„Ten Bryll ma styl”. Biografia Ernesta Brylla to opowieść o serdecznym człowieku renesansu

Szymon Babuchowski

|

GN 16/2023

publikacja 20.04.2023 00:00

Ernest Bryll sam nazywa siebie „pisarzem niedzielnym”, ale lektura tej książki każe w nim widzieć raczej człowieka renesansu. A przede wszystkim osobę niezwykle serdeczną, życzliwą, skracającą dystans.

„Ten Bryll ma styl”. Biografia Ernesta Brylla to opowieść o serdecznym człowieku renesansu

Stworzenie biografii Ernesta Brylla to zadanie tyleż wdzięczne, co trudne. Każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z autorem „Kolędy-nocki”, wie, jak świetnym jest gawędziarzem. Jego ciekawych opowieści, pełnych życiowej mądrości i snutych barwnym językiem, słuchać można godzinami. Z pozoru może się więc wydawać, że autor książki miał do dyspozycji „samograj”, który po delikatnej obróbce redakcyjnej mógł wypuścić w świat. Z drugiej jednak strony można sobie wyobrazić, z jakim ogromem materiału musiał mieć do czynienia znany dziennikarz muzyczny Dariusz Michalski, przygotowując pozycję „Ten Bryll ma styl. Opowieść o Erneście Bryllu”. Bo to przecież nie tylko podsumowanie 88 lat życia poety, ale cała panorama epoki, a właściwie kilku epok. Scalenie jej w zwartą opowieść, która ma swój rytm i porządek, musiało być dla autora sporym wyzwaniem. Udało się to jednak bardzo dobrze.

Wiersze z elektrowni

Z pierwszych kart tej liczącej ponad 460 stron książki poznajemy dokładnie korzenie pisarza. Dowiadujemy się m.in., że imię Ernest otrzymał po krewnym swojej matki, pochodzącym – tak jak ona – z Olendrów, osadników przybyłych z Fryzji i Niderlandów. Ojciec zaś, zawodowy wojskowy, pochodził z Kujaw i „mówił czysto po polsku, ale trochę inaczej”. Poeta dorastał na pograniczu kultur, w Komorowie niedaleko Ostrowi Mazowieckiej. „W Komorowie, które znajdowało się na granicy, gdzie zaczynały się zaścianki szlacheckie, mówiło się zupełnie inaczej niż na Kurpiach, w Puszczy Białej czy na Mazowszu, gdzie też trochę inaczej gadano” – opowiada Ernest Bryll, dodając, że w tym miejscu przebiegała też po 1939 r. linia podziału Polski między Niemców i Rosję. To wszystko miało wpływ na kształtowanie się języka dorastającego poety. „Była więc w moim chłopięcym życiu różna »gadka«. Gdy wreszcie dostałem się na polonistykę i zaczęły się ćwiczenia z historii języka polskiego, lingwistyki, to z łatwością dawałem sobie radę ze staropolszczyzną” – czytamy w pierwszym rozdziale książki.

Maturę zdał w Gdyni jako szesnastolatek, ale nie dostał się na studia dziennikarskie – oficjalnie z powodu braku miejsc, jednak kluczowe wydają się tu związki ojca z sanacyjną Szkołą Podchorążych Piechoty w Komorowie i jego późniejsza służba w AK. W 1951 r. Ernest rozpoczął więc pracę w elektrowni portowej w Gdyni i tam… zaczął pisać wiersze. Zauważony przez Koło Młodych przy Związku Literatów Polskich, w wieku siedemnastu lat zdecydował, że chce studiować polonistykę w Warszawie. Został przyjęty i wkrótce porwany także w wir życia literackiego, które w tamtym czasie silnie splatało się z wpływami komunistycznej ideologii. „Ja wtedy na studiach przesiąkałem stalinizmem, którego mgła unosiła się nad moją uniwersytecką polonistyką” – przyznaje pisarz. O swoich ówczesnych wyborach opowiada szczerze, choć próby ich wytłumaczenia („...zmarł wielki człowiek. Naprawdę tak myśleliśmy, bo tak nas uczono. Młodych, biednych chłopaków”) brzmią niezbyt przekonująco. Szczęśliwie jego wiersz o spikerze moskiewskiej rozgłośni ogłaszającym śmierć Stalina został uznany za „mało bezpośredni” i nie wydrukowano go w antologii tekstów młodych poetów poświęconej generalissimusowi. Debiut książkowy Brylla, „Wigilie wariata” z 1958 r., wolny był już od podobnych, wstydliwych utworów. „Moje pierwsze wiersze to była taka grafomania, że nie było co i komu pokazywać. I to mnie uratowało” – ocenia po latach.

