Coraz więcej młodych ludzi „szuka tożsamości”. Czy potrafimy im i ich rodzinom naprawdę pomóc?

Agata Puścikowska

|

GN 17/2023

publikacja 27.04.2023 00:00

Mamo, jestem Adam… powiedziała 16-letnia Ewa. I co dalej?

Coraz więcej młodych ludzi „szuka tożsamości”. Czy potrafimy im i ich rodzinom naprawdę pomóc? istockphoto

Dalej, prócz wysiłków i mądrości rodziców, prócz ich zaangażowania, ale i strapienia, pojawili się „pomagacze” szkoleni w lewicowych fundacjach. Sytuacja staje się coraz bardziej pogmatwana, a dziecko nadal cierpi…

Ewa nie jest jedyną. Coraz więcej młodych ludzi „szuka tożsamości” – również płciowej. Pedagodzy mówią wręcz o „wysypie” podobnych sytuacji. Czy jako społeczeństwo, ale i jako Kościół potrafimy tym młodym ludziom i ich rodzinom naprawdę pomóc?

Moje Serduszko

Agnieszka i Karol mają po 60 lat, czwórkę dorosłych dzieci, wnuczęta. Mieszkają na przedmieściach dużego miasta w północnej Polsce. Świetnie wykształceni, z ideałami, by zmieniać świat na lepsze. – Zawsze uważałam, że mam obowiązek dawać coś społeczeństwu od siebie – opowiada Agnieszka. – Jako osoby wierzące powinniśmy pomagać innym, działać zgodnie z Ewangelią.

Dlatego małżeństwo przez lata wspierało rodzinę dalekiego kuzyna – głęboko dysfunkcyjną, bardzo biedną. – Trzy lata temu zmarł tam dziadek. Jego wnuki, decyzją sądu rodzinnego, miały być odebrane przemocowym rodzicom. Był początek pandemii, w maleńkim mieszkanku roiło się od robaków, nie było tam internetu ani sprzętu do nauki – opowiada Agnieszka. – Postanowiliśmy z mężem, że stworzymy dzieciom rodzinę zastępczą, by uchronić je przed domem dziecka. Rodzeństwo bardzo tego chciało. Sąd rodzinny się zgodził.

Dzieci, 12-letni wówczas chłopiec i 14-letnia dziewczynka, zamieszkały z Agnieszką i Karolem. Chłopiec zaczął wyrównywać deficyty, poznawać świat. Z dziewczynką, dajmy jej na imię Ewa, nie było tak łatwo. – Przez pierwsze pół roku na pytania odpowiadała tylko „tak” lub „nie”. Zamykała się w pokoju, siadała na środku łóżka, „obudowywała się” poduszkami i kołdrą, jakby tkwiła w jakimś gnieździe. Akceptowałam to, bo czułam, że musi się oswoić, odreagować – opowiada Agnieszka. Z czasem dziewczyna coraz bardziej się otwierała. Jednak wszystko komunikowała tak, jak nauczyła się w domu biologicznym: agresją. – I to też rozumieliśmy. Gdy obserwowałam zachowania Ewy, widziałam silnie zranionego młodego człowieka. Została uformowana przez zło. To jak nagle ma być pogodzoną ze sobą, silną, wierzącą w siebie kobietą?

Po ponad roku pobytu w rodzinie zastępczej Ewa zaczęła się inaczej zachowywać: ścięła włosy, zaczęła nosić workowate ubrania. Na próby dotarcia do przyczyn takiego zachowania reagowała histerią lub jeszcze mocniejszą blokadą. W końcu, gdy planowała wyjazd na obóz wakacyjny, deklarację wypełniła jako… Adam. Żądając jednocześnie, by zamieszkać w pokoju z 12-letnią koleżanką. Ich relacje sprawiały wrażenie niepokojących. – Spodziewałam się eskalacji i wybuchu, bo mam świadomość, jak wygląda dojrzewanie nastolatków, mam też wiedzę dotyczącą zaburzeń tożsamości i dysforii płciowej u młodzieży. Dlatego reagowałam spokojnie – mówi Agnieszka. – Jednocześnie nie mogłam pozwolić, by córka, już wtedy ponad 16-letnia, w jakikolwiek sposób zagrażała młodszej dziewczynce. Tłumaczyłam Ewie aspekty prawne ewentualnych niewłaściwych zachowań, spokojnie rozmawiałam o potencjalnych skutkach. Chciałam ochronić i ją, i jej koleżankę. Córka odebrała to jako atak. Zaczęła stosować wobec nas jeszcze większą przemoc. Jednak nie zamierzałam się poddać.

Jednocześnie Agnieszka postanowiła zwracać się do Ewy w sposób ciepły i neutralny, ale nie ulegać presji nastolatki i nie nazywać jej Adamem. – Mówiłam i mówię do niej: „serce”, „misiu”, „kochanie”. Jak matka do dziecka. Pokochałam Ewę jak biologiczne dziecko…

Będzie pani winna śmierci!

Jakiś czas później małżeństwo zostaje wezwane do szkoły, w której uczy się Ewa. Starsi ludzie zostają posadzeni na niskich pufach, czują się niekomfortowo. W rozmowie uczestniczą „psycholożka” po „kursach o transpłciowości w fundacji X” i „pedagożka” z uprawnieniami kuratora sądowego, również po „odpowiednich kursach”. – Przez dwie godziny obie panie, na zmianę, tłumaczyły nam, że Ewa to Adam, że jesteśmy katolickim ciemnogrodem. Rozmowa o rolach mężczyzn i kobiet w życiu społecznym to według nich poniżanie dziecka. Poza tym podobno nazywamy własne dziecko… „pedofilem”. Na próby wytłumaczenia, jak było naprawdę, kobiety te reagowały obcesowo i nie pozwalały otworzyć ust. Dowiedziałam się, że to ja jestem przemocowcem, że „doprowadzam dziecko do samobójstwa” i „będę tego żałować”. Na końcu bezceremonialnie wyproszono nas za drzwi, bo „skończył się czas”… – opowiada Agnieszka.

Efekt: myśli samobójcze, po raz pierwszy w życiu, ma obecnie Agnieszka. Nie chce się poddać. Znalazła terapeutkę i psychiatrę dla Ewy. Dziewczyna została przebadana przez niezależnych specjalistów. – Diagnoza: trzeba wyleczyć i stopniowo zabliźniać ból, cierpienie, którego Ewa doświadczyła w dzieciństwie. Musi być kochana, szanowana, mieć spokój, godne warunki życia. Dopiero potem przyjdzie czas na kolejne etapy. Gdy przestanie boleć przeszłość, być może przyjdzie pora, by zastanowić się nad przyszłością i jej płcią – opowiada matka zastępcza.

Co szkoła na to? Ano wytoczyła jeszcze większe działa, w postaci straszenia odebraniem dziecka (bo w „ośrodku” zapewne będzie mu lepiej) i wciskania ulotek dotyczących… „postępowego” katolicyzmu. Według treści, które otrzymało małżeństwo, Kościół popiera zmianę płci u dzieci, a samych płci jest niezliczona liczba. – Z ulotek wynika, że Kościół popiera chyba wszystko – prócz zdrowego rozsądku. Ulotki wydrukowane zostały przez jedną z fundacji związanych ze środowiskiem LGBT – mówi Agnieszka. – Ilu rodziców im ulega?

Dysforii więcej?

Podobnych sytuacji w polskich rodzinach jest coraz więcej. Szczególnie w większych miejscowościach coraz więcej dzieci manifestuje chęć zmiany płci. – Psycholodzy, pedagodzy dużo częściej niż jeszcze dziesięć lat temu obserwują takie tendencje. Potwierdzam i z własnej praktyki, że dzieci z dysforią płciową lawinowo przybywa – mówi dr Sabina Zalewska, terapeuta i psycholog rodziny, pedagog, ekspert Fundacji Mamy i Taty. – W każdym społeczeństwie zdarzały się i zdarzają osoby transpłciowe. Jest ich statystycznie bardzo mało.

Podstawowym pytaniem, skąd się bierze dysforia płciowa, jest: „dlaczego?”. Dlaczego konkretne dziecko reaguje właśnie w taki sposób? – Zaburzeń psychicznych u dzieci i młodzieży jest obecnie bardzo wiele. Po pandemii możemy mówić wręcz o poważnym kryzysie zdrowia psychicznego ludzi młodych – mówi dr Zalewska. – Dzieci boją się relacji, funkcjonowania w świecie, nie potrafią radzić sobie z odrzuceniem, stresem. Uciekają w inne światy: internet, czasem w używki, ale również w „poszukiwanie płci”. Każda ucieczka jest mechanizmem obronnym i może przybierać różne formy.

