Na 40 dni zasłaniamy niebo

Marcin Jakimowicz, zdjęcia Roman Koszowski

|

GN 11/2011

publikacja 05.04.2011 10:45

70 kilometrów za polską granicą przy minus dziesięciu stopniach zakwitły… kamienne krzyże. W mieście Szczepcia i Tońcia dotknęliśmy potężnej góry Ararat.

Na 40 dni zasłaniamy niebo

Pod lśniącym w popołudniowym słońcu pomnikiem Nikifora przemykają zmarznięci ludzie. Na ławeczce przy rzeźbie Waleriana Łukaszewicza młode Ukrainki pstrykają sobie fotki. Czy wiedzą, że w żyłach wynalazcy lampy naftowej płynęła ormiańska krew? Chyba nie. Po lwowskim wyślizganym bruku maszerujemy pod „świętą górę Ararat”. Jest tuż za rogiem. W jednej z trzech katedr miasta: ormiańskiej świątyni pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Rzut beretem? Jedynie pozornie. To wprawdzie kilkadziesiąt kilometrów od granicy, ale przedostanie się do Lwowa nie jest sielanką. Dłuuuugie kolejki w Korczowej i Medyce (staliśmy ponad 5 godzin), a potem jazda po dziurawej jak szwajcarski ser drodze. Zdążą przed Euro? Podobno zdążą. „Wyleją byle jak asfalt na miesiąc przed turniejem, a po pół roku wszystko wróci do dziurawej normy” – narzekają mieszkańcy Lwowa.

center

 

 

 

 

 

 

 

W zacienionej katedrze kwitną krzyże – chaczkary

Na 40 dni zasłaniamy niebo  


 

 

 

 

 

 

Krew Chrystusa spowodowała, że martwe,  suche drewno  zakwitło –opowiada o. Tadeos Grewgorian

Niezła mozaika
Dlaczego wybraliśmy katedrę ormiańską? Ci, którzy weszli do środka świątyni, nie zadadzą tego pytania. Ma ona nieprawdopodobny klimat, zanurzający zabieganego przechodnia w innej rzeczywistości. A poza tym nawet przy siarczystym mrozie kwitną tu krzyże. Turyści przychodzą zobaczyć barwne freski i mozaiki Rosena i Mehoffera. Chcą dotknąć innego świata, posłuchać liturgii kraju, który jako pierwsze państwo świata przyjął chrześcijaństwo, powdychać dym kadzideł przywiezionych z Eczmiadzynu – duchowej stolicy Armenii. Polskie napisy na freskach (w latach 1630–1945 katedra należała do Kościoła katolickiego obrządku ormiańskiego), ukraiński język na kartkach pocztowych, wschodnia ikona Maryi Kamienieckiej. To miejsce jest papierkiem lakmusowym Lwowa, pokazującym, jakim wielkim tyglem kultur i religii była stolica Galicji.

– Co nas od siebie różni? Zanim odpowiem na to pytanie, muszę powiedzieć jedno – zapala się proboszcz parafii o. Tadeos Grewgorian (dziś podobnie jak w pierwszych wiekach powstania świątyni gospodarzem katedry jest Apostolski Kościół Ormiański). – Jesteśmy przede wszystkim braćmi. Naprawdę możecie się tu czuć jak u siebie! Nie ma dwóch Kościołów. Jest jeden, założony przez samego Chrystusa. My, Ormianie, przyjęliśmy chrześcijaństwo z rąk apostołów Tadeusza i Bartłomieja, wy – Piotra. W 301 roku uznaliśmy, jako pierwsi na świecie, chrześcijaństwo za religię państwową. Naszą lwowską katedrę odwiedził w 2003 roku słynny śpiewający Ormianin Charles Aznavour. Dwa lata wcześniej Jan Paweł II wołał we Lwowie: „Niech przebaczenie rozleje się jak balsam!”. Na pół godzinki przyjechał wówczas do ormiańskiej katedry.

