We wsi Śrubarnia nie było kościoła. Jan na swojej działce postawił na własny koszt kaplicę

Katarzyna Widera-Podsiadło

|

GN 16/2023

publikacja 20.04.2023 00:00

Krzyż leżał na hałdzie, właściwie na wysypisku śmieci. Ktoś go znalazł, powiesił w kontenerze. Zardzewiałe gwoździe wydawały się dociskane przekleństwami, sprośnymi żartami. „To nie jest godne miejsce dla Jezusa” – powiedział Jan i uratował Zbawiciela.

Pan Jan przy postawionej przez siebie kaplicy. Pan Jan przy postawionej przez siebie kaplicy.
Henryk Przondziono /foto gość

Bo Jan ma dobre serce. Niby takie samo jak wszyscy, ale jakby bardziej bijące dla ludzi i Boga. Kiedyś zobaczył ogłoszenie, w którym kobieta potrzebowała cegieł, pustaków ceramicznych. Wdowie z pięciorgiem dzieci zawalił się dom, mąż jakiś czas temu zginął. Akurat na placu Jana leżało trochę potrzebnego materiału. Dlaczego miałby nie dać? 1100 pustaków pojechało pod Lublin. Zadzwoniła, jak postawiła dom. Dziękowała. – Ale przecież ja nic wielkiego nie zrobiłem. Czasem ludzie, którym pomagam, pytają, jak się odwdzięczyć. To ja mówię, żeby pomogli komuś następnemu, żeby ten łańcuch dobra oplótł Ziemię. Nic więcej, po prostu komuś okaż serce – mówi Jan, dodając, że świat będzie wtedy szczęśliwszy i lepszy. Kiedyś na Jasnej Górze usłyszał modlitwę, zapamiętał słowa: „Matko Boża, zatrzymaj ten czas beznadziejnej gonitwy, niech nastąpi czas modlitwy”. Trzeba się rozejrzeć, zawsze znajdzie się ktoś, komu można pomóc. A dobro wróci. – Ktoś kiedyś zadzwonił do mnie, że zrobi mi krzyż na kaplicę. Nie spodziewałem się tego, ale się ucieszyłem, bo czułem, że to z potrzeby serca ktoś dla mnie robi.

Jan buduje maleńki kościółek, właściwie kaplicę na kilkadziesiąt osób. Przeliczył oszczędności i wyszło, że może się udać. A końcówka życia to dobry moment, by opróżnić sakiewkę i zrobić jeszcze raz coś dobrego. Zabrał się do dzieła 4 lata temu. Nie, nie sam. Udało mu się pozyskać ludzi, którzy dzień po dniu, z mozołem, ale też potrzebnym zapałem stawiają mury świątyni. Liczą na to, że błogosławieństwo pól w tym roku odbędzie się już w konsekrowanej świątyni. – Daj Boże – mówi z nadzieją Jan.

Serce rośnie!

Słońce wesoło skacze po gałęziach, szukając pierwszych nabrzmiałych pąków. Jeszcze moment i cała Jura Krakowsko-Częstochowska będzie umajona białymi kwiatami, które wśród białych wapieni będą zachwycały turystów. Soczysta zieleń młodych listków i ledwo co wzrastających ziół po raz kolejny przypomni, że świat właśnie budzi się do życia. Jan przymyka oczy, wracają wspomnienia. Ile miał lat? Około 14. Ponad 66 lat temu przyjechał z Dąbrowy Tarnowskiej na Śląsk, by uczyć się w Technikum Chemicznym. Tu podjął pracę, tutaj też założył rodzinę. Na całe szczęście udało się z serca Śląska wyjechać na tereny jego sercu bliższe. Zaangażował się w Ochotnicze Hufce Pracy. Do dziś byli podopieczni go odwiedzają; pamięta, że chłopcy byli różni, ale przyjaźnie zostały. Kiedyś, wędrując po Jurze, dowiedział się, że w Śrubarni jest działka do kupienia praktycznie za psie pieniądze. Wtedy ziemia nie była droga, nie było żadnych pozwoleń na budowę. Kto by się spodziewał, że kilkadziesiąt lat później ceny tak pójdą w górę. Ale wówczas nad tym się nie zastanawiał, zobaczył ten urokliwy zakątek i zakochał się. Trudno byłoby nie oddać serca temu miejscu. Z głównej drogi odbija się w bok i wąską dróżką, wijącą się przez las, dociera do niewielkiej miejscowości zanurzonej wśród ostępów. Dziś jest tu jakieś 100 mieszkańców, choć cisza i spokój coraz mniejsze, bo urokliwa miejscowość przyciąga zmęczonych tempem życia aglomeracji mieszkańców Śląska. – Zapuściłem tu korzenie, chociaż na co dzień tu nie mieszkam. Przyjeżdżam, kiedy tylko zdrowie i siły pozwalają, o co w wieku blisko 80 lat już nie tak łatwo. Ale da Bóg, jeszcze trochę, żeby skończyć wszystko, co zacząłem – Jan z nadzieją patrzy na rosnący w oczach kościółek. Jeszcze trochę i będzie gotowy. Co za radość!

Bóg, honor, Ojczyzna

Drżącymi rękoma brał ziemię z grobów katyńskich, a później również niemal z miejsca upadku samolotu w Smoleńsku. – Nikt mnie nie zatrzymywał, kiedy jakieś 15 miesięcy po tej katastrofie, w czasie pielgrzymki parafialnej, poszedłem w to miejsce. Zebrałem garść ziemi, potem wszedłem na takie ścięte pieńki i zdawało mi się, że widzę w oddali tę brzozę, na lotnisku, które stało się miejscem śmierci naszych bliskich – Jan zastanawiał się, co z tą ziemią zrobić. Pomyślał, że przed jego działką usypie obelisk, na jego szczycie stanie krzyż, a pod kamieniami obelisku złoży tę ziemię krwawą. Czasem ludzie przechodzą, patrzą, zastanawiają się, co tu jest. Wtedy on tłumaczy i przypomina: niech zostanie dla potomnych ta pamięć o tych, którzy za ojczyznę życie oddali. Nad obeliskiem powiewa flaga, ta sama, za którą nasi dziadowie ginęli.