Jeśli chłopak (syn samotnej matki, odrzucony przez ojca) boi się swoich „wyszczekanych” koleżanek, do tego przeżył zawód miłosny i został publicznie wyśmiany, nie chce już drugi raz się narażać. „Bezpieczniej” wybrać inną drogę: modną i akceptowaną przez rówieśników, którą również promują znani influencerzy. Tak było z 17-letnim Arkadiuszem, który w trzeciej klasie liceum zapuścił włosy, spodnie zamienił na spodnium i został Adą. Wcześniej był „ciapą” i „sierotą”, teraz w oczach rówieśników mocno zapunktował. Wcześniej pedagog szkolna nim się nie interesowała, teraz Ada jest jej oczkiem w głowie. Mama Arkadiusza – Ady, która też próbowała pomóc synowi, została publicznie zbesztana, w podobny sposób jak pani Agnieszka. Nie dała rady. Po ostrym praniu mózgu doszła do wniosku, że „musi się dostosować” do nowoczesnego świata. Dla dobra, rzecz jasna, dziecka.

Pedagog z niewielkiej miejscowości na wschodzie: – Pamiętam jeszcze z lat 90. kilkoro takich dzieci. Wówczas nie mówiło się o dysforii płciowej, tylko o zaburzeniach osobowości. Dzieciom robiło się terapię, docierało się do rodziny. Ani jedno z nich w przyszłości nie zmieniło trwale płci. Po trudnym okresie, gdy dojrzały, wracały do płci biologicznej. Czy teraz też by tak postąpiły?

Niekoniecznie. Co jakiś czas w zachodnich mediach opisywane są dramatyczne historie młodych ludzi, którzy „szukali własnej drogi” i tożsamości, a trafiali na niewłaściwych pomocników. Kończyło się to brutalną „terapią” hormonalną i operacjami zmiany płci. Efekt? Obecnie toczy się kilka procesów wytaczanych… rodzinom i psychologom, którzy „głupio” pomogli. Lecz czasu i zmian w ciele nie da się cofnąć. Niedawno jedna z lewicowych gazet opublikowała bardzo dramatyczny, ale i wyważony list babci, której wnuk chciał zmienić płeć. Kobieta martwiła się, prosiła o konstruktywną pomoc. Została dosłownie zmiażdżona w internecie, a i redaktorzy, którzy opublikowali list, mieli poważne problemy. Musieli potem „dobrowolnie” odbyć szkolenia z „transpłciowości”.

Droga „z nudy”?

Pierwsza klasa, liceum warszawskie, blisko 10 lat temu. Uczennica Ania poprosiła, by nazywać ją Maks. Wyglądała jak chłopak, próbowała chodzić jak mężczyzna. Rodzina nie interesowała się dzieckiem. Nauczyciele nie bardzo wiedzieli, jak reagować. W końcu do gabinetu psycholog szkolnej wpadła przerażona i roztrzęsiona starsza kuzynka Ani. I zaczęła opowiadać: Anka była ofiarą wykorzystywania seksualnego przez ojca. Udawanie „faceta” i identyfikacja z mężczyznami miały ją chronić. Pozorna męskość była jej tarczą: ojciec się do „Maksa” nie dobierał, lecz pił z dzieckiem piwo. Po interwencji trafił za kratki. Anka przeszła terapię. Dziś ma ponad 20 lat, oczekuje narodzin pierwszego dziecka.

Ksiądz Wojciech Szychowski, psycholog i terapeuta, Piaseczyńska Pracownia Osobowości: – Jeśli młody człowiek doświadcza traumy, wytwarza mechanizmy obronne. Zresztą nieświadomie, w tzw. strukturach podkorowych mózgu. Jeśli dziewczynka nagle chce być chłopcem, pytam: do czego jest to jej potrzebne? Jaka jest głębsza funkcja tej deklaracji, tej zmiany? Z doświadczenia wiem, że za takimi zachowaniami zwykle gdzieś głęboko czai się przemoc. Fizyczna, emocjonalna, często seksualna. Ale bywa też, że dziecko wypracowuje mechanizm obronny, gdy całe życie było niekochane, nie czuło zainteresowania rodziców – pochłoniętych karierą i zarabianiem pieniędzy. W pełnych, bogatych rodzinach też są dzieci pokiereszowane wewnętrznie, które szukają ukojenia, starają się jakoś wypełnić pustkę i ból.