Nożyczki zawodziły

Książka Michalskiego jest nie tylko barwnym portretem głównego bohatera, ale w dużej mierze stanowi też ciekawy przewodnik po życiu kulturalnym PRL-u. Można się wprawdzie zastanawiać, czy „encyklopedyczne” wtręty nie lepiej byłoby umieścić w przypisach czy ramkach – tak by nie rozbijać toku opowieści. Widocznie jednak autor wyszedł z założenia, że spora część informacji umożliwiających zrozumienie tej historii uległa już zapomnieniu. Z pewnością książka pomoże, zwłaszcza młodszemu czytelnikowi, uporządkować wiedzę o rozmaitych – mniej lub bardziej formalnych – grupach, koteriach, środowiskach artystycznych minionej epoki. Ukazuje ich wzajemne relacje, a także stosunek do władzy, który nie zawsze był oczywisty. Często też – jak w przypadku samego Brylla – ewoluował, co słychać już wyraźnie w „Kolędzie-nocce” z 1980 r., musicalu portretującym Polskę pogrążoną w socjalistycznej szarości, ale i dającym nadzieję, że: „Kiedyś te kamienie drgną/ I polecą jak lawina/ Przez noc, przez noc, przez noc”. „Z jednej strony hołubiony przez władzę ludową (lata siedemdziesiąte), z drugiej strony tej władzy komunistycznej przysparzający problemów: »Generalnie tak, ale po co tutaj ten krzyż? Po co tutaj te odniesienia klerykalne? Czy nie można...?«. Wszystko można. Tylko wtedy już nie będzie tym, czym było wcześniej. Nożyczki wytną wszystko, to prawda. W przypadku Ernesta Brylla zawodziły” – przywołuje autor opinię historyka Jerzego Eislera. To jeden z komentarzy przeplatających narrację książki. Komentatorów jest w niej wielu – na ten wielogłos składają się zarówno rozmowy przeprowadzone specjalnie pod kątem biografii, jak i wypowiedzi zaczerpnięte z archiwalnych źródeł. Wszystkie razem pozwalają spojrzeć na postać głównego bohatera z wielu stron.

Ważną cezurą w życiu Brylla okazał się stan wojenny. Poeta odmówił jego poparcia i przyjęcia funkcji zastępcy przewodniczącego PRON, a władza przestała go darzyć zaufaniem. Rozwiązano kierowany przez niego Zespół Filmowy Silesia, a w powstałym w to miejsce Zespole Filmowym Oko krótko pełnił funkcję kierownika literackiego. Wyrzucono go za wystawiony w jednym z warszawskich kościołów dramat „Wieczernik”, nawiązujący do tradycji chrześcijańskich misteriów paschalnych. Ale przecież wątki chrześcijańskie – zdumienie tajemnicą Bożego Narodzenia i wiecznością tkwiącą w pieluchach, budowanie sacrum przez proste czynności jak „mycie okien na Wielkanoc” czy motyw pielgrzymowania, w którym się „socjalnie ucieramy”, dochodząc w ten sposób do relacji z Bogiem – pojawiały się w jego twórczości niemal od samego początku.

Przeredagować siebie

„Okres po stanie wojennym był dla mnie czasem, kiedy starałem się przeredagować siebie. Za Pierwszej Solidarności miałem poczucie, że jestem z nimi, ale obudziłem się trochę za późno. Właściwie nie mam sobie niczego specjalnego do wyrzucenia, ale jednocześnie w mojej działalności nie było niczego... wspierającego ją czynnie. Nie w wierszach, bo moje wiersze ludzie lubili, cenili, byłem nawet ważny poprzez to, co napisałem. Ale miałem sobie do zarzucenia moje ustawiczne próby dogadania się z władzą” – opowiada bohater książki.

Sam nazywa siebie „pisarzem niedzielnym”, ale wydaje się, że to przez skromność. Lektura biografii każe w nim widzieć raczej człowieka renesansu. Poznajemy więc poetę, prozaika, dramaturga, dziennikarza, krytyka i kierownika literackiego zespołów filmowych, tłumacza, dyplomatę (był dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Londynie w latach 1974–1978 i pierwszym ambasadorem RP w Irlandii w latach 1991–1995), autora widowisk teatralnych, estradowych i telewizyjnych. A także piosenek, do których podchodził zawsze z dużą rezerwą. „(...) jeśli coś z mojej twórczości naprawdę stało się hitem, było powszechnie śpiewane, to najpierw było wierszem (...). Ale jako autor nigdy nie stałem się równy talentem Osieckiej czy potem Młynarskiemu lub Kofcie” – ocenia.

Przede wszystkim jednak poznajemy w tej książce człowieka: niezwykle serdecznego, życzliwego, przy spotkaniach od razu skracającego dystans – także wobec znacznie młodszych twórców, o czym świadczy chociażby relacja Marcina Stycznia, śpiewającego wiersze Brylla: „Kiedy pojawiłem się w domu Państwa Bryllów, Ernest natychmiast kazał do siebie mówić po imieniu. Było to dla mnie zaskoczenie: legenda literatury, starszy ode mnie o czterdzieści trzy lata i mam mu mówić na ty?! On jakby to wyczuł i powiedział: – Skoro mamy razem płynąć na tych galerach, to nie możemy być na pan” – opowiada piosenkarz. Taki właśnie jest Ernest Bryll.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.