Karol Jaroszyński – najbogatszy Polak w historii, fundator KUL. Jak doszedł do fortuny i dlaczego ją stracił?

Piotr Legutko

|

GN 19/2023

publikacja 11.05.2023 00:00

Jak najbogatszy Polak w historii próbował pokonać bolszewików i dlaczego mu nie wyszło.

Karol Jaroszyński dał Polsce wiele, a sam umarł w zapomnieniu. Karol Jaroszyński dał Polsce wiele, a sam umarł w zapomnieniu.
REPRODUKCJA KS. RAFAŁ PASTWA /FOTO GOŚĆ

Majątek Karola Jaroszyńskiego – bankiera i przedsiębiorcy działającego w rosyjskim imperium – w 1916 roku szacowano na 200 miliardów dzisiejszych złotych. Jeszcze więcej warte od pieniędzy były jego wpływy, znajomości i kontakty w całej ówczesnej Europie. Złośliwi jednak mogą dodać, że biografia Jaroszyńskiego to zarazem odwrotność opowieści o karierze od pucybuta do miliardera. Urodził się w zamożnej ziemiańskiej rodzinie i faktycznie jego ogromny majątek praktycznie przestał istnieć, gdy w 1929 roku umierał w szpitalu Świętego Ducha w Warszawie na dur brzuszny. Dziś spoczywa w odległym miejscu cmentarza Powązkowskiego i mało kto kojarzy jego nazwisko… poza Katolickim Uniwersytetem Lubelskim, który pielęgnuje pamięć swojego największego fundatora. Ostatni czek z sutym datkiem na KUL Jaroszyński wypełnił tydzień przed śmiercią. Jak doszedł do tak wielkiego majątku i jak to się stało, że go stracił? Odpowiedzi warto poszukać w najnowszej powieści Wacława Holewińskiego, której bohaterem jest właśnie najbogatszy Polak w dziejach.

Natura hazardzisty

Rodzina Jaroszyńskich była bogata zarówno w dobra ziemskie, jak i tradycje patriotyczne. Ojciec Karola był ziemianinem i przedsiębiorcą, właścicielem cukrowni. Kupował broń dla powstańców styczniowych, za co spędził rok w kijowskiej twierdzy. Później jednak, dzięki koneksjom i dobrym relacjom z carskimi urzędnikami, Jaroszyńscy nie podzielili losu wielu polskich rodzin. Nie stracili majątku, a zaczęli go pomnażać. Karolowi we wczesnej młodości nie wróżono wielkiej kariery. Mieli ją robić dwaj starsi bracia. On nie garnął się do książek ani do pracy, raczej trwonił majątek w kasynach. Wszystko zmieniło się w 1909 roku, gdy w Monte Carlo „rozbił bank” – wygrywając w ruletkę fortunę (w przeliczeniu 774 kg złota, czyli około miliona ówczesnych rubli).

Wygrana sprawiła, że przestał hulać, a swoją naturę hazardzisty postanowił wykorzystać w biznesie. Miał niezwykłą intuicję i talent do pomnażania pieniędzy. Kupował bank po banku, wykorzystując środki z jednego do zakupu kolejnego. Stworzył w ten sposób swoistą piramidę finansową, kontrolując niemal cały system finansowy Rosji. Równocześnie rozbudowywał rodzinny słodki przemysł – od jednej cukrowni doszedł do 53, zostając w tej dziedzinie globalnym potentatem. Inwestował także w kopalnie, koleje, towarzystwa żeglugowe, stalownie, tkalnie. Kupował luksusowe hotele i wydawnictwa prasowe. Wybuch pierwszej wojny nie załamał jego kariery, przeciwnie – na dostawach dla armii jeszcze pomnożył swój majątek, dochodząc w 1916 roku do szczytu potęgi.

Prezes wszystkich prezesów

Wtedy właśnie zaczęto mówić o Jaroszyńskim jako o pretendencie do ręki córki cara Mikołaja II Tatiany. W końcu był jednym z najpotężniejszych ludzi w Rosji. Nie tylko i nie przede wszystkim ze względu na stan posiadania, ale możliwości, kontakty, wpływy. Jak to się mówi, „miał w kieszeni” wielu kluczowych polityków tamtych czasów. Zatrudniał senatorów, ministrów, setki carskich czynowników. Dla sprawnego zarządzania swoim majątkiem utworzył radę, w której skład wszedł Władimir Kokowcow, były prezes Rady Ministrów, oraz Aleksiej Łopuchin, były dyrektor departamentu policji. Jego wiedza bankowa, kontakty, zdolności kredytowe dawały mu ogromną władzę. Czy małżeństwo z carówną było realne? Czy to on był współorganizatorem zamachu na Rasputina? Czy znał konkretną datę przewrotu bolszewików i ostrzegł o nim angielskiego agenta, a gdy rewolucja wybuchła, negocjował z Zinowiewem wykupienie carskiej rodziny? Na pytania te najłatwiej odpowiada się, pisząc powieść, i z tej możliwości skorzystał Wacław Holewiński (autor m.in. książki „Pogrom 1905”, na której podstawie powstał serial „Polowanie na ćmy”).

