jest Pana opinia na ten temat?
– Te zarzuty były formułowane nadmiernie partyjnie. Według mnie, standardy obiektywizmu były w największym stopniu naruszane w „Wiadomościach” w czasach, gdy rządził SLD. Później można było dostrzec pewne nachylenia w tę czy inną stronę, ale nie były to zjawiska drastyczne, w przeciwieństwie do telewizji prywatnych.

A jak Pan ocenia obiektywizm programów informacyjnych telewizji prywatnych i publicznej w okresie katastrofy smoleńskiej i wyborów prezydenckich oraz samorządowych?
– Zdecydowanie lepsze pod względem obiektywizmu były media publiczne. W mediach prywatnych widać było realizowanie jakiegoś programu politycznego: popieranie określonej partii, lansowanie polityków, a potem zmiana opcji i promowanie innej. Jeśli nawet takie zjawiska mają miejsce w telewizji publicznej, to w minimalnym stopniu. Nie ma mechanizmu, aby na mediach prywatnych wymuszać zachowanie standardów, może taką rolę powinna w większym stopniu pełnić Rada Etyki Mediów. Niektóre programy w tych mediach pod względem zachowania etyki dziennikarskiej są poza skalą.

Konkretnie jakie?
– Na przykład talk-show Kuby Wojewódzkiego, Szymona Majewskiego czy Michała Figurskiego. Pewne pomysły medialne tych panów lansują najgorsze możliwe postawy w życiu publicznym, które powinniśmy zwalczać. Chodzi o niszczenie godności innych, sprowadzanie całej debaty do personaliów, wyśmiewanie się z potknięć konkretnych ludzi, wreszcie deptanie pewnych symboli dobra wspólnego. Flaga narodowa czy dobre imię pewnych autorytetów moralnych powinny być chronione. Nie chodzi o cenzurę, ale o szacunek dla innych.

PO przeprowadza zmiany w TVP pod hasłem odpolityczniania mediów. Jak Pan ocenia te działania?
– Trudno dostrzec to odpolitycznienie. Sposób powoływania rady nadzorczej TVP pokazuje, że stopień upartyjnienia jest bardzo duży. Skład rady nie odzwierciedla układu sił na scenie politycznej, bo przecież największa partia opozycyjna znalazła się poza tym gremium, także jej przedstawiciele nie weszli do KRRiTV.

Dotychczas każda partia mająca większość dążyła do przejęcia kontroli nad mediami publicznymi. Jak odpartyjnić media publiczne?
– To jest kwadratura koła, bo politycy decydują o kształcie ciał, które z kolei decydują o kształcie telewizji publicznej. Szansą na łagodzenie tego zjawiska jest istnienie sił społecznych, na przykład środowisk twórczych, które powinny mieć większy wpływ na media publiczne.

W Sejmie został złożony tzw. projekt twórców, według którego władze mediów ma wyłaniać Komitet Mediów Publicznych, powoływany na drodze losowania przez twórców, organizacje pozarządowe i środowiska akademickie. Czy to jest dobra droga do odpartyjnienia mediów?
– Popieram ten projekt, bo daje pewną szansę na ograniczenie upartyjnienia mediów. Choć całkowicie nie da się tego wykluczyć, ale na pewno zmniejszyć, na przykład przez osiągnięcie większej równowagi w prezentowaniu różnych poglądów.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: