Bez sztuki nasza wiara jest niema – twierdzi prof. Łukasz Murzyn, jeden z inicjatorów Synodu Artystów

GN 20/2023

publikacja 18.05.2023 00:00

O potrzebie odnowienia teologii sztuki mówi prof. Łukasz Murzyn.

Bez sztuki nasza wiara jest niema – twierdzi prof. Łukasz Murzyn, jeden z inicjatorów Synodu Artystów Henryk Przondziono /foto gość

Szymon Babuchowski: Czym był i w jakim celu powstał Synod Artystów?

prof. Łukasz Murzyn:
Tak nazwaliśmy spotkania, odbywające się na przełomie 2022 i 2023 r. w Łodzi, zorganizowane przez grupy artystów zajmujących się sztuką współczesną. Ich inicjatorami były trzy środowiska: łódzcy dominikanie, z o. Tomaszem Biłką, artystą i krytykiem sztuki, prowadzącym w Łodzi Galerię Zielona 13, Stowarzyszenie Wspólnota Twórców Chrześcijańskich „Vera Icon” oraz kierowany przeze mnie zespół badawczy „Sztuka i metafizyka” z Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Impulsem do naszych spotkań było poczucie, że zwołany przez papieża Franciszka synod powszechny, poświęcony pojęciu synodalności, jakoś nam, artystom, umyka; że temat kultury jest tam bardzo symbolicznie reprezentowany. Zasadnicza część spotkań była więc po prostu namysłem równoległym do tego, co odbywało się we wspólnotach parafialnych, tyle że przenieśliśmy to na poziom środowisk artystycznych. Próbowaliśmy odnieść synodalne pytania do dziedziny kultury; do tego, jak funkcjonują w Kościele ci szczególni wierni, którymi są artyści zajmujący się szeroko pojętymi sztukami wizualnymi – od bardzo klasycznych ujęć, jak np. ikona, aż po sztukę nowych mediów, sztukę cyfrową.

Wnioski z tych spotkań znalazły się w liście do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Stawiają tam Państwo tezę, że Kościół, który przez wieki nadawał sztuce ton, od końca XIX wieku zaczął rozchodzić się z jej głównym nurtem. Co się wtedy właściwie wydarzyło?

Zainwestowano wówczas w Kościele w estetykę zbliżoną do realizmu, jak sądzono, łatwą w odbiorze. Miała być ona nośnikiem treści religijnych. Spodziewano się, że będzie to adekwatny, komunikatywny sposób oddziaływania przez kody wizualne do warstw robotniczych i chłopskich, które były bardzo mocno kuszone ofertą marksistowsko-socjalistyczną. Można zrozumieć tę kalkulację ówczesnego Kościoła, ale nałożyła się ona na okres w historii sztuki zupełnie niesamowity. Lata 1905–1930 to czas wczesnej awangardy, którą amerykański teoretyk kultury Charles Jencks nazwał po latach „wybuchowym rozszczepieniem ducha europejskiego”. W tym krótkim czasie sztuka, która przez tysiące lat funkcjonowała w pewnych koleinach, oscylując pomiędzy malarstwem, rzeźbą i – od pewnego momentu – grafiką, nagle wzbogaciła się o kilkadziesiąt nowych definicji. Pojawia się np. obiekt, który konkuruje z rzeźbą, pojawiają się strategie kolażu czy koncepcja ready-made. Wskazanie możliwości wprowadzenia dowolnego obiektu z życia codziennego w pole sztuki zapoczątkowało ogromne przemiany na poziomie jej filozofii. Trzeba też pamiętać, że artyści tamtego czasu byli uczestnikami ogromnych przemian zachodzących w świecie techniki. To są życiorysy, które zaczynały się w epoce konia i szabli, a kończyły w epoce myśliwców. Sztuka dostała więc nowe narzędzia: fotograficzne, filmowe i wiele innych. Dziś ten wachlarz poszerzył się jeszcze chociażby o sztukę cyfrową. Tymczasem Kościół związał na całe stulecie swoją taktykę porozumiewania się obrazem z tamtą decyzją z przełomu wieków.

W jaki sposób odczuwamy skutki tej decyzji?

