O początkach „ósemek” i ostatnich chwilach życia bł. Stefana Wyszyńskiego opowiada Stanisława Nowicka

GN 21/2023

publikacja 25.05.2023 00:00

O początkach „ósemek” i ostatnich chwilach życia bł. Stefana Wyszyńskiego mówi Stanisława Nowicka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, która jest jednym z ostatnich świadków jego życia.

Bachledówka, 1973 r. Od lewej: ks. Zdzisław Peszkowski, Alicja Balcerzak, Krystyna Szajer, kard. Stefan Wyszyński, Regina Mulko i Stanisława Nowicka, która od 72 lat jest „ósemką”. Bachledówka, 1973 r. Od lewej: ks. Zdzisław Peszkowski, Alicja Balcerzak, Krystyna Szajer, kard. Stefan Wyszyński, Regina Mulko i Stanisława Nowicka, która od 72 lat jest „ósemką”.
archiwum Instytutu Prymasa Wyszyńskiego

Judyta Syrek: Co prymas Wyszyński powiedział młodej Steni Nowickiej, która postanowiła zostać „ósemką”?

Stanisława Nowicka: Popatrzył na mnie i pobłogosławił mnie, robiąc krzyżyk na czole.

Prymas dbał o Waszą formację, modlił się z Wami, prowadził rekolekcje. A czy spowiadałyście się u niego?

Tak.

Jakim był spowiednikiem?

To zabrzmi może górnolotnie, ale on był samą miłością. Kiedy przygotowywałam się do ślubów, razem z innymi dziewczynami odbywałyśmy rekolekcje w Laskach pod Warszawą, które prowadził Ojciec (bł. kard. S. Wyszyński). Na zakończenie spowiedzi poprosił, żebym za pokutę odmówiła Magnificat. Ta spowiedź była dla mnie zaskoczeniem, a Magnificat dał mi do myślenia, czym jest łaska sakramentu, skoro mam tylko dziękować.

A które wydarzenie z udziałem prymasa jest dla Pani najważniejsze? I jakie słowa?

Jest kilka ważnych wydarzeń i ważnych słów. Ale dzisiaj chyba mogę powiedzieć, że najważniejszy dla mnie był Apel Tysiąclecia, który odbył się na zakończenie obchodów milenijnych. Stałyśmy z boku, przy wałach jasnogórskich. Tłum ludzi czekał i nie chciał się rozejść. Ojciec po tym uroczystym dniu, w którym razem z Episkopatem Polski jako legat papieski zawierzył Polskę i świat Maryi, osobiście prowadził apel. Mówił o wdzięczności za dzieje, które są za nami. Pamiętam, jak powiedział, że jako naród mamy przed sobą nowy program. Odwołał się do słów Jezusa: „Będziesz miłował”. Zaznaczył, że to właśnie miłość jest programem na nowe tysiąclecie. Ale żeby ta miłość była pełna, musimy zdać sobie sprawę z tego, czym jest przebaczenie. Najbardziej poruszająca była chwila, kiedy Ojciec poprosił, żeby ludzie powtarzali za nim słowo „przebaczamy”. Wszyscy trzykrotnie je powtórzyliśmy. Apel Tysiąclecia jest dla mnie symbolem gotowości do miłości społecznej. To było potwierdzenie, że wchodzimy w nowy czas, po to, by jako naród, jako Polacy kochać przez kolejnych tysiąc lat historii. Potem Ojciec przekazał nam ABC Społecznej Krucjaty Miłości. To dziesięć prostych punktów, w których zawarta jest bardzo głęboka myśl. Opisana jest równowaga wewnętrzna człowieka. Ojciec troszczył się o każdego człowieka, nie tylko o tego, który wierzy. Jemu zależało dosłownie na każdym i chodziło mu o to, by każdy mógł w pełni stać się człowiekiem harmonijnym.

Ten apel miał miejsce już po uwolnieniu. Ale wcześniej przeżywałyście z prymasem jego internowanie.