To niejedyny krzyż, niejedyne miejsce dla Jana ważne. To było lata temu, kiedy przywiózł do Śrubarni krzyż znaleziony na hałdzie. Ktoś wyrzucił na śmieci, ktoś inny znalazł, zawiesił w starym kontenerze, ale Jan czuł, że to nie miejsce dla Jezusa. – Tam często pracownicy przeklinali, więc poprosiłem, by dali mi tę pasyjkę, bo niegodne to dla niej miejsce. Dostałem. Przywiozłem tutaj, po jakimś czasie znalazłem starą kapliczkę, zaniedbaną, ktoś pomógł mi w jej remoncie i wszystko to razem z krzyżem stanęło znów przed moją działką. Dałem figurę Matki Bożej, Jezusa Miłosiernego – Jan kolejny raz przywrócił godność krzyżowi. Nie spodziewał się jednak, że kiedy następnym razem przyjedzie na swoją działkę, zobaczy przed kapliczką kwiaty. Tak zaczęła się historia Mszy z poświęceniem pól na wiosnę, później nabożeństw majowych. Ponieważ w miejscowości nie było nigdy kościoła, a miejsce przez Jana przygotowane było piękne i godne, przyjeżdżający na nabożeństwa ksiądz uznał, że warto tu właśnie modlić się z wiernymi. Któż by pomyślał, że tak będzie przez kilkadziesiąt kolejnych lat.

Na chwałę Bożą

– Ja nic wielkiego nie robię. Proszę nie podawać mojego nazwiska. To nic nadzwyczajnego – za każdym razem Jan podkreśla, że dzieło, którego się podjął, nie dla swojej chwały czyni, ale Bożej. Za niego robią to ci, którzy pomagają przy tej budowie. Ten wspomni o ogromnym zaangażowaniu Jana, tamten o wielkiej dobroci, inny o poświęceniu, ktoś o oddanej za darmo części działki. – No tak, bo jakiś czas temu ktoś powiedział, że dobrze by było, gdyby w naszej miejscowości był choćby najmniejszy kościółek, taka kapliczka, która pozwalałaby się skryć przed deszczem, a może też letnim skwarem, tylko działkę by trzeba było, no i pieniądze na budowę – mówi Jan. Wówczas pomyślał, że jego działka jest bardzo duża, wydzieli część pod kościółek i będzie dla potomnych.

Syn z żoną i wnukami zostali zabezpieczeni finansowo. – Zresztą oni się mają dobrze, niczego im nie brakuje, a mieszkańcom Śrubarni brakowało, więc oddałem tę ziemię – mówi z prostotą. Potem zaczął budować. Środki zawsze się znajdują, ile może, daje od siebie, ile może, pozyskuje, wspierają go ludzie, każdy coś dorzuci: pieniądze, rzeczy, pracę. To wszystko ważne, za wszystko jest ogromnie wdzięczny. W maju zaprasza na poświęcenie. Będzie zachwycać przyjezdnych kaplica Podwyższenia Krzyża Świętego, no bo jakby inaczej – tyle krzyży, które Jan uratował...

Wybudujcie dom!

– Czasem, kiedy jadę samochodem, ktoś idzie poboczem, to się zatrzymam, wezmę. Dlaczego mam nie pomóc? Tak jakoś to samo ze mnie wypływa i cieszy, kiedy wiem, że coś dobrego zrobiłem – Jan podkreśla, że tyle zostawimy po sobie, ile dobra zrobimy dla drugiego. – Przecież nikt z nas niczego nie weźmie ze sobą. Kiedyś tak powiedział Jan Paweł II, że jeszcze nigdy nie było pogrzebu, na którym za zmarłym wieźliby jego kosztowności. To po co to gromadzić? – mówi. Pewnie dlatego Jan wpadł na jeszcze jeden pomysł. Kiedyś przeczytał w „Gościu Niedzielnym” o pewnym stowarzyszeniu rodziców dzieci niepełnosprawnych, które chce wybudować dom. Kiedy rodzice zaczną odchodzić, dzieci będą mieszkać w tym domu pod opieką innych rodziców i wyspecjalizowanego personelu. Tylko ten dom trzeba wybudować. Jan wpadł na pomysł, że wydzieli z części działki w Śrubarni teren pod budowę, ale pod warunkiem, że dom powstanie w tym miejscu. – Proszę zobaczyć, jak pięknie, tam mój dom, tutaj dom dla osób niepełnosprawnych, w sąsiedztwie pięknej kaplicy – Jan już w myślach widzi ten zakątek.

Ale okazuje się, że od pomysłu do realizacji daleka droga. Wiele instytucji z chęcią przejęłoby urokliwy teren, ale bardziej z myślą spieniężenia go i zakupienia działki gdzieś w mieście albo na jego obrzeżu.

– Ja jednak bym tak nie chciał, wiem, że Śrubarnia jest tak piękna, że ktoś, kto spróbuje tutaj dom dla tych ludzi wybudować, będzie szczęśliwy i im da szczęście. Dlatego to jest mój warunek, dom ma powstać w tym miejscu – Jan bardzo chciałby, by udało się tę sprawę sfinalizować, zanim Pan powoła go do siebie. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.