Ucieczka w transseksualizm. Jakie konsekwencje niesie pochopne diagnozowanie transseksualizmu u nastolatków?

Bogumił Łoziński

|

GN 21/2023

publikacja 25.05.2023 00:00

Presja ze strony postmodernistycznych aktywistów powoduje, że osoby, które mają różne problemy psychofizyczne, szukają ich rozwiązania w operacyjnej zmianie płci, co kończy się dla nich dramatem.

Ucieczka w transseksualizm. Jakie konsekwencje niesie pochopne diagnozowanie transseksualizmu u nastolatków? shutterstock

W ostatnim czasie powrócił w debacie publicznej problem transseksualizmu, czyli odczuwania innej płci psychicznej niż posiadana biologicznie. Stało się to przede wszystkim za sprawą wypowiedzi dla PAP znanego autorytetu w dziedzinie seksuologii prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza. Stwierdził on m.in., że 80 proc. osób po ukończeniu 18. roku życia porzuca pragnienie zmiany płci. Tymczasem mamy do czynienia ze złym diagnozowaniem takich osób. Wskazał, że lekarze, psycholodzy, seksuolodzy czy inne osoby transseksualne stosują nieetyczne praktyki, doprowadzając do dramatycznych zmian dotyczących całego życia młodych ludzi. – Jeśli ktoś odbędzie 15-minutową rozmowę, natychmiast otrzyma rozpoznanie i hormony – bez żadnych badań diagnostycznych, bez dokładnej analizy. Robi się w ten sposób ogromną krzywdę takim ludziom, często dzieciom – tłumaczył.

Stwierdzenia te wywołały burzę w środowisku aktywistów LGBT, bo podważyły ich podejście do transseksualizmu. Na prof. Lwa-Starowicza posypał się hejt.

Wolność bez prawdy

W leczeniu zaburzenia identyfikacji płciowej stosowane są dwie metody. Jedna polega na terapii, której celem jest dostosowanie płci psychicznej do biologicznej, m.in. przez psychoterapię. Druga – na dostosowywaniu płci biologicznej do psychicznej na drodze terapii hormonalnej i zabiegów chirurgicznych, których celem jest usunięcie dotychczasowych narządów płciowych, a w ich miejsce wytworzenie namiastki narządów płci przeciwnej. Ta metoda jest dominująca. Warto jednak zwrócić uwagę, że nie ma medycznych standardów, które wskazywałyby, jak leczyć transseksualizm. Są badania, pokazujące, że przez psychoterapię można złagodzić dysforię u 70 proc. osób, u których ją zastosowano. W ostatnich latach podejście do transseksualizmu zdominowała jednak teoria gender, którą cechuje afirmacja dla każdej deklarowanej formy seksualności. Pod wpływem jej aktywistów doszło do zmiany klasyfikacji transseksualizmu. W Międzynarodowej Statystyce Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, sporządzanej przez WHO, transseksualizm był definiowany jako zaburzenie psychiczne. W 2019 r. termin ten został usunięty, a pojawiło się określenie „niezgodność płci”. Obecnie nie diagnozuje się już transseksualizmu, lecz „dysforię płciową”. Zwycięstwo teorii gender na poziomie języka jest bardzo ważne, bowiem jego konsekwencją jest uznanie transseksualizmu za normę, a jeśli tak, to człowiek nim dotknięty może wybrać, czy chce być kobietą, czy mężczyzną. Jeśli chce zmienić płeć na drodze zabiegów chirurgicznych, to należy mu to umożliwić bez żadnych ograniczeń, nawet wiekowych, bez stawiania diagnozy przez specjalistów. Prof. Lew-Starowicz wskazuje, że takie podejście prowadzi do dramatycznych skutków, dlatego jest krytykowany.

Tymczasem rozwiązanie problemu zaburzenia tożsamości płciowej leży nie w możliwości wyboru, kim się chce być, lecz w ustaleniu prawdy o swojej płci, czyli tego, kim jestem – mężczyzną czy kobietą.

Epidemia transseksualizmu

Nie ma wiarygodnych danych, jaki procent społeczeństwa dotyka ten problem. Szacuje się, że w całej populacji świata wynosi on 0,001 do 0,002 proc., przy czym ok. trzech razy częściej występuje u mężczyzn niż u kobiet. W ostatnich kilku latach nastąpił lawinowy wzrost liczby osób deklarujących się jako transseksualne. Teoretycy gender tłumaczą to zjawisko m.in. zwiększeniem świadomości, czym jest transseksualizm, rosnącą tolerancją, a przede wszystkim lepszymi metodami diagnostycznymi i dostępnością operacji zmiany płci. Ta diagnoza pomija istotny czynnik, który najprawdopodobniej jest głównym powodem tego zjawiska. Właśnie ukazała się książka dr Abigail Shreir pt. „Nieodwracalna krzywda”, w której autorka szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak drastycznie wzrosła liczba osób transseksualnych, szczególnie wśród dziewcząt. Statystyki pokazują, że w latach 2016–2017 w USA liczba operacji zmiany płci u osób urodzonych jako kobiety wzrosła czterokrotnie. W 2018 r. w Wielkiej Brytanii odnotowano 4400-procentowy wzrost (w porównaniu z poprzednim dziesięcioleciem) liczby nastoletnich dziewcząt, które wystąpiły o zmianę płci. Podobne dane podają szpitale w Szwecji, Hiszpanii czy Australii. Dr Shreir, która jest publicystką „Wall Street Journal”, rozmawiała z dziewczętami, które zdecydowały się na chirurgiczną zmianę płci, ich rodzicami, lekarzami, którzy takie zabiegi przeprowadzają, i z kobietami, które je przeszły, a teraz tego żałują. Postawiła tezę, że nie mamy do czynienia z nagłym wzrostem liczby osób transseksualnych, a ze swego rodzaju modą na bycie trans, co często pozwala na rozwiązanie zupełnie innych problemów. Dr Shreir opisała historie kilku dziewcząt. Schemat jest podobny. Grzeczna, bardzo dobrze rozwijająca się dziewczynka, często ponadprzeciętnie uzdolniona, gdy wchodzi w wiek młodzieńczy, zaczyna mieć problemy sama ze sobą albo w grupie rówieśniczej. Szuka pomocy w internecie, natrafia na olbrzymią liczbę stron z informacjami o transpłciowości, ogląda filmy z transgwiazdami, słucha „afirmujących płeć” pedagogów i terapeutów. Wraz z rodzicami udaje się do specjalisty, który bardzo szybko, bez pogłębionej diagnozy, proponuje jej biologiczną zmianę płci. Gdy po kilku latach problemy psychiczne czy społeczne tych dziewcząt mijają, uświadamiają sobie, jak wielką, nieodwracalną krzywdę sobie wyrządziły.

