Harfa o pękniętych strunach

Jacek Dziedzina

|

GN 11/2011

publikacja 20.03.2011 15:08

Poniżona, stojąca na skraju bankructwa Irlandia straciła zaufanie do całej klasy politycznej. Wybory przegrała najbliższa narodowym ideałom partia, rządząca krajem niemal bez przerwy od dziesięcioleci.

Enda Kenny – na zdjęciu na plakatach wyborczych – został nowym premierem Irlandii Enda Kenny – na zdjęciu na plakatach wyborczych – został nowym premierem Irlandii
fot. pap/EPA/PAUL MCERLANE

Kiedy ponad dwa lata temu w Dublinie i Galway rozmawiałem z Polakami planującymi powrót do kraju, nikt z nich nie przypuszczał, że w tak krótkim czasie powody do wyjazdu staną się całkiem poważne. Wtedy moi rozmówcy chcieli wracać do Polski, choć w Irlandii mieli dobre posady w dużych instytucjach i korporacjach, na odpowiedzialnych i dobrze płatnych stanowiskach. Wracali, bo tęsknili za Polską, a nie dlatego, że źle im się wiodło w Irlandii. Na ulicach trudno było znaleźć starsze niż 2-letnie samochody. Łatwo to poznać po tablicach rejestracyjnych, zdradzających rok produkcji. Irlandczycy masowo ulegali kolejnym ofertom kredytowym, pozwalającym na kupno nowych aut, mimo zaciągniętych już pożyczek. Podobnie z kredytami budowlano-mieszkaniowymi. Nowe apartamentowce rosły jak na drożdżach i można było odnieść wrażenie, że na wszystkie nowe lokale znajdą się kupcy. W powszechnym zachwycie celtyckim tygrysem gospodarczym mało kto jednak rozumiał, że duża część tego sukcesu to efekt dmuchanego balonu i życia ponad stan. I wcale nie chodzi tylko o to, że premier Irlandii zarabiał więcej niż jakikolwiek przywódca demokratycznego kraju. Kiedy balon pękł i nastał kryzys, okazało się, że Irlandczycy przez lata byli oszukiwani przez polityków, bankowców i deweloperów. A i w tej triadzie jedni kiwali drugich. Przyjęte przez rząd metody, mające ratować kraj przed bankructwem, przede wszystkim ugięcie się pod naciskiem Unii Europejskiej i przyjęcie upokarzającej i wysoko oprocentowanej pożyczki, tylko dolały oliwy do ognia. Partia premiera Briana Cowena musiała odejść. A wraz z polskimi emigrantami, wracającymi do Polski, mogą wkrótce pojawić się u nas zarobkowi imigranci z Irlandii.

Skazani na sukces?
To największa porażka Fianna Fáil, czyli Partii Republikańskiej, w historii niepodległej Irlandii. Anglicy tłumaczą jej nazwę na „Soldiers of Destiny” (żołnierze przeznaczenia), i rzeczywiście, odkąd w 1932 r. stworzyli pierwszy rząd, wydawało się, że są przeznaczeni do rządzenia tym krajem. Tym bardziej że wśród jej założycieli znaleźli się ojcowie niepodległości, w tym Eamon de Valera. W sumie rządzili sami lub w koalicji przez ponad 60 lat w ciągu ostatnich prawie ośmiu dekad. Ostatnio zaś byli u władzy bez przerwy od prawie ćwierćwiecza. Partia postrzegana jest jako konserwatywna, choć termin ten w ich wypadku jest dość pojemny. I tak na przykład przez dłuższy czas w Parlamencie Europejskim Fianna Fáil należała do grupy Unii na rzecz Europy Narodów (sceptycznej wobec federalistycznej wizji integracji), a obecnie zasila szeregi Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, stojącego po przeciwnej stronie. UEN wprawdzie już nie istnieje, ale ich kontynuatorami są przecież Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, do których jednak FF nie przyłączyła się.

Kadencja poprzedniego parlamentu powinna wprawdzie skończyć się dopiero w przyszłym roku, ale do przedterminowych wyborów musiało dojść z powodu kryzysu ekonomicznego i politycznego, w jakim znalazł się kraj. Bezpośrednim powodem rozpisania wyborów było wyjście Zielonych z koalicji z partią premiera Cowena. Tak naprawdę jednak od dłuższego czasu wrzało w całej Irlandii. Zaczęło się od załamania na rynku nieruchomości. Okazało się, że winne są przede wszystkim banki, które nie ujawniały rzeczywistej wysokości udzielonych kredytów (swoją drogą ciekawe, jak to w ogóle możliwe). Mimo że było to jawne oszukiwanie rządu, premier Cowen udzielił gwarancji państwowych bankom, tworząc tzw. zły bank (niektórzy mówią: toksyczny), czyli państwową agencję wykupującą od banków niespłacone długi (NAMA). Ta szczodrość Cowena jeszcze bardziej zbulwersowała Irlandczyków, kiedy okazało się, że ich premier przyjaźni się z szefem jednego z upadających banków.

