Kościół potrzebuje artystów, a artyści Kościoła. Czy mamy szansę na odnowienie zaniedbanej relacji?

Szymon Babuchowski

|

GN 20/2023

publikacja 18.05.2023 00:00

Czy mamy poczucie, że sztuka wnosi do naszego przeżywania wiary coś, czego nic innego zastąpić nie może? A może traktujemy sztukę sakralną jako niewiele znaczący ozdobnik, estetyczny dodatek do naszych modlitw?

Kościół potrzebuje artystów, a artyści Kościoła. Czy mamy szansę na odnowienie zaniedbanej relacji? istockphoto x 2; montaż studio gn

Aby głosić orędzie, które powierzył mu Chrystus, Kościół potrzebuje sztuki – pisał św. Jan Paweł II w „Liście do artystów”. – Musi bowiem sprawiać, aby rzeczywistość duchowa, niewidzialna, Boża, stawała się postrzegalna, a nawet w miarę możliwości pociągająca. Musi zatem wyrażać w zrozumiałych formułach to, co samo w sobie jest niewyrażalne. Otóż sztuka odznacza się sobie tylko właściwą zdolnością ujmowania wybranego aspektu tego orędzia, przekładania go na język barw, kształtów i dźwięków, które wspomagają intuicję człowieka patrzącego lub słuchającego. (...) Kościół potrzebuje zwłaszcza tych, którzy umieją zrealizować to wszystko na płaszczyźnie literatury i sztuk plastycznych, wykorzystując niezliczone możliwości obrazów oraz ich znaczeń symbolicznych. Sam Chrystus często posługiwał się obrazami w swoim przepowiadaniu, co było w pełni zgodne z logiką Wcielenia, w którym On sam zechciał się stać ikoną niewidzialnego Boga.

Kod odłożony na półkę

Czy te słowa świętego papieża zostały w wystarczający sposób przemyślane? Czy faktycznie mamy poczucie, że Kościół potrzebuje sztuki i że wnosi ona do naszego przeżywania wiary coś, czego nic innego zastąpić nie może? A może traktujemy sztukę sakralną jako niewiele znaczący ozdobnik, który jedynie dodaje naszej modlitwie przyjemnych wrażeń estetycznych, ale równie dobrze obylibyśmy się bez niego? To pytania nie tylko do tych, którzy są bezpośrednimi adresatami listu, a więc do samych artystów. Powinni zadać je sobie także ci ludzie Kościoła, którzy talenty wierzących artystów mogliby odpowiednio ukierunkować. Wydaje się bowiem, że w tej kwestii ciągle jest jeszcze sporo do zrobienia. Potwierdzili to niedawno uczestnicy Synodu Artystów. W liście do abp. Stanisława Gądeckiego zwrócili oni uwagę na izolację sztuki chrześcijańskiej od głównego nurtu sztuki na świecie. Doszło do niej wskutek błędnej, ich zdaniem, decyzji o „wyborze konwencji artystycznej zbliżonej do przeestetyzowanego, graniczącego z kiczem realizmu”, podjętej przez Kościół pod koniec XIX wieku.

Być może jednak źródeł procesu rozchodzenia się dróg artystów i Kościoła należy szukać znacznie wcześniej. Zdaniem Stanisława Niemczyka, nieżyjącego już wybitnego twórcy architektury sakralnej, sięgają one jeszcze epoki renesansu. „Od tego czasu ludzie coraz silniej skłaniają się ku materializmowi, mniej myślą o sprawach ducha. W związku z tym trudno o ciekawe dokonania artystyczne w tej sferze. Wielu artystów traktuje Biblię jak bajki. Jeśli ktoś nie wierzy w słowa w niej zapisane, to na pewno nie będzie go ona inspirować” – mówił przed laty w rozmowie z GN. Podobnie widzi sprawę kard. Gianfranco Ravasi, który do niedawna przewodniczył Papieskiej Radzie ds. Kultury. Twierdzi on, że artyści odłożyli na „zakurzoną półkę zapomnienia” wielki kod naszej sztuki, „ikonograficzny atlas przez wieki wertowany”, jakim jest Biblia. W ten sposób stali się głusi na sacrum, a ich twórcze poszukiwania poszły w zupełnie innym kierunku.

Zapomniany mecenat

Z drugiej jednak strony warto przywołać słowa kard. Gabriele Paleottiego, XVI-wiecznego arcybiskupa Bolonii, który już ponad 400 lat temu zwracał uwagę na nadużycia związane ze sferą sztuki kościelnej: „Wydaje nam się, że nadużyć nie daje się zbyt łatwo przypisać błędom, które artyści popełniają podczas tworzenia obrazu, lecz błędom tych władców, którzy zlecają artystom i zaniedbują to, aby artystom tak zlecić wykonanie dzieła, aby powstało dzieło takie, jakie być powinno. Ci władcy są prawdziwymi przyczynami nadużyć, gdyż wynikają one z tego, że artyści realizują tylko polecenia, które im się wydaje”.