Ten mechanizm potwierdzają badania ginekolog położnik dr Lisy Littman. Zebrała ona 256 relacji rodziców nastolatek deklarujących się jako trans. Na ich podstawie stwierdziła dwie prawidłowości, które występowały w zdecydowanej większości przypadków. Po pierwsze nastolatki odkryły u siebie transpłciowość w okresie pokwitania nagle, nigdy wcześniej nie miały takich tendencji. Po drugie stało się to po wielogodzinnym przeglądaniu mediów społecznościowych. Według dr Littman mamy do czynienia ze zjawiskiem „zarażenia rówieśniczego”, które nie ma nic wspólnego z rzeczywistymi zaburzeniami tożsamości płciowej.

Otrzeźwienie rozumu

Na jaw zaczęły wychodzić nieetyczne praktyki stosowane przez lekarzy, pedagogów czy terapeutów namawiających do chirurgicznej zmiany płci. W 2022 r. w Wielkiej Brytanii wybuchła afera związana ze skandalicznymi praktykami w klinice Tavistock, która przeprowadzała operacje zmiany płci u nastolatków. W wyniku dochodzenia okazało się, że tysiące dzieci i młodzieży przeszło w niej zabiegi bez badań diagnostycznych, a personel kliniki szantażował rodziców przeciwnych takim działaniom, twierdząc, że bez nich dzieci mogą popełnić samobójstwo. Z czasem okazywało się, że w większości przypadków zabiegi nie były potrzebne. Klinikę zamknięto, a tysiące rodziców pozwało personel Tavistock.

Do pozwów sądowych z powodu nieodwracalnego okaleczenia dochodzi na całym świecie. Na przykład w Sądzie Najwyższym Kalifornii toczy się sprawa Chloe Cole, która domaga się odszkodowania od placówek medycznych i lekarzy, którzy doprowadzili ją do biologicznej zmiany płci. Problem dostrzegły również państwa, które dotychczas były liderami w realizacji polityki afirmacji płci. W 2020 r. zaczęto od niej odchodzić w Finlandii, gdzie tamtejszy urząd ds. zdrowia nakazał, aby nieletnich z zaburzeniami tożsamości płciowej najpierw kierować na psychoterapię, a nie do chirurga. Rok później Instytut Karolinska – szwedzki uniwersytet medyczny i szpital uniwersytecki, który m.in. przyznaje Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii, zakazały rozpoczynania procesu zmiany płci u osób małoletnich. Francuska Narodowa Akademia Medyczna zwróciła się do społeczności medycznej m.in. o „zachowanie szczególnej ostrożności w przypadku dzieci i młodzieży, biorąc pod uwagę wrażliwość tej grupy, zwłaszcza psychologiczną, oraz liczne skutki uboczne, a nawet poważne powikłania, jakie mogą wywołać niektóre z dostępnych terapii”. Na świecie powstają stowarzyszenia osób powracających do płci biologicznej. Dzieje się tak m.in. w USA, Kanadzie, Belgii, Anglii czy Szwecji.

Wielkie cierpienie

Często pojawia się zarzut, że Kościół katolicki nie akceptuje osób, które przeszły operacje zmiany płci. To opinie krzywdzące. Wiele razy rozmawiałem o problemach transseksualistów z duchownymi i nigdy nie spotkałem się z ich strony z brakiem empatii czy negatywną oceną tych osób. Wprost przeciwnie, zawsze zaczynali od stwierdzenia, że są to ludzie, którzy ogromnie cierpią, że wymagają delikatności, troski i miłości, i że na pewno nie jest to grzech. Zarzuty wobec Kościoła mogą mieć źródła w jego negatywnym stosunku do operacyjnej biologicznej zmiany płci. Osoba po takich zabiegach nie może być księdzem, nie może też zawrzeć sakramentu małżeństwa. Tyle że te ograniczenia nie oznaczają jednak odrzucenia przykazania miłości bliźniego. Wprost przeciwnie – osoby głęboko cierpiące, jak transseksualiści, tą miłością powinny być w sposób szczególny objęte.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.