Niewątpliwie Jaroszyński świetnie znał Rosję i Rosjan. Potrafił doskonale wykorzystywać słabości systemu, który niebawem miał runąć, dobrze także radził sobie w warunkach rewolucyjnego chaosu. Niewielu ludzi było w stanie prowadzić wówczas negocjacje ze wszystkimi stronami konfliktu, a on trzymał w rękach wiele nici. Gdy nie udawało się w polu pobić bolszewików, wymyślił intrygę bankową, która miała pozbawić Sowietów możliwości działania. Jej szczegóły wyszły na jaw dopiero w 1981 roku. Pomysł był świetny, ale Anglikom, którzy finansowali przedsięwzięcie na granicy prawa, zabrakło determinacji i odwagi.

Zagrał va banque

Może i Jaroszyński znał carską Rosję, ale nie docenił bolszewików. Jak na hazardzistę przystało, wszystko postawił na ich przegraną. Dokonał największej prywatnej transakcji w historii dokładnie wtedy, gdy wokół panował chaos – zakupił 15 tys. km kw. ziemi z miastami, wioskami, fabrykami i kopalniami (m.in. diamentów). Gdyby prawo własności w Rosji nadal obowiązywało, byłby jeszcze bogatszy niż przed wojną, ale stało się inaczej. Wszystko przepadło, podobnie jak jego banki.

Czy ogromne możliwości i wpływy Karol Jaroszyński wykorzystał dla sprawy polskiej? Tak, ale na swój sposób. Kupował nieruchomości dla polskich organizacji w Petersburgu i Kijowie. Wspierał powstanie polskiej armii w Rosji, wcześniej łożył ogromne środki na działalność charytatywną i edukację rodaków. Podczas rewolucyjnej zawieruchy ratował dzieci, finansując sierocińce. Szczególne miejsce w jego sercu zajmował jednak Katolicki Uniwersytet Lubelski. Miał zasadniczy udział przy jego powstaniu, potem wspierał KUL regularnie, nawet gdy jego interesy legły w gruzach.

Przyczynili się do tego nie tylko bolszewicy. „Pan wypędził Niemców z Rosji” – mówi w książce do Jaroszyńskiego niemiecki bankier z rosyjskim rodowodem, składając mu „propozycję nie do odrzucenia”: ogromne kredyty w zamian za pilnowanie niemieckich interesów w niepodległej już Polsce. Nie dał się kupić. Prawdą jest, że po wojnie wszędzie odmawiano Jaroszyńskiemu pożyczek, wiedząc, że chce je inwestować w swoim kraju. Ale i w Polsce nie chciano korzystać z jego pomysłów. Liczył się co prawda z jego zdaniem tylko Piłsudski, nawet na krótko czyniąc go swoim doradcą, natomiast minister skarbu Jan Kanty Steczkowski w 1920 roku uznał Jaroszyńskiego za niebezpiecznego dla młodego państwa spekulanta.

„Cieniem będąc, cieniem zostałem”

Tytuł powieści w poetycki sposób (czyli najtrafniej) oddaje fenomen Karola Jaroszyńskiego. Choć znał wszystkich ważnych ludzi swej epoki i prowadził rozgrywki, które mogły zmienić losy świata, sam pozostawał w cieniu. I cieniem pozostał, bo przecież żaden z jego spektakularnych planów się nie powiódł. Ale „cienia” ktoś wciąż się obawiał, bo po ucieczce z Odessy, już w Paryżu, dokonano na niego zamachu przy użyciu zatrutej igły ukrytej w lasce. Kto – nie wiadomo. Przeżył, ale do pełni zdrowia już nie wrócił.

Po powrocie do kraju często powtarzał, że ci, którzy negocjowali traktat w Rydze, nie zadbali o takich jak on. Zgodzono się, by za zagrabione polskie majątki pozostałe po stronie sowieckiej nie płacono odszkodowań. Dziś wiemy, że i tych stosunkowo niewielkich zobowiązań (pieniądze, restytucja dzieł sztuki), przyjętych w Rydze, bolszewicy nie dotrzymali. Wtedy jednak rozgoryczenie takich ludzi jak Jaroszyński było ogromne. Trudno pojąć, dlaczego Polska nie potrafiła wykorzystać ich potencjału, zarówno materialnego, jak intelektualnego.

Wartością powieści Holewińskiego – oprócz mnóstwa anegdot historycznych – jest próba pokazania tej części naszego dziedzictwa, która została bezpowrotnie utracona po odzyskaniu niepodległości. Jaroszyński jest jej uosobieniem. Jako Polak dorastający w carskim imperium, który ojczyznę zawsze miał w sercu. To pewien paradoks, że w ekstremalnie trudnych warunkach w Rosji potrafił on dbać o polską substancję, budował, wspierał, ratował, ale po 1920 roku nie było dla niego za to nagrody w kraju. Owszem, nie walczył z bronią w ręku, jednak inwestował miliony rubli w przygotowanie kadr, które Niepodległą odtworzyły. Dał Polsce wiele, a sam umarł w zapomnieniu. Pozostał cieniem.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.