Zwróćmy uwagę, że powyższe słowa zostały wypowiedziane w czasach, gdy Kościół był jednym z najaktywniejszych mecenasów sztuki. Dziś do zarzutu braku rozumienia sztuki przez sporą część ludzi Kościoła należałoby dodać brak wsparcia w postaci mecenatu czy stypendiów, a także oczekiwanie od artystów pracy za „Bóg zapłać”. W wydanej przed siedmiu laty arcyciekawej publikacji „Sztuka polska a Kościół dzisiaj” pod redakcją ks. prof. Witolda Kaweckiego można znaleźć m.in. interesującą obserwację krytyka teatralnego prof. Jacka Kopcińskiego: „Na hasło »Kościół katolicki – stypendia artystyczne« wyszukiwarka Google nie reaguje. Czy to oznacza, że Kościół nie stworzył w Polsce centralnej instytucji, która zajmowałaby się wspieraniem działań artystycznych? Wydaje mi się, że nie, a istnienie takiej instytucji z pewnością mogłoby pomóc w inicjowaniu ambitnych projektów”. Tym cenniejsza jest więc zawarta w liście Synodu Artystów do abp. Gądeckiego propozycja utworzenia stypendium artystycznego Przewodniczącego KEP, połączonego z cyklicznym konkursem artystycznym pod patronatem Prymasa Polski. Jeszcze ważniejsza wydaje się inicjatywa powołania chrześcijańskiej uczelni artystycznej. Taka instytucja zwiększy bowiem szanse na to, że dzieła projektowane z myślą o naszych świątyniach będą nie tylko „pobożne”, ale i wartościowe od strony artystycznej.

Rozświetlająca moc

Czy zatem przed artystami chrześcijanami stoi jakieś inne, specjalne zadanie? Ciekawie sformułował je francuski filozof i teolog Jacques Maritain. Jego zdaniem powinni być oni przede wszystkim… świętymi. Natomiast drugi warunek nie różni się niczym od tego, czego wymagamy od każdego innego artysty: jest nim po prostu tworzenie pięknych dzieł. I to wszystko. „Jeżeli chcecie stworzyć dzieło chrześcijańskie, bądźcie chrześcijanami i szukajcie sposobu stworzenia dzieła pięknego (...); nie starajcie się »robić po chrześcijańsku«” – pisze Maritain w „Sztuce i mądrości”.

Nie chodzi więc wcale o to, by artysta podporządkowywał swoje dzieło ewangelizacji. W ten sposób może ono nabrać jedynie charakteru propagandowego, a sztuka tego nie znosi. Jeśli zaś chrześcijanin użyje swojego talentu do tworzenia pięknych rzeczy, to w naturalny sposób nabiorą one cech chrześcijańskich. Gdy sztuka wyrośnie z życia i nabierze wartości świadectwa, stanie się też narzędziem ewangelizacji.

Kardynał Joseph Ratiznger w artykule „Artystyczna transpozycja wiary. Teologiczne problemy muzyki kościelnej” pisał: „Liturgia jest świętem i żyjąc w blasku, jak powietrza potrzebuje rozświetlającej mocy sztuki”. I dodawał, że także sztuka potrzebuje liturgii: „Liturgia jest kolebką twórczości, źródłem jej antropologicznej konieczności i religijnej legitymizacji. Pozbawiając sztukę charakteru prawdziwego święta, skazujemy ją, nawet w najbardziej imponujących przejawach, na los obiektu muzealnego. Czasem takiej sztuki staje się czas przeszły, żyje ona bowiem wspomnieniem o świętowaniu, które niegdyś przypadło jej w udziale. Święta nie ma jednak bez liturgii, bez przewyższającego człowieka uprawnienia do świętowania i w tym sensie sztuka jest na liturgię zdana. Twórczość artystyczna czerpie swą życiodajną siłę ze służby uroczystej liturgii i w niej dopiero rodzi się na nowo”.

Potrzebujemy więc siebie nawzajem: Kościół artystów i artyści Kościoła. Tym bardziej cieszy fakt, że w Polsce pojawiła się grupa ludzi sztuki, którzy tę potrzebę głośno komunikują. Jak sami mówią, ich głos został już w Kościele usłyszany, a to daje nadzieję na odnowienie nieco zaniedbanej relacji.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.