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

Lwowiacy modlą sie pod ikoną Maryi Kaminieckiej

Na 40 dni zasłaniamy niebo  


 

 

 

 

 

 

Turyści kręcą głowami. Ale nie z dezaprobatą. Chłoną barwne freski Rosena.

– Darzyliśmy go ogromnym szacunkiem. Zapamiętałem bardzo wzruszającą chwilę – dopowiada diakon Armen. – Gdy Jan Paweł II przyleciał do Armenii, katoliccy biskupi podchodzili najpierw do naszego katolikosa, czyli zwierzchnika wszystkich Ormian, i całowali go w dłoń, a potem podchodzili ucałować dłoń papieża. A nasi hierarchowie najpierw całowali dłoń Jana Pawła II, a później katolikosa. To był piękny symbol jedności, szacunku. Znak pokoju. „Chrystus wśród nas się zjawił. Ten, który Jest, Bóg tutaj zasiadł. Głos pokoju zabrzmiał: świętego powitania nadeszła pora” – w świątyni płyną surowe wersy starożytnego języka ormiańskiego w klasycznej formie zwanej grabar. To jedna z najstarszych liturgii świata. – Jej aktualna postać pochodzi z VII wieku i nawiązuje do jerozolimskiej liturgii pierwszych apostołów – opowiada o. Tadeos. Stoimy przy słynącej cudami ikonie Matki Boskiej Kamienieckiej. Pod obrazem płonie morze świec.

Tu zakładam zwykle kapcie
– Różnice między naszymi liturgiami? Jest ich sporo. Nie mieszamy wina z wodą, używamy przaśnego
chleba, nie znamy kolorów szat liturgicznych – wylicza na palcach Ormianin. – Chrzest połączony jest z Pierwszą Komunią i bierzmowaniem. W czasie ślubu, zwanego koronacją, nie wymienia się obrączek, ale ze wspólnego kielicha pije wino z piołunem, jako zapowiedź przyszłego życia pełnego słodyczy, ale i trosk. Kapłani obowiązkowo noszą brody. Aha, i do liturgii zakładamy nowe, delikatne obuwie. Nie mam tych najlepszych bucików przy sobie, zostały zniszczone, gdy zbombardowano mój dom w Karabachu. Tu, we Lwowie, zakładam zwykle kapcie. W czasie Przeistoczenia kapłan ściąga tiarę oraz buty. Stoimy przy ołtarzu boso. Dotykamy nieba. To pamiątka słów, które usłyszał Mojżesz.

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po wyślizganym bruku maszerujemy pod „świętą górę Ararat”. Jest tuż za rogiem.

Płynęły z płonącego krzewu: „Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą”. – A poza tym skóra, z której wykonane było przez wieki obuwie, pochodziła z martwego zwierzęcia. A Bóg jest pełnią życia i nie ma w Nim cienia śmierci! – dopowiada Armen. – Niedzielna liturgia trwa nawet dwie i pół godziny. We Lwowie mieszka dziś z półtora tysiąca Ormian, ale w niedzielę przychodzi jedynie kilkadziesiąt osób. W większe święta świątynia pęka w szwach. O, zobaczcie – pokazuje o. Grewgorian. – To kamienny krzyż Ormian: chaczkar. Krzyż, który zakwita. Oplatają go gałązki. Ożywcza krew Chrystusa wsiąkała w suche, martwe drewno i spowodowała, że zakwitło. Życie zwyciężyło mroki śmierci.

– Ormianie trafili do Lwowa już w XIII wieku – wyjaśnia diakon Armen. – Uciekali przed Turkami seldżuckimi. Mogli tu zajmować się jedynie dwoma rzemiosłami: jubilerstwem i garbarstwem. Nie mogli uprawiać ziemi. W świątyni nie ma podziału na stronę męską i żeńską, nie ma żadnego „babińca”. Zresztą w języku ormiańskim nie ma rozróżnienia płci, rozdzielenia słów „on” i „ona”. To jedno słowo. Ormianie przyjęli chrześcijaństwo siedem wieków wcześniej niż Polacy. Dziesięć wieków przed wami zaczęliśmy pisać we własnym języku. Dziś Armenia to kraj wielkości zaledwie polskiego województwa. 10 mln Ormian żyje w rozproszeniu na wszystkich kontynentach świata.

