Kto zmarnował szansę?

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 11/2011

publikacja 20.03.2011 09:29

Nam się wydawało, że wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas.

Barbara Fedyszak-Radziejowska Barbara Fedyszak-Radziejowska

Okres Wielkiego Postu, czas narodowego i osobistego rachunku sumienia, jest w tym roku przygotowaniem do trudnych rocznic: 30. rocznicy zamachu na Jana Pawła II oraz 20. rocznicy IV pielgrzymki Ojca Świętego do Polski. Ostatnie publikacje dr. A. Grajewskiego zmuszają do przemyślenia wszystkich okoliczności nieudanej, ale jednak podjętej 13 maja 1981 roku próby zamordowania Jana Pawła II. Trudno nie włączyć w te rozważania także tego, co wydarzyło się w trakcie jego pierwszej pielgrzymki do wolnej Polski. Dzisiaj homilie Jana Pawła II z 1991 roku brzmią wstrząsająco proroczo. Ale 20 lat temu pewni, że doskonale poradzimy sobie z właśnie odzyskaną wolnością, przyjęliśmy je dość sceptycznie, żeby nie powiedzieć nieuważnie.

A przecież ledwie 10 lat wcześniej ktoś, dla kogo papieskie nauczanie było groźne, zdecydował się wynająć płatnego zabójcę. Ten ktoś pozostał do dzisiaj nierozpoznany i bezkarny. „Bogu dziękujcie, ducha nie gaście” – słowa św. Pawła stały się myślą przewodnią pierwszego spotkania Jana Pawła II z rodakami w wolnej Polsce. Spotkania, na które Ojciec Święty przywiózł nam – zaskoczenie – Dekalog, czyli dziesięć bardzo konkretnych i bardzo „starych” przykazań. W zderzeniu z przeżywaną właśnie wolnością wydawały się anachroniczne, więc słuchaliśmy homilii papieskich z 1991 roku nie do końca przekonani. Zachwyceni sukcesem, jakim były demokratyczne wybory, wierzyliśmy w naszą szczęśliwą gwiazdę.

A Jan Paweł II spokojnie i dobitnie przypominał rzeczy pozornie oczywiste, byśmy mogli „uczynić dobry użytek z wolności i stopniowo odbudować całe polskie życie (...) przezwyciężając kryzysy społeczno-ekonomiczne, ale także kryzysy moralne”. Zaczął w Koszalinie bardzo zwyczajnie: „Oto Dekalog, dziesięć słów. Od tych dziesięciu prostych słów zależy przyszłość człowieka i społeczeństw. Przyszłość narodu, państwa, Europy, świata”. A nam się wydawało, że wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas... Potem w Lubaczowie dodał: „My, katolicy, prosimy o wzięcie pod uwagę naszego punktu widzenia: że bardzo wielu spośród nas czułoby się nieswojo w państwie, z którego struktur wyrzucono by Boga, a to pod pozorem światopoglądowej neutralności”. A my byliśmy wówczas pewni, że usunięcie ze sfery publicznej krzyża będzie w Polsce absolutnie niemożliwe. Dzisiaj już wiemy, że krzyż w sferze publicznej wymaga także w Polsce obrony.

Słowa homilii poświęconej rodzinie (w Masłowie) także wydawały się oczywiste: „Nie ma więzi, która by ściślej wiązała osoby, niż więź małżeńska i rodzinna. (...) Nie ma też innej, w której wzajemne zobowiązania byłyby równie głębokie i całościowe, a ich naruszenie godziłoby bardziej boleśnie w ludzką wrażliwość: kobiety, mężczyzny, dzieci, rodziców” – mówił Jan Paweł II. Współczynnik rozwodów w Polsce wzrósł pomiędzy 1989 i 2007 rokiem z 18,4 do 26,1. To ciągle mniej niż w wielu europejskich krajach, ale co czwarte, a wraz z separacją co trzecie polskie małżeństwo kończy się dzisiaj klęską.

W 1991 roku w Radomiu Ojciec Święty, poruszony do głębi, zdecydowanie opowiedział się po stronie życia: „Na miejsce Bożego »nie zabijaj« postawiono ludzkie »wolno zabijać«, a nawet »trzeba zabijać«. I oto ogromne połacie naszego kontynentu stały się grobem ludzi niewinnych, ofiar zbrodni. Korzeń zbrodni tkwi w uzurpacji przez człowieka Bożej władzy nad życiem i śmiercią człowieka”. Dzisiejsza zmistyfikowana i chaotyczna dyskusja o in vitro pokazuje, że ani trochę nie przesadził. Nie zostawiał nam w 1991 roku chwili oddechu, przypominając proste prawdy: „Oby całe nasze społeczeństwo uwolniło się od tego złudzenia wolności, wolnej miłości, którą usiłuje się przesłonić rzeczywistość cudzołóstwa i rozwiązłości. Zbyt dużo kosztuje ta ułuda” – mówił w Łomży. A w Białymstoku: „Nie kradnij to znaczy nie nadużywaj twojej władzy nad własnością. Nie nadużywaj tak, że inni stają się przez to nędzarzami”.

Nie przejęliśmy się wówczas tymi przestrogami w złudnym przekonaniu, że potrzebujemy przede wszystkim wolnego rynku, nawet kosztem przyzwolenia na ludzką chciwość. Nie przewidywaliśmy też, że (Olsztyn) słowa: „Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, a może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych...” staną się dwadzieścia lat później tak boleśnie aktualne. Obawiam się, że wezwanie (Płock): „Przywracajmy blask naszemu pięknemu słowu »uczciwość«... w zakładzie pracy, w ministerstwie... po prostu w całym życiu”, podobnie jak: „Uczcie się prawdy dziesiątego przykazania: Pożądanie rzeczy jest korzeniem egoizmu, a nawet zawiści i nienawiści wzajemnych” potraktowaliśmy nieco „po łebkach”.

Komentatorzy przeżywali wówczas „dramatyczne wątpliwości” (J. Sosnowski GW 12VI), czy przestrogi Ojca Świętego przed zachodnim liberalizmem nie uruchomią „prowincjonalnego lęku przed wszystkim, co obce”. Inni pisali, że „Polska wymyka się Janowi Pawłowi II z rąk”, a „Kościół katolicki zdaje się marnować historyczną szansę obecności w demokracji jako autorytet, doradca i pocieszyciel” (Dawid Warszawski GW, 13 VI).

Pytanie Wielkiego Postu w 2011 roku brzmi: Kto 20 lat temu zmarnował swoją szansę, Jan Paweł II czy my, jego rodacy?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.