Na skutki tak olbrzymiej jak na liczbę mieszkańców (4,5 miliona) gwarancji budżetowej dla banków- bankrutów nie trzeba było długo czekać: bankructwo zaczęło grozić także państwu. Ponieważ Irlandia jest w strefie euro, Bruksela bała się powtórki scenariusza greckiego. I zaczęła naciskać na Dublin, by przyjął pożyczkę. Chociaż początkowo Cowen zapowiadał, że Irlandia poradzi sobie bez pomocy z zewnątrz, w końcu ugiął się. W ten sposób 85 mld euro z Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla większości Irlandczyków stało się symbolem ich upokorzenia. Frustrację pogłębiają dodatkowo warunki oprocentowania pożyczki, sięgające prawie 6 proc. To wszystko trzeba spłacić, a to oznacza oczywiście ostre cięcia wydatków publicznych i podniesienie podatków w ciągu najbliższych lat. Skończy się raj dla przedsiębiorców z całego świata, którzy, kuszeni zaledwie 12,5-procentową daniną od prowadzących działalność gospodarczą, na Zielonej Wyspie rejestrowali swoje firmy. Niedokończone inwestycje budowlane, na które przecież nie ma chętnych, i rosnące bezrobocie już dziś są symbolem załamania się melodii sukcesu granej przez irlandzką harfę w ostatnich dwóch dekadach.

Szukając drugiej Irlandii
Irlandczycy, mimo utraty zaufania do elit politycznych w ogóle, oddali władzę w ręce centrowej Fine Gael, kojarzonej z chrześcijańską demokracją. Na jej czele stoi były nauczyciel Enda Kenny, który właśnie został zaprzysiężony na nowego premiera. Jego partia, choć niemal zmiotła poprzedników z parlamentu, nie zdobyła jednak na tyle znaczącej przewagi, by rządzić samodzielnie, i weszła w koalicję z lewicową Partią Pracy. Obie partie łączy niechęć zarówno do „złego banku”, jak i pożyczki udzielonej przez UE i MFW. Jedną z pierwszych obietnic nowego rządu jest radykalne ograniczenie pomocy ze środków budżetowych dla banków. Co więcej, premier Kenny chce doprowadzić do usunięcia ze stanowisk menedżerskich w bankach osób odpowiedzialnych za kryzys. Po drugie koalicja chadeków i laburzystów zamierza renegocjować warunki kredytu udzielonego przez UE i MFW. Chodzi przede wszystkim o zmniejszenie oprocentowania, bo całkowita rezygnacja z pożyczki raczej nie wchodzi w grę (takiego rozwiązania domagała się np. partia Sinn Féin).

Czy zapowiadane reformy zatrzymają młodych Irlandczyków, którzy już myślą o emigracji zarobkowej? Nie obejdzie się przecież bez radykalnych cięć, zwłaszcza że rząd Kenny’ego musi zobowiązać się przed Brukselą, że w ciągu kilku lat zmniejszy deficyt budżetowy. A to oznacza nie tylko zwolnienia urzędników (Kenny mówił o 30 tys. pracowników), ale też radykalne cięcia innych wydatków publicznych i wzrost bezrobocia. Już dziś prasa irlandzka pisze o bezrobotnych, do niedawna nieźle prosperujących, menedżerach, omijających z daleka wystawne restauracje. Może się okazać, że spora część Irlandczyków, jak dawniej ich dziadkowie i ojcowie, ruszy za chlebem za granicę. Poczucie upokorzenia będzie tym większe, jeśli krajem docelowym okaże się głównie Wielka Brytania. Londyn jeszcze niedawno nie krył zazdrości, że w jego dawnej kolonii przeciętne zarobki są wyższe niż w stolicy dawnego imperium. Dla Irlandczyków to sytuacja niemal nie do zniesienia, tym bardziej że Brytyjczycy są głównymi, obok Niemiec, pożyczkodawcami dla Zielonej Wyspy (choć słowo „zielona” nie brzmi najlepiej w tym kontekście). Może też okazać się, że Irlandczycy będą przyjeżdżać za chlebem do Polski. To może nauczy naszych polityków, że budowanie „drugiej Irlandii” niekoniecznie jest najlepszym pomysłem na rządzenie. I piszę to bez cienia złej satysfakcji. Szkoda Irlandii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.