Ksiądz i strażak – można to połączyć. I to jest świetne zestawienie

Franciszek Kucharczak

|

GN 18/2023

publikacja 04.05.2023 12:00

Widok strażaka oznacza, że nadchodzi pomoc. Jeśli strażakiem jest duchowny, może pomóc nawet tam, gdzie nikt inny pomóc już nie potrafi.

Ks. Dawid Gawenda jest strażakiem. Przekonał się, że Bóg spełnia marzenia, nawet dziecięce. Ks. Dawid Gawenda jest strażakiem. Przekonał się, że Bóg spełnia marzenia, nawet dziecięce.
henryk przondziono /foto gość

Na drodze zdarzył się wypadek – potrącenie pieszego. Strażacy z Dębieńska przyjechali jako pierwsi. Zabezpieczyli miejsce zdarzenia, a jeden z nich, ks. Adrian Lejta, wikary tamtejszej parafii, zajął się leżącym mężczyzną. – Razem z ratownikiem medycznym klęczeliśmy przy tym człowieku. On go reanimował, a ja go rozgrzeszałem. Pomyślałem sobie wtedy, że Bogdan ratuje dla życia ziemskiego, a ja w tym czasie ratuję dla życia wiecznego. Ten człowiek zmarł, a ja pomyślałem, że on i tak jest uratowany. Można więc powiedzieć, że razem z Bogdanem mamy sto procent skuteczności, jeśli chodzi o działania ratownicze – uśmiecha się ksiądz-strażak.

Innym razem był wypadek na autostradzie. – Otwieram drzwi samochodu, poszkodowany mężczyzna siedzi za kółkiem, patrzy na mnie i mówi: „O, szczęść Boże! Ksiądz od nas!”. W sytuacji zagrożenia przynosi ludziom ulgę świadomość, że jest ktoś, kto ich zna. Ten człowiek zalazł się w dramatycznej sytuacji, a jednak był w stanie się ucieszyć. Pociechę przyniósł mu widok księdza z parafii – zauważa kapłan.

Żadnej amatorszczyzny

Przygoda ks. Adriana ze strażą zaczęła się cztery lata temu, gdy w czasie kolędy odwiedził naczelnika miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Zwykle jest tak, że kapłan zachęca parafian do włączenia się w działalność różnych grup istniejących w parafii, ale tym razem było odwrotnie – to naczelnik zachęcił księdza, żeby włączył się w działalność straży.

– Tak się składa, że nasza straż najczęściej wyjeżdża do zdarzeń na pobliską autostradę. Często wtedy strażacy mają do czynienia z osobami ciężko poszkodowanymi, a czasami nawet ze zgonami. Naczelnik stwierdził, że w związku z tym obecność księdza byłaby wskazana, a nawet niezbędna. Ja się na to zgodziłem, ale nie wiedziałem, że aby wyjechać na akcję, trzeba być strażakiem, to zaś oznaczało, że muszę ukończyć kurs podstawowy. No więc przez trzy tygodnie jeździłem na ten kurs. Po zdaniu egzaminu zacząłem brać udział w akcjach ratowniczo-gaśniczych. Mam już na koncie kilkadziesiąt akcji – pożary, wypadki na drodze, powodzie, obalone drzewa… Była też sytuacja, że trzeba było ewakuować okolicznych mieszkańców. Jest mnóstwo takich sytuacji, bo dziś gaszenie pożarów to najmniejszy procent wszystkich akcji – opowiada duchowny.

Ksiądz Adrian Lejta dwa miesiące temu ukończył kurs dowódców zastępu. Podkreśla, jak ważne są dziś kwalifikacje. – Strażacy muszą być bardzo dobrze przygotowani. W grę wchodzi ludzkie życie, więc nie ma miejsca na żadną amatorszczyznę. Mamy świetny sprzęt, więc wymaga się od nas też umiejętności na tym poziomie. Trzeba się wykazywać sprawnością fizyczną i intelektualną. Nigdy nie mogę powiedzieć, że już wszystko wiem, cały czas muszę się szkolić – stwierdza.

Zaangażowanie w straży przynosi wiele satysfakcji. – Kiedyś w szkole uczeń przyszedł i podziękował mi, mówiąc: „Ksiądz uratował mój dom”. To bardzo miłe sytuacje. Człowiek cieszy się, że mógł komuś pomóc. Myślę, że bycie strażakiem i księdzem bardzo się ze sobą łączy. Jedno wynika z drugiego. Kiedy człowiek potrzebuje pomocy, to powinienem mu pomagać tak, jak potrafię. A skoro potrafię to robić też w taki sposób, to dlaczego nie? – pyta retorycznie kapłan.

Na szczycie listy zawodów cieszących się największym zaufaniem są strażacy. Księża są ostatnio nisko. – Więc trudno mnie zakwalifikować, bo jako ksiądz-strażak z jednej strony cieszę się zaufaniem, a z drugiej się nim nie cieszę. No więc jak? Albo się cieszę, albo nie cieszę – śmieje się ks. Adrian Lejta. – Może więc to nie zawody powinny być darzone zaufaniem, ale konkretni ludzie? – zauważa.

Marzenia się ziściły

Ksiądz Dawid Gawenda jest wikarym parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Rybniku-Chwałowicach. Straż Pożarna interesowała go od dzieciństwa.

– Gdy zostałem księdzem, sądziłem, że moje zadania są nie do pogodzenia z byciem strażakiem. A jednak straż sama do mnie przyszła. Zaczęło się od tego, że z powodu choroby proboszcza było mi dane odprawić Mszę z okazji jubileuszu chwałowickiej OSP. Wtedy zaczęły się moje kontakty ze strażakami i zrodziła się myśl, że być może także jako ksiądz będę mógł spełnić dziecięce marzenia, a przy tym będę mógł nieść ludziom pomoc duchową – opowiada. Spotkał się z przychylnością proboszcza, dzięki czemu mógł wziąć udział w kilkutygodniowym kursie na strażaka ratownika.