Jeśli w tym czasie zaproponuje im się hedonistyczną wersję dojrzewania, czyli „wszystko można i wszystko jest dozwolone”, prowadzi to do jeszcze większego chaosu w emocjach i psychice. Nie do upragnionego spokoju. – A jeśli psycholog szkolny twierdzi jak u pani Agnieszki: „Mów do córki »synku«, bo inaczej dziecko się zabije”, to informuję: to dziecko już się powoli zabija, chociaż na razie nie fizycznie. Bez znalezienia przyczyn jego dramatu, nawet gdy będziemy do Ewy mówić „Adamie”, za jakiś czas może ona targnąć się na swoje życie – ostrzega ks. Szychowski. Dr Sabina Zalewska podkreśla, że dzieci nie wybierają tego typu zachowań z powodu mody czy „z nudy”. – Dysforia płciowa działa jak mechanizm obronny. Dzieci cierpią, a część dorosłych, zamiast prostować ich traumy, chaos, który w nich panuje, jedynie „zarządza” tym chaosem. W znaczeniu ideologicznym wygrywa ten, kto umie chaos podsycać i go wykorzystywać. Pojawiają się nowe organizacje, struktury, które świetnie się w tej przestrzeni poruszają. Lecz dobra dzieci tam nie ma.

Po czym poznać, że zachowanie dziecka to wyłącznie sytuacja przejściowa, wywołana stresem czy traumą, a nie autentyczna transpłciowość? Jak odróżnić jedno od drugiego? – Konieczne są długotrwała obserwacja, diagnostyka, spokój. Na szczęście w Polsce nie ma przyspieszonych możliwości zmiany płci przed 18. rokiem życia. Również później ten proces wymaga co najmniej rocznej terapii pod tym kątem, by można było mówić o dalszych krokach – tłumaczy dr Zalewska. – Decyzja o zmianie płci dla młodego człowieka jest zawsze trudna. Osoby, które podejmują ją pochopnie, pod wpływem emocji i nieprofesjonalnych doradców, po kilku latach chcą się z tego wycofać.

Gdzie po pomoc?

Gdy nasze dziecko czy wnuk ogłasza: „Mówcie mi Adam”, chociaż urodziło się jako Ewa, nie wolno straszyć, ośmieszać, mówić o „fanaberiach” czy udawać, że problem nie istnieje. Ból dziecka jest faktem. Trzeba znaleźć przyczynę tego krzyku. Poza tym w procesie dojrzewania każdy człowiek stopniowo odpowiada na pytania: kim jestem? Jaki jestem? Co jest dla mnie ważne? W tym procesie trzeba więc umiejętnie towarzyszyć, nawet jeśli poszukiwania przebiegają na poziomie prób burzenia tożsamości płciowej. – Rodzice, opiekunowie, którzy towarzyszą dziecku, powinni zadbać i o siebie. Bo doświadczają sytuacji ekstremalnej. Powinni mieć możliwość wypłakania się, wygadania, może też psychoterapii, by odzyskiwać siły. Dobrze, by się nie poddawali naciskom, lecz szukali świadomego terapeuty. Nie ideologa – mówi ks. Szychowski. – Jeśli też czują, że np. szkolny pedagog przekracza swoje kompetencje lub im grozi, warto zasięgnąć rady prawnika. Zastraszanie ideologiczne jest formą przemocy.

– Ja się nie poddam, będę walczyć o córkę. Niezależnie od tego, co postanowi w przyszłości, chcę, by była naprawdę szczęśliwa – mówi pani Agnieszka. – Chciałabym też, by mój Kościół mądrze mnie w tym wspierał. Ludzie Kościoła muszą wiedzieć, jak reagować. Umieć pokierować i pomóc. Jesteśmy na początku pewnej drogi, zjawiska. Czas je zauważyć, zdefiniować, a nie udawać, że nie istnieje! Im szybciej wypracujemy dobre formy działania, tym lepiej dla nas wszystkich. A przede wszystkim dla naszych dzieci. One są w tym wszystkim bezbronne…•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.