Reżyseria: Duch Święty. Kiedyś był mroczny metal, potem hazard, dziś głoszenie Słowa w Polsce i Stanach Zjednoczonych

GN 20/2023

publikacja 18.05.2023 00:00

O swojej drodze od zamiłowania do satanistycznych kapel do ewangelizacji na ulicach opowiada Grzegorz Miecznikowski.

Grzegorz Miecznikowski – świecki ewangelizator związany ze wspólnotami charyzmatycznymi. Grzegorz Miecznikowski – świecki ewangelizator związany ze wspólnotami charyzmatycznymi.
Tomasz Gołąb /Foto Gość

Jakub Jałowiczor: Co Cię kręciło w heavy metalu?

Grzegorz Miecznikowski:
Na początku muzyka. Miałem 14 lat. Słuchałem zwykłego rocka, a potem zapragnąłem mocniejszych brzmień. Słuchałem znanej kapeli, potem wszedł death metal z szybkim łomotem na perkusji. Wchodziłem coraz głębiej, pojawił się satanistyczny black metal. Zacząłem nosić czarne bluzy, a na nich odwrócone krzyże i pentagramy. Odsuwałem się powoli od Kościoła. Stałem się w końcu totalnym buntownikiem i wojującym ateistą.

Grałeś w jakimś zespole?

Próbowałem sił w kilku kapelach. Jako fan jeździłem na koncerty. Na jeden z nich ktoś przywiózł kielich ukradziony z kościoła. Piliśmy z niego tanie alkohole, więc można powiedzieć, że dokonałem świętokradztwa. Nic to dla mnie nie znaczyło, po prostu mieliśmy ubaw.

Czyli nie interesował Cię okultyzm sam w sobie, ale to było coś, co pojawiało się przy okazji muzyki?

Mnie kręciła muzyka, ale w niektórych rodzajach metalu pojawia się tematyka okultyzmu. Wchodziłem na mroczne strony internetowe. Zakładałem bluzy z odwróconym krzyżem i mi to nie przeszkadzało. W tym czasie zacząłem się fascynować czarną i białą magią, ale po pewnym czasie to zostawiłem. Wierzę, że Boża łaska mnie chroniła. Jak człowiek nie znajdzie spokoju w Bogu, to szuka go w czasopismach ezoterycznych, muzyce, wszędzie, tylko nie w Kościele. Lubiłem subkulturę metalową, tanie alkohole, koncerty, energię i pogo pod sceną. Będąc w tym klimacie, czułem wielką niechęć do Kościoła i do Boga. Czasem wręcz nienawiść.

Ale nie było tak, że w Kościele coś Cię zgorszyło?

Nie, po prostu wcześniej byłem tradycyjnym katolikiem. Miałem wspaniałą rodzinę, lecz w zasadzie nigdy razem się nie modliliśmy. Raz w roku, kiedy ksiądz przychodził po kolędzie, mama brała zakurzoną Biblię i kładła ładnie na stole. Potem wsiąkłem w środowisko antyklerykalne i zacząłem mówić tak jak inni.

Zanim dostałeś płytę zespołu 2Tm2,3, wiedziałeś, w co się pakujesz?

Nie, w ogóle. Zrobiłem to z ciekawości – kuzynka jeździła do Wołczyna na spotkania u kapucynów. Raz u niej zobaczyłem płytę i ją pożyczyłem. Muzyka świetna, ale teksty dziwne – pomyślałem. Podobały mi się gitary, dwie perkusje, ale czułem ogromną nienawiść za każdym razem, kiedy padało imię Jezus. Odrzuciłem tę płytę. Chciałem się przejść do kościoła, ale też czułem niechęć. Miałem przejawy jakiegoś nawrócenia, ze trzy miesiące chodziłem do kościoła, ale to zostawiłem i jeszcze bardziej nasiąkałem nienawiścią. Potem koledzy się śmiali: nawrócił się, ale mu przeszło. Jednak którejś nocy puściłem znowu tę płytę. Usłyszałem, że Bóg jest miłością, i zacząłem się modlić. Padłem na kolana, powiedziałem: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie” i z moich oczu zaczęły płynąć łzy. To były łzy miłości. Przeżyłem czystą kąpiel w miłości. Nie rozumiałem, co się ze mną dzieje. Wiedziałem, że On mnie bardzo kocha i przebacza mi każdy grzech. Leżałem w łóżku, leciały mi łzy i powtarzałem: „Jezu, jak ja Ciebie kocham”.