To był trudny okres. Byłam wtedy we Wrocławiu. Pojechałam uregulować sprawy osobiste związane z kontynuowaniem nauki. Nocowałam u znajomych. Miałam dziwny sen. Śniło mi się, że jestem w Laskach pod Warszawą, przed kaplicą, przy której dzisiaj spoczywa bł. matka Róża Czacka. Zobaczyłam we śnie samochód, taki, którym wywożono ludzi na Syberię. Wiedziałam, że prymas modli się w kaplicy i że ten samochód czeka na niego. Obudziłam się przerażona. Było wcześnie rano. Wyszłam z mieszkania i chciałam jak najszybciej dotrzeć do katedry. Przechodząc obok kiosku, zobaczyłam, jak pani wystawia gazety. Zatrzymałam się i przeczytałam tytuł: „Prymas internowany”. Weszłam do pierwszego otwartego kościoła i rozpłakałam się. Postanowiłam natychmiast jechać na Jasną Górę. Kiedy tam dotarłam, dwie inne dziewczyny od nas już tam były. Następnego dnia przyjechała z Warszawy Maria Okońska (założycielka „ósemek” – przyp. red.). Powiedziała, że nie wiadomo, gdzie przebywa prymas. Postanowiłyśmy, że będziemy czuwać na modlitwie. Marysia poprosiła, żeby każda z nas codziennie rozważała jedną stację Drogi Krzyżowej. Ta modlitwa była początkiem mojej osobistej modlitwy za Ojca. Wtedy też zostałam na pierwszej nocnej adoracji.

Tak zaczęła się historia pierwszych Apeli Jasnogórskich?

Tak. Modlitwa apelowa stała się wtedy codzienną modlitwą za prymasa i za ojczyznę. Modliliśmy się o wolność.

Jak wyglądało to czuwanie?

Modliłyśmy się i płakałyśmy. To wszystko było trudne. SB zabrało w Warszawie papiery z podpisami naszych dziewczyn, akty potwierdzające złożenie ślubów życia w czystości dla Boga i przystąpienie do Instytutu. Był tam m.in. akt podpisany przez Mirosławę Hankiewicz, która wtedy ukończyła aplikację sędziowską. Straciła pracę i otrzymała zakaz wykonywania zawodu. Przyjechała na Jasną Górę i od tego momentu razem z Marią Okońską postanowiły stale czuwać w tym miejscu. Ja musiałam wrócić do swoich obowiązków, ale przyjeżdżałam w każdej wolnej chwili. Ustaliłyśmy dyżury modlitewne, by bezustannie mogła trwać na Jasnej Górze modlitwa w intencji uwolnienia Ojca.

Bałyście się, że Was też aresztują?

Nie. Bałyśmy się o to, co stanie się z Ojcem. Nie wiedziałyśmy, gdzie jest. Nikt nie wiedział. Były tylko pogłoski, że przewieźli go do Stoczka, ale miejsce to było bardzo mocno strzeżone.

W jakich grupach czuwałyście na Jasnej Górze?

Dyżury były ustawione tak, by przez cały czas choć jedna z nas trwała na modlitwie. Mnie udawało się dojeżdżać w miarę często, bo pozwalała mi na to sytuacja zawodowa. Jednym z ważniejszych dni modlitwy był 8 grudnia 1953 r. Marysia Okońska czuła, że wtedy powinnyśmy zawierzyć Ojca Matce Bożej. Miała wewnętrzne przekonanie, że powinnyśmy zabrać z Jasnej Góry światło i przekazać je innym ludziom z prośbą, by w swoich domach również zaczęli się modlić za prymasa Wyszyńskiego i za Polskę. Tak zrobiłyśmy. Jedna z nas przywiozła taki lampion, w którym przewiozłyśmy światło odpalone od lampy wieczystej z jasnogórskiej kaplicy do Warszawy.

Jak podtrzymywałyście to światło?

W rodzinnym domu Marysi Okońskiej, przy ul. Grochowskiej, był piec kuchenny. Rozpaliłyśmy w nim ogień od tej przywiezionej świecy i tak podtrzymywane było światło do modlitwy. Modlili się różni świeccy ludzie, w tym członkowie Rodziny Rodzin, przez kilka miesięcy, aż do lipca 1954 r.