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

Dziś pierwszy dzień „Metz Pas”, czyli Wielkiego Postu. Nie sypiemy głów popiołem, Zasłaniamy ołtarz. To symbol zakrytego nieba – opowiada diakon Armen

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

 

W 2001 roku na pół godziny przyjechał do katedry Jan Paweł II

Gaz drożeje, dusze niosą opata
Za bramą świątyni pachnie kawa. Parzona – jak to we Lwowie – w gorącym piasku. Ukraińcy skubią pestki słonecznika. To chyba sport narodowy. Narzekają na podwyżki cen. W kwietniu gaz podrożeje o 50 procent, a po wakacjach o kolejne 50 procent. Rząd nie wykonał tej radykalnej podwyżki zimą, bo skończyłoby się to wielką uliczną zadymą. Turyści w katedrze też kręcą głowami. Ale nie z dezaprobatą. Rozglądają się, chłonąc barwne, zapierające dech w piersiach freski Jana Henryka Rosena. Prorocy Starego Testamentu, ofiarowanie Izaaka, śmierć Katarzyny Aleksandryjskiej, metafizyczny „Pogrzeb św. Odilona” – opata benedyktyńskiego, który ustanowił święto Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Mnich na fresku niesiony jest przez dostojne dusze zmarłych. – Nie obchodzimy Dnia Zmarłych – wyjaśnia diakon Armen. – Wspominamy ich pięć razy w roku, w poniedziałki po największych świętach. Wówczas idziemy na lwowskie cmentarze. Bolesnym wspomnieniem jest dla nas dzień 24 kwietnia. Obchodzimy wówczas rocznicę gigantycznej rzezi z lat 1915–1917. Z rąk Turków zginęło wtedy 700 tys. Greków i aż 1,5 mln Ormian. Nic dziwnego, że Osip Mandelsztam nazwał Armenię „krajem krzyczących kamieni”.

Arcydzieła wśród pisuarów
Dwa ogromne malowidła Rosena: „Cud nad Wisłą” i „Obrona Jasnej Góry” zdobią rezydencję papieża w Castel Gandolfo. Otrzymał je od paulinów Pius XI, gdy był nuncjuszem w Polsce. Inne piękne religijne freski Rosena były w kaplicy chrzcielnej w kościele Marii Magdaleny, zamienionej przez komunistów na… teatralną ubikację. Freski niszczeją pod tynkiem wśród pisuarów, a władze miasta nie robią nic, by zmienić ten stan rzeczy.

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

To miejsce pokazuje, jakim wielkim tyglem kultur i religii była stolica Galicji

Na 40 dni zasłaniamy niebo  

 

 

 

 

 

 

 

Pogrzeb św. Odilona - benedyktyna, który ustanowił święto Wszystkich Świętych. Mnicha niosą dusze zmarłych, symbolizujące przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

Po wąskich schodkach wdrapujemy się na dach katedry. Przed nami skąpane w wieczornym słońcu dachy miasta. Wieże kościołów, cerkwi, kuria, ratusz, kikuty oszronionych drzew. W kompletnym mroku, świecąc telefonami komórkowymi, schodzimy do katedry. Potężne płótno przesłania prezbiterium. Zasłania kompletnie fresk „Ustanowienie Najświętszego Sakramentu”. – Dlaczego? Dziś pierwszy dzień „Metz Pas”, czyli Wielkiego Postu. My nie posypujemy głów popiołem, zasłaniamy ołtarz. To symbol zakrytego nieba. Wielki Post pokazuje jak na dłoni, jak bardzo nasze grzechy odgradzają nas od królestwa. Ołtarz – symbol nieba – odsłonimy dopiero na Paschę. Wówczas martwe drzewo krzyża znowu zakwitnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.