– Od tamtego czasu byłem na ośmiu akcjach. To były różne interwencje, od powalonego drzewa po pożar domu. Często jest przy tym okazja, żeby z kimś porozmawiać, kogoś pocieszyć – zaznacza kapłan.

Wezwanie do zdarzenia może przyjść w każdej chwili, czasem w środku nocy. – Służy do tego numer systemowy. Nie odbiera się tego telefonu, tylko trzeba od razu biec na miejsce zbiórki. Kiedy zbierze się zastęp, czyli przynajmniej cztery osoby, w tym dowódca i kierowca, ruszamy do akcji – tłumaczy ks. Dawid. Podkreśla, że znajomość lokalnego środowiska, jaką na ogół ma ksiądz, dużo ułatwia.

– Któregoś razu otrzymaliśmy zgłoszenie, że ktoś grozi podpaleniem siebie i mieszkania. Kiedyś pomagałem człowiekowi, który miał myśli samobójcze. Wtedy skończyło się to leczeniem szpitalnym. On potem przyszedł mi podziękować. Teraz, kiedy siedzieliśmy w wozie strażackim, miałem przekonanie, że jedziemy do niego. Na miejscu okazało się, że rzeczywiście to ten sam człowiek. Oprócz nas było pogotowie i policja. Ponieważ byłem zorientowany w sytuacji, przeprowadziłem z nim rozmowę, a służbom wskazałem, że tu chodzi o nawrót choroby i konieczność pomocy psychiatrycznej. Bez mojej wiedzy, którą miałem jako ksiądz, zachowalibyśmy się proceduralnie, ale tu przyjechaliśmy „do swojego” i od razu wiadomo było, jak mu pomóc – zauważa duchowny. W jego przekonaniu bycie strażakiem pozwala uniknąć zaszufladkowania. – A przy tym to jest bardzo męskie – uśmiecha się.

Jeden ze strażaków

Ksiądz Łukasz Zygmunt jest rzecznikiem diecezji kieleckiej, ale także zapalonym strażakiem.

– Od dziecięcych lat należałem do młodzieżowej drużyny pożarniczej. Kiedy skończyłem 18 lat, zostałem czynnym członkiem OSP, odbyłem wszystkie szkolenia z dziedziny przeciwpożarowej, szkolenia medyczne i inne. Kiedy poczułem powołanie kapłańskie, miałem do Boga pewien żal, że zabiera mi moje pasje, kierując mnie do kapłaństwa, gdy ja planowałem być zawodowym strażakiem – wspomina.

Okazało się, że Bóg niczego mu nie zabrał. Przeciwnie: zwielokrotnił. – Biskup, znając moje zamiłowanie do pożarnictwa, a zwłaszcza ratownictwa medycznego, zaproponował mi objęcie funkcji kapelana Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej i Powiatu Kieleckiego – uśmiecha się kapłan. Miał wszystkie uprawnienia, mógł uczestniczyć w akcjach. Dla strażaków stało się czymś normalnym, że kapelan jest jednym z nich.

– Ja natomiast bardzo się cieszę, że mogę z nimi pracować, bo strażacy są bardzo wartościowymi ludźmi, bardzo wierzącymi. Z wieloma z nich brałem udział w akcji, a bywały to akcje bardzo skomplikowane, gdy wydobywaliśmy kogoś z pojazdu albo gdy lekarz stwierdzał zgon. I wtedy trzeba było czegoś więcej niż metody medyczne czy techniczne. Potrzebne były empatia, wrażliwość, ale też wiara, gdy człowiek musiał czasem stać po kilka godzin, czekając na inne służby. I widziałem wtedy, jak ważna była rola kapelana, żeby być ze strażakami, ale przede wszystkim z rodziną, która często przyjeżdżała na miejsce zdarzenia – opowiada ks. Łukasz.

Nieraz bywa też przy ludziach, którzy w pożarze tracą cały swój majątek. – Tam rola ratownika się kończy, a zaczyna się coś innego. Czasem potrzebna jest rozmowa, a czasem milczenie albo wspólne odmawianie Różańca. Dla strażaków to jest zawsze budujące. Oni doskonale rozumieją tę dewizę, że człowiek to ciało i dusza – zauważa.

Ksiądz Łukasz Zygmunt w ciągu ostatnich trzech lat wyjeżdżał do akcji ze strażakami ponad sto razy. – Najtrudniejsze dla mnie były sytuacje, gdy na drodze śmierć ponosiły dzieci. Wtedy wsparcia albo po prostu bycia potrzebują i osoby z rodziny, i strażacy. Oczekuje się, że kapelan ogarnie to jakoś duchowo – mówi. No i kapelan ogarnia.

– Cieszę się, że będąc kapelanem strażaków, jestem jednym z nich. Dziękuję Bogu, że powołując mnie do kapłaństwa, jeszcze pobłogosławił tym, co tak mnie pociągało. To jest dla mnie służba. Gdy słyszę wycie syren czy sygnał telefoniczny, wiem, że ktoś wzywa pomocy. I się biegnie, bo dewiza „Bogu na chwałę, ludziom na ratunek” jest dla nas najważniejsza – podkreśla. I kończy: – Szczególnie dzisiaj dziękuję Bogu za wszystkich strażaków, w tym starszych, emerytów, tych, którzy tworzyli jednostki w wioskach. I za tych, którzy służą na co dzień. Modlę się, żeby byli odważni, żeby potrafili realizować swoje powołanie. A święty Florian niech ma nas wszystkich w opiece.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.