Kontaktowałyście się z prymasem w czasie uwięzienia?

Kiedy można go było już odwiedzić w Komańczy, Marysia pojechała do niego razem z Marią Wantowską. Kiedy Ojciec je zobaczył, powiedział: „Moje kochane dzieci…”. Potem Marysia przywoziła nam listy od Ojca. Pamiętam list, który napisał po Ślubach Jasnogórskich. Prosił nas wtedy: „Jesteście teraz bardzo zmęczone, ale musicie czuwać nad współpracą z kapłanami. Starajcie się o to, by szanować kapłanów. I czuwajcie, nie załamując się”.

A jak wyglądały ostatnie chwile prymasa? Byłyście blisko niego.

Kiedy Ojciec był już bardzo chory, część członkiń naszej wspólnoty, z Marysią na czele, była przy nim. Część z nas, w tym ja, stale modliła się na Jasnej Górze. Ostatniej doby, kiedy Ojciec odchodził w Warszawie, na Jasnej Górze została odprawiona Eucharystia. Po tej Mszy św. zostałyśmy w kaplicy na osobistej modlitwie. To było wielkie wołanie do Matki Bożej o moc i siłę dla Ojca w przechodzeniu na drugą stronę życia.

O której odszedł prymas?

O 4.40. Ale my na Jasnej Górze dowiedziałyśmy się o śmierci dopiero przed 6 rano, kiedy po raz drugi zabiły dzwony. Domyśliłyśmy się dlaczego. Zaraz po tym odczytany został komunikat episkopatu. I gdy przyszła wiadomość, to już były tylko płacz i świadomość, że musimy jak najszybciej dostać się do Warszawy, by pożegnać się, zanim trumna zostanie wyprowadzona z pałacu arcybiskupów warszawskich do kościoła przy seminarium. Pamiętam, że kiedy wyprowadzano trumnę z pałacu do kościoła, zaczęły lać się strumienie deszczu. Był czwartek, 28 maja 1981 r. Dzień Wniebowstąpienia.

A sam pogrzeb?

Nie uczestniczyłam w pogrzebie. Miałam taką potrzebę, by zostać w kaplicy na Jasnej Górze i modlić się w samotności. Do soboty czuwałam w Warszawie. Miałyśmy ostatnią pożegnalną Mszę św., a po niej osobiste modlitwy. Pogrzeb odbył się w niedzielę 31 maja. Jasna Góra była wtedy prawie pusta. Do kaplicy weszłam w godzinie rozpoczęcia uroczystości pogrzebowych. Obraz był odsłonięty. Miały być przygotowane nabożeństwo i transmisja radiowa, ale z „przyczyn technicznych” to się nie udało. Pamiętam, że w pewnym momencie od strony zakrystii weszła młoda mama z małą dziewczynką. Dziewczynka miała w ręku bukiet niezapominajek. Położyła je przed ołtarzem. To były ulubione kwiaty Ojca. Ten widok bardzo mnie wzruszył.

Kiedy zaczęłyście się modlić o beatyfikację Prymasa Tysiąclecia?

Już kilka miesięcy po śmierci. Zaczęłyśmy czuwać na Jasnej Górze raz w miesiącu, modląc się o beatyfikację Ojca Prymasa i o wolność dla Polski i Polaków.

Teraz też się modlicie.

Nadal czuwania nocne odbywają się z 27 na 28 dzień każdego miesiąca, ale już o kanonizację bł. Stefana Wyszyńskiego. Po beatyfikacji zobaczyłyśmy, że potrzebna jest wierna modlitwa, by wypraszać łaski dla Polski i świata. Bo kiedy był akt oddania milenijnego Matce Bożej, prymas zawierzał Polskę i świat. On był człowiekiem całego Kościoła, w wymiarze światowym. Światu należy się taki święty. On miał pewność, że Maryja jest Dziewicą Wspomagającą, wypraszającą łaski dla całego świata. Te czuwania dają ludziom i nam poczucie ogromnej wspólnotowości i są bezustannym trwaniem przy Matce. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.