Widać je chociażby w wystroju świątyń. Kiedy posłucha się zarówno artystów, jak i rad parafialnych, okazuje się, że właściwie nikt z tej konwencji słodkiego realizmu nie jest zadowolony. A mimo to jest ona replikowana. Artyści, nawet ci, którzy prosperują w systemie sztuki sakralnej, mówią zgodnym chórem, że chcieliby mieć większą swobodę, więcej możliwości wyrażania osobistego doświadczenia. To jest dziś ogromne wyzwanie: znalezienie adekwatnego języka wizualnego dla doświadczenia wiary. Wszyscy jesteśmy przecież wychowani w kontakcie z popkulturą, patrzymy na świat przez pryzmat doświadczeń fotografii, kina i nowych mediów, a w Kościele cały czas posługujemy się archaicznym dialektem estetycznym.

Ale czy kategoria nowości jest sztuce kościelnej w ogóle potrzebna? Przecież w Kościele fascynujące jest przede wszystkim właśnie to, co trwałe i niezmienne.

Uważam, że kategoria nowości świetnie spotyka się z duchem Ewangelii. Nie chodzi nam absolutnie o naruszanie tego, co Kościół przekazuje na podstawie objawienia. Ale powinno odnawiać się formę, sposób docierania z Dobrą Nowiną i komunikowania jej. „Śpiewajcie Panu pieśń nową” – pisze psalmista. Doskonałym przykładem tego, o czym próbuję tu powiedzieć, jest urządzony przez św. Franciszka żłóbek w Greccio. W tamtych czasach wprowadzenie zwierząt do kościoła było skandalem, więc ta szopka była czymś w rodzaju protoperformance’u czy happeningu. To było absolutnie ożywcze spojrzenie na tajemnicę Bożego narodzenia. Szokujące, nawet trochę wariackie. A my zrobiliśmy z tego coś, co oczywiście jest piękne i potrzebne, ale co jednocześnie stało się chyba najbardziej zasklepioną formą tradycji.

A może to dobrze, że sztuka kościelna nie popłynęła głównym nurtem? Mam wrażenie, że spora część sztuki współczesnej odcina się od sfery ducha i zajmuje się sama sobą.

Prawdą jest, że sztuka awangardowa pojawiła się na świecie w kontekście przemian społecznych i rewolucji. Zarówno w Związku Radzieckim, jak i w Niemczech artyści awangardowi myśleli, że oto uczestniczą w budowaniu „nowego, lepszego świata”. Przez moment tamtejsze kręgi polityczne przyglądały się, czy sztuka awangardowa nie mogłaby być sztuką „nowego człowieka”. I tu rzeczywiście pojawia się wizja człowieka bez Boga, absolutnie wyprana z religijności. Natomiast trwa to chwilę. Bardzo szybko sztuka nowoczesna zostaje przez te systemy odrzucona. Ale do awangardowych poszukiwań artystycznych przykleja się metka aliansu właśnie z antyreligijnymi, antyhumanistycznymi ruchami społecznymi. Nie ułatwia też sprawy późniejszy kontekst roku 1968. Panuje bardzo krzywdzące przekonanie, że sztuka nowych mediów jest przynależna do materialistycznej wizji człowieka i do walczącej z religią opcji światopoglądowej.

A tak nie jest?

Myślę, że jednak Duch Święty uczestniczył w rozwoju cywilizacji, również w XX wieku. I to całe odkrywanie świata, odkrywanie nowych narzędzi, nie odbywało się bez Jego udziału. A skoro tak, to jeśli przyjrzymy się tym narzędziom z wiarą, nagle okaże się, że np. sztuka wideo fantastycznie rezonuje z Janem Złotoustym, z teologią światła w ikonie i witrażu, i jest po prostu kolejną transpozycją myślenia o świetle. W tym przypadku jest to światło projekcyjne, ale czy z tego powodu ma być podejrzane? Czym są zjawiska elektryczne na poziomie samego fenomenu? Czy to jest coś, co nie pochodzi od Boga? Podobnie jest z performance’em czy happeningami. Kościół miał to od dawna – w misteriach średniowiecznych, w Drodze Krzyżowej. Byłbym za tym, żeby na nowo popatrzeć na to, co pojawiło się w sztuce, i nie oddawać pola przeciwnej opcji ideologicznej.

Nie umiemy wykorzystywać tych narzędzi?