I to wszystko pod wpływem płyty?

Chyba pod wpływem słowa Bożego, które tam było wyśpiewywane. Ono jest jak miecz obosieczny.

Wiedziałeś, dokąd iść i co ze sobą zrobić?

Wtedy popularne były czaty internetowe, więc wszedłem na czat katolicki. Wiara.pl to chyba wasz portal?

No tak.

Wcześniej też tam wchodziłem. Wyzywałem ludzi i przekonywałem, że Boga nie ma. A teraz, chyba pod natchnieniem Ducha Świętego, napisałem: „Przepraszam, ale coś się wydarzyło w moim życiu i muszę z kimś porozmawiać”. Wtedy Bóg postawił pierwszego anioła na mojej drodze. Miała na imię Ania. Powiedziała mi, że muszę przeczytać książkę Johna Eldredge’a „Dzikie serce”, iść do spowiedzi i poszukać wspólnoty. Klękam w konfesjonale i mówię: „Nienawidziłem księży, piłem wino z kielicha, który kolega ukradł z kościoła”. Ksiądz w strachu, ja w szoku. Jednak kiedy dał mi rozgrzeszenie, nagle łzy zaczęły mi płynąć z oczu. Szedłem do Komunii zalany łzami. Nie pasowałem do towarzystwa. Byłem w glanach, cały na czarno, a obok same babcie, bo to była Msza św. w środku tygodnia. Siedziałem w pierwszej ławce i wiedziałem, że Jezus mnie bardzo kocha. Kiedyś lubiłem przechodzić koło kościoła i straszyć ludzi koszulką z trzema szóstkami. Nagle pomyślałem sobie: „Panie Jezu, ale te panie mają piękne moherowe berety”.

Co było potem?

Udałem się do młodzieżowej wspólnoty. Tam mnie przywitała grupa uśmiechniętych dziewcząt. Przychodzi ksiądz i grzecznie pyta: „Herbatkę czy kawkę?”. Co za klimat. Pijesz, przeklinasz, a nagle trafiasz na parafię. Poznałem księdza Andrzeja i on był pierwszym człowiekiem, który mnie uczył o Bogu. Zacząłem się fascynować Bogiem. Czytałem „Radykalnych”. Miałem 17 lat i zacząłem zmieniać perspektywę. Wcześniej były magazyny metalowe i pisma pornograficzne, a teraz „Miłujcie się”. Duch Święty zaczął mnie uczyć o czystości.

Ale to nie była prosta historia – nawrócenie, czyli happy end...

Nie, choć zacząłem doznawać Bożej łaski. Pracowałem z niepełnosprawnymi, poszedłem na studia, jeździłem na rekolekcje salezjańskie. Poznałem Kościół od nowej strony – uśmiechniętych młodych ludzi, którzy kochają Jezusa. Jednocześnie byłem rozchwiany emocjonalnie. Raz niewinnie wrzuciłem parę złotych do maszyny hazardowej, ona mi wypluła kilkadziesiąt złotych. I się zaczęło. Powoli wkręciłem się w świat hazardu. Coś wrzuciłem, wygrałem, od kogoś pożyczyłem i po długim czasie oddałem. Wziąłem pierwszą chwilówkę, którą spłaciła moja mama. Potem kolejną. Grałem, żeby spłacić dług, który na początku był bardzo mały, ale urósł. Wygrywałem pieniądze, przegrywałem. Byłem na terapii. Nadużywałem alkoholu, była pornografia. No i próbowałem spowiedzi, ale to było życie pełne niemocy. Terapia mi nie pomogła. Trwało to dwa lata. Byłem wewnętrznie zniszczony. Z zewnątrz wydawało się, że wszystko jest w porządku. Chyba tylko mama wiedziała o moich problemach. A ja raz okradłem rodziców, innym razem moje siostry. Oszukałem zaprzyjaźnionego księdza.