Jest paru artystów, którzy po nie sięgają, natomiast osobną kwestią pozostaje to, na ile są oni widoczni. Na przykład wspólnota Vera Icon reprezentuje nowe postrzeganie sztuki, jest wielu w niej malarzy, grafików czy rzeźbiarzy. Ta grupa ma jednak duże trudności, by zaistnieć w obiegu sztuki w Polsce. Po fenomenie na skalę globalną, jakim była ucieczka kultury niezależnej do kościołów w kontekście stanu wojennego, na etapie transformacji ustrojowej nastąpiło załamanie tego ruchu. Dość mocną cezurą jest tu rok 1993 i praca Katarzyny Kozyry „Piramida zwierząt” – najpierw skandal, a później ogromny sukces sztuki krytycznej, często podejrzliwej w stosunku do religii, do wątków narodowych, rodzinnych. Stopniowo artyści i administratorzy instytucji kultury z tej właśnie opcji przejęli właściwie cały publiczny obieg sztuki w Polsce. Scena została zagospodarowana szczelnie i nie było mowy o tym, żeby w dużej ważnej galerii w Polsce pojawiały się wątki religijne. One zostały wycięte, wyciszone zupełnie. Po roku 2015 nastąpiła oczywiście pewna zmiana, choć mamy tu niekiedy do czynienia ze zjawiskiem wahadła i z kolei artystom przeciwnej opcji trudno jest się teraz pokazywać w niektórych miejscach. Niemniej pojawiła się jakaś przestrzeń dla artystów chrześcijańskich, która pozwala w otwarty sposób mówić o ich sztuce.

W liście do abp. Gądeckiego apelują Państwo o nową teologię sztuki. Czy to znaczy, że te sprawy ciągle nie są w Kościele przemyślane? Czy „List do artystów” Jana Pawła II, „Sztuka i mądrość” Jacques’a Maritaina czy „Duch liturgii” kard. Josepha Ratzingera to za mało?

Wymienił pan dokładnie te wszystkie źródła, które były wymieniane również podczas Synodu Artystów. Oczywiście, że to jest za mało. Teksty papieskie, czy teksty pojedynczych teologów to pewne sygnały wskazujące kierunek, rodzaj zachęty. „List do artystów” Jana Pawła II ma raczej charakter duszpasterski. Oczywiście on wielu osobom, a nawet całym pokoleniom artystów, uświadamia związek sfer wiary i sztuki. Podobnie jak kard. Ratzin- ger, który mówi, że Kościół nie uznaje żadnej estetyki i żadnego rodzaju sztuki za swoje własne. Że jest otwarty na różne formy. Natomiast w tym momencie trzeba byłoby się zająć po kolei zjawiskami i praktykami artystycznymi, i spotkać je ze współczesną poważną teologią. To jest, jak dotąd, absolutnie nieprzepracowane. I nie dotyczy to tylko nowych mediów, ale także np. nowego podejścia do teologii malarstwa. Wydziały teologiczne w Polsce czy seminaria duchowne praktycznie tym tematem się nie zajmują. Owszem, są pojedyncze osoby, które o tym piszą. Ale ich, czasami świetne, publikacje nie mają większego przełożenia na programy nauczania kleryków czy świeckich. Nie prowadzimy systematycznego namysłu w tym obszarze, a co za tym idzie, nasza wiara jest niema – nie potrafi znaleźć właściwej ekspresji wizualnej.

Może dobrym sposobem na ożywienie relacji między wiarą a sztuką są pomysły takie jak niedawna inicjatywa „Teologii Politycznej”, by zaprosić artystów do namalowania od nowa obrazu Jezusa Miłosiernego?

Uważam, że to świetny pomysł i mógłby on stanowić pewien model działania. Nie bez znaczenia sąw tej inicjatywie także element mecenatu i praca edukacyjna, jaką wykonała przy tej okazji „Teologia Polityczna”. Natomiast inną sprawą jest kwestia samych wizji artystycznych, bo te obrazy różnie się udały. Są tam dzieła bardzo dobre, są także mniej udane. Ale to jest normalne i powinno jedynie stymulować rozwój podobnych inicjatyw. Natomiast nasz pomysł zmierza w nieco inną stronę. Chcemy namówić duszpasterzy i artystów do tego, żeby na poziomie edukacyjnym, organizacyjnym, a także na poziomie uczestnictwa twórców w Kościele, w parafiach, zainicjować szersze zjawisko. Żeby pomyśleć o przywróceniu systemowego mecenatu kościelnego. Proponujemy np. duży otwarty konkurs pod patronatem Prymasa Polski i stypendium twórcze, w którym jury wyłaniałoby większą grupę młodych artystów, dojrzałych do pokazywania i konfrontowania ze sobą różnych postaw, różnych wrażliwości wiary. Wydaje się, że bez umasowienia tego zjawiska nie przepracujemy tematu w sposób rzeczywisty.

I bez pieniędzy. To ważne, by Kościół stał się na nowo mecenasem. W wielu miejscach pokutuje przekonanie, że artyści powinni tworzyć za „Bóg zapłać”...

Tak. O ile jasne jest, że np. płaci się muzykowi za koncert, duża część prac z poziomu kultury wizualnej, designu, bywa traktowana na zasadzie: zaprojektuj mi plakat czy zaproszenie albo złóż gazetę. Często mamy do czynienia z przekonaniem, że ludzie robią to na zasadzie hobby, spędzając dziesiątki godzin na pracy wolontariackiej. A przez to, że Kościół przestał wspierać, inspirować i wspomagać artystów na poziomie „produkcyjnym”, tak naprawdę stracił wpływ na sztukę. Warto do tego wrócić. Tutaj nie chodzi o jakieś ogromne pieniądze – raczej o kwestię uruchomienia pewnego obyczaju, tak jak to zaproponowała „Teologia Polityczna”. Oczywiście w Kościele jest też miejsce dla wolontariatu – uważam, że na poziomie wspólnot powinno być jak najwięcej bezinteresownego działania. Ale nawet jeśli się pominie honoraria artystyczne, to trzeba pamiętać, że kosztują materiały: farby, oprawa, nie wspominając już o materiałach rzeźbiarskich. Nieco łatwiej można działać za to na poziomie efemerycznych projektów wspierających przeżywanie wiary, modlitwę. Najgorzej, jeśli ogromne pieniądze z kieszeni parafian idą na tandetę. Bo przecież zjawisko sacrokiczu też w Polsce istnieje.

Postulują Państwo m.in. powołanie chrześcijańskiej uczelni artystycznej. Czy jest już jakaś wizja tej instytucji?

Na początek chcemy stworzyć czterosemestralne studium. Zamierzamy zachęcić teologów do opracowywania tematów związanych ze sztuką, by móc kształcić zarówno samych artystów, jak i kleryków. Zależy nam też na integracji środowiska piszącego na temat sztuki religijnej. Jesteśmy już po wstępnej rozmowie z przeorem łódzkich dominikanów, który dysponuje ciekawym budynkiem dawnej szkoły. Program nauczania uwzględniałby malarstwo, ikonopisarstwo, grafikę, ale też sztukę związaną z nowymi mediami.

Jak te wszystkie postulaty przenieść na poziom parafii?

Na poziomie mikro najważniejsze jest to, żeby artysta jako parafianin mógł się poczuć partnerem swojego proboszcza. Żeby kapitał jego umiejętności zawodowych był brany pod uwagę, wykorzystywany. Taki artysta powinien uczestniczyć w pracach rady parafialnej i być zaangażowanym w wytwarzanie różnych artefaktów: od zaproszenia czy plakatu po grób Pański na Wielkanoc. Gdyby w zespole, który przygotowuje szopkę czy ołtarz Bożego Ciała, był zawsze profesjonalny artysta, to myślę, że mielibyśmy w kościołach inną estetykę, a co za tym idzie – nowy wymiar refleksji religijnej. Ale wytwarzanie oprawy to nie wszystko, bo, jak zaakcentowaliśmy w naszym liście, o sztuce myślimy już dzisiaj nie tylko jako o rzeczach do wytworzenia. Sztuka to także akcja, a więc to wszystko, co dzieje się w umownej przestrzeni między happeningiem, performance’em, akcją społeczną czy flash mobem. To także sztuka relacyjna, której żywiołem jest aranżowanie dobrych i kreatywnych relacji miedzy ludźmi. To wszystko jest do wykorzystania podczas animowania spotkań. Myślę, że bardzo tego brakuje – żeby parafianie mogli być razem, nie tylko myjąc podłogę w kościele. Żeby spędzali czas ze sobą poza nabożeństwami i po prostu się znali. Myślę, że właśnie kultura, działania artystyczne, warsztatowe, mogą pomóc w odchodzeniu od anonimowości i w integracji parafii. Z kolei sztuka krytyczna, kojarząca się dziś z opcją lewicową, może stać się narzędziem wrażliwości, sumieniem małych wspólnot, kierując naszą uwagę na ludzką krzywdę, na osoby niesłyszane, znajdujące się we wspólnocie na gorszej pozycji. To mogą być też działania wspomagające np. akcję charytatywną. To także jest podejście synodalne.•

prof. Łukasz Murzyn

Artysta, kurator sztuki, dziekan Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Tworzy wideoinstalacje, instalacje i performance.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.