Nie umiałeś tego przerwać?

To było kompulsywne zachowanie, po prostu musiałem zagrać. Śniły mi się automaty. Byłem zniewolony. Pewnego dnia ksiądz pożyczył mi książkę „Moc uwielbienia”. Poznałem historie ludzi, którzy w trudnościach zaczęli dziękować Bogu i uwielbiać Go, i ich życie zaczęło się zmieniać. Pojechałem też na obóz charyzmatyczny, gdzie 400 osób trwało na uwielbieniu. Usłyszałem tam realny głos Ducha Świętego, który mi powiedział: „Grzegorz, ja tak kocham, kiedy ty mnie uwielbiasz”. Wróciłem do domu. Zacząłem codziennie czytać Słowo i spędzać czas na uwielbieniu w moim pokoju, po kilka godzin dziennie. Wcześniej miewałem takie stany depresyjne, że przez parę dni nie wychodziłem z domu, a teraz nabierałem sił. Czytałem historię o kobiecie cierpiącej na krwotok, której żaden lekarz nie pomógł, a została uzdrowiona, bo dotknęła płaszcza Jezusa. Zacząłem jeździć na rekolekcje charyzmatyczne. Na jednych zostałem uwolniony od myśli samobójczych. Na innych Pan Bóg wyciągnął mnie całkowicie ze stanów lękowych.

Trochę to trwało...

Kilka miesięcy. W tym czasie Jezus Chrystus (jedno z Jego imion to Jahwe Rafa – Bóg, który leczy) wyciągnął mnie z depresji, nerwicy, nałogu tytoniowego, kompulsywnego hazardu. Zacząłem doświadczać mocy i ognia Ducha Świętego. Wyszedłem z domu i zacząłem szukać ludzi, za których mogę się pomodlić – chorych, bezdomnych, alkoholików. Myślałem: „Skoro mnie uratowałeś, to nie może być tak, że świat Ciebie nie zna, Panie, takim, jakim jesteś”.

Misja, która tak się zaczęła, trwa do dziś. Jak teraz wygląda?

Na początku chodziłem po ulicach. Potem zaczęliśmy się z księdzem modlić o ożywienie parafii. Ja – hazardzista, który przegrał 40 tys. zł – teraz głosiłem. Na naszych spotkaniach w ciągu 3 miesięcy z 30 osób zrobiło się kilkaset. Potem przeniosłem się do Warszawy, tu głosiłem w klubie, w metrze, w autobusie. Czasem modliłem się za chorych, czasem za dziewczyny, które mnie zapraszały do klubu go-go.

I nagle coś tąpnęło.

W Warszawie zaczęła się moja przygoda z chemioterapią. Wykryto u mnie guza 55 na 45 mm i inne, mniejsze guzy. Nazywam to przygodą, bo z Duchem Świętym każda trudność jest przygodą. Nie wiedziałem wtedy, że chemia szkodzi na zęby. A pewna dentystka powiedziała mi, że podczas modlitwy miała natchnienie, żeby wyleczyć wszystkie moje zęby na Jego koszt. Wstawiła mi najlepsze plomby, a 3 dni później zacząłem chemię. Czasem czułem się źle, ale w szpitalu onkologicznym modliłem się za innych, którzy cierpieli. Po trzeciej chemii pewnego dnia przytuliłem krzyż do serca. Bardzo źle się czułem, uwielbiałem Chrystusa przez 2 godziny. Mówiłem: „Za te dwie godziny cierpienia daj mi dusze, które zdobędę dla Ciebie”. Innym razem, kiedy się modliłem, usłyszałem Jego głos: „Grzegorz, powołuję cię do innych krajów”. Pomyślałem: „Panie, jak to się stanie, jak jeszcze w Polsce nie zacząłem?”. Potem dostałem wynik badań: organizm doskonale zareagował na chemię, większość guzów zniknęła, a największy zmalał o połowę. Zostałem poddany leczeniu podtrzymującemu i cztery miesiące później wylądowałem w Norwegii. Pierwszy raz posługiwałem w innym kraju.

Czemu Norwegia?

Współpracuję z Apostolskim Ruchem Wiary. To katolickie publiczne stowarzyszenie. Ksiądz asystent i liderzy rozpoznali we mnie powołanie do ewangelizowania. Nie jestem samozwańczym prorokiem. Są księża, którzy odpowiadają za moją misję. Co do Norwegii, ktoś zobaczył moje świadectwo w internecie – tak samo było w przypadku wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Nigdy bym nie uwierzył, że będę robił dziesiątki tysięcy kilometrów po całej Polsce i głosił. Bóg nie powołuje uzdolnionych, ale uzdalnia powołanych.

Łączysz z tym pracę?

Dzięki fundacji, z którą współpracuję, mogę się zająć ewangelizacją na full time. Głoszę w parafiach, wspólnotach, szkołach, na ulicy, w klubach i wszędzie tam, gdzie pośle Duch Święty. Rozdaliśmy prawie 20 tys. egzemplarzy napisanej z ks. Rafałem Jarosiewiczem książki „Miłość chodzi ulicami”, która jest moim świadectwem.

Nie masz długich włosów, ale robiłeś sobie fryzurę u znanego deathmetalowego wokalisty.

To było tak: zapytałem znajomego, czy zna dobrego i taniego fryzjera. Odpowiedział, że dobrego i taniego to nie, ale zna dobrego i drogiego i mi stawia. „Kto biednemu zabroni żyć na bogato?” – pomyślałem. (śmiech) Wchodzę do salonu, a tam plakaty zespołów metalowych. Okazało się, że właścicielem zakładu jest ten wokalista. Pracownikowi mówiłem, że mam chemię, że jest przy mnie Bóg. Jakbym spotkał właściciela, tobym go zapytał, po co mu ten satanizm, skoro jego Tata Bóg tak bardzo go kocha, ale go nie spotkałem.

Druga książka to druga część Twojego życia.

Opowiadam tam historie z dziewięciu lat posługi ewangelizacyjnej. Na okładce jest moje imię i nazwisko, ale autorem jest Duch Święty. To on wyreżyserował każde opisane wydarzenie. Choćby to: byłem w Nowym Jorku, głosiłem na Greenpoincie, gdzie mieszkają Polacy. Kilka dni później ukruszył mi się kawałek zęba i znajomi zawieźli mnie do dentystki, polskiej oczywiście. Jedna z pacjentek patrzy: „Pan Grzegorz? Nie mogłam przyjść na spotkanie, a bardzo chciałam posłuchać”. Miała problemy z synem, a ja pamiętam, jak moja mama cierpiała, kiedy byłem hazardzistą. Poszliśmy na spacer, potem się pomodliliśmy. Przypadek? Nie ma dla Pana Boga przypadków. Jeżdżę po całym świecie, mówiąc o Bogu, który ratuje. Wierzę, że XXI w. to czas zwykłych Kowalskich, zwykłych Miecznikowskich, którzy uwierzą Bogu na słowo i pójdą głosić Ewangelię, zwłaszcza do zgubionych, do mrocznych miejsc na